Farba Sattva Ayurveda - wielki powrót do farb roślinnych. Skład, sposób farbowania i efekty.
Po wielu gorzkich słowach wypowiedzianych pod adresem indygo i ziołowych farb do włosów ogółem, wróciłam do tej metody farbowania z podkulonym ogonem. Dlaczego?
Nie ma się co czarować - farby, zarówno te tzw. "konwencjonalne" jak i te drugie, "magiczne" zwyczajnie zniszczyły mi włosy. Oczywiście, że wszystko zbiegło się w czasie z moją chorobą, nasilając spustoszenie na mojej głowie, ale właśnie z tego powodu pomyślałam sobie, że tym bardziej powinnam uważniej dobierać sobie produkty nakładane na - i tak już osłabione i wypadające - włosy. Wiem o istniejącym związku między chorobami różnymi a osłabionymi włosami. Tak się jednak złożyło, że problemy zdrowotne zbiegły mi się w czasie z decyzją o wyborze farb drogeryjnych, a to wszystko razem - ze słabnącą kondycją włosów. Można gdybać, co poszło nie tak, prawdopodobnie wszystko.
Moje włosy przed farbowaniem |
Przy okazji - kupując farbę roślinną zawsze zwracajcie uwagę na jej skład. A w szczególności gdy wybieracie tzw. czarną hennę, ponieważ... taki twór nie istnieje. Wiemy, że istnieje indygo (Indigofera Tinctoria), czyli roślina nadająca włosom kolor głębokiej czerni (a dłoniom kolor niebieski), ale indygo nie jest henną. Natomiast henna, czyli Lawsonia Inermis, nigdy nie nadaje włosom koloru czarnego, lecz zawsze są to odcienie brązu, mniej lub bardziej ciepłe. Jasne, nazywa się "henną" potocznie wszystkie farby roślinne, a farbowanie włosów nimi - hennowaniem, ale trzeba rozróżnić nazwę handlową lub język potoczny od faktów - a te znajdziemy w składzie.
Uczulam Was na to, ponieważ niektóre tzw. "czarne henny" zawierają w składzie po prostu chemiczne środki barwiące, nie są to farby roślinne. Warto wiedzieć, co się kupuje i potem nakłada na głowę.
Skład farby ziołowej Sattva Ayurveda |
Pisząc to mam aktualnie kark w całości niebieski, podobnie uszy, a sianowate włosy pachną mi intensywnie mieszanką indygo, henny i amlą. Czyli trochę ziołowo, trochę mokrawym siankiem, a trochę czymś nienazwanym, ale intensywnym. Najwyraźniej przerwa w ziołowym farbowaniu włosów była mi potrzebna, bo teraz odbieram ten zapach jako swojski i zupełnie przyjemny.
W biodegradowalnym opakowaniu dostajemy aż 150 gramów farby w postaci znajomego, zielonego proszku. To bardzo dużo zielonego proszku i po moich przebojach z wypadającymi włosami, zdecydowanie muszę zmniejszyć porcję przy kolejnym farbowaniu. Myślę, że 100 gramów na ich obecną ilość i kondycję będzie w zupełności wystarczające. Jeśli macie dłuższe/grubsze włosy, polecam za pierwszym razem rozrobić całość, albo nawet dosypać sobie proszku do ilości 200 gramów - zawsze lepiej jest mieć więcej zielonego błotka do nałożenia i smarować grubo, niż gdyby miało Wam w połowie farbowania nagle zabraknąć farby.
Bardzo mi się podoba opakowanie w tym produkcie - całość zamknięta jest w tekturowej tubie, a sam zielony proszek znajdziemy w papierowej torebce strunowej. Dzięki takiemu rozwiązaniu można przechować niewykorzystaną porcję szczelnie zamkniętą w lodówce - nic się nie brudzi, nie wala po półkach, nie rozsypuje, nie są potrzebne klipsy do spięcia opakowania. To jest tak proste. I tak rzadko spotykane u innych producentów henny.
Poza farbą, w opakowaniu mamy też dwa (!) foliowe czepki oraz dwie pary (!) rękawiczek, jak również pędzelek do nakładania farby. Poza miseczką, ręcznikiem i wodą nie potrzebujemy niczego więcej, aby zacząć farbowanie. Nawiasem mówiąc, serdecznie rekomenduję nałożenie na dłonie obu par rękawiczek, lub używanie nitrylowych/lateksowych, ponieważ te lubią się rwać. A przy farbach zawierających w składzie indygo, porwane rękawiczki zawsze oznaczają tydzień błękitnego palca.
Jak farbować? Cóż, wydaje mi się, że pod tym względem indygo jest jednak - gdy się już zrozumie jego kapryśny charakter - dość łatwe we współpracy. Wody nie trzeba podgrzewać, błotka można użyć od razu, ponieważ nic się nie musi utleniać, a kolor jest gotowy w zasadzie od razu. Owszem, ciemnieje jeszcze do 48 godzin od farbowania i zasadniczo to po tym czasie dostajemy to, cośmy chcieli (albo wręcz odwrotnie), ale gdy ktoś ma swoje naturalne włosy ciemne - jak ja - to i tak nie robi mu to większej różnicy.
Najważniejsze jest porządne oczyszczenie włosów przed nałożeniem indygo. Najlepiej jest sięgnąć wówczas po jakiś szampon z topornymi SLS-ami w składzie (i bez silikonów utrudniających wnikanie barwnika do włosa!) i umyć nim głowę dwukrotnie. Na tak przygotowane, wilgotne włosy, nakładam partiami rozrobione z wodą i solą, zielone błotko.
Moją ulubioną metodą, wypracowaną przez lata farbowania ziołami, jest wyłożenie wanny dużym workiem na śmieci, rozciętym wzdłuż i nakładanie błotka na włosy nad tak przygotowaną powierzchnią. Nic się wówczas nie brudzi, a ewentualny opad i rozbryzg nie dosięga wanny, lecz wyrzucam to po skończonym farbowaniu wraz z workiem.
Farbę roślinną już dawno przestałam nakładać pędzelkami - służą mi one wyłącznie do zmieszania zielonego błotka z wodą. Biorę papkę w dłonie uzbrojone w rękawiczki i małymi porcjami nakładam je na partie włosów, przeciągając farbę na całą (no, prawie całą, bo na końcówkach mi nie zależy) długość. Po nałożeniu od razu wmasowuję delikatnie farbę w skórę głowy tak, żeby okleiła dokładnie każdy włosek w tamtym miejscu. Po nałożeniu całej papki z miski, masuję głowę jeszcze przez chwilę upewniając się, że każdy włos dostał swoją porcję. Zwracam szczególną uwagę na te oporne siwe przy skroniach - farby wypłukują mi się z nich wyjątkowo szybko. Następnie zawijam zgrabnego koczka i wszystko pakuję pod czepek, a potem pod turban z ręcznika. Farbę trzymam na głowie przez ok. 3 godziny - raczej nigdy nie zdarzyło mi się trzymać indygo krócej, choć wiem, że można. Zależy mi jednak na intensywnym kolorze i dobrym pokryciu siwych, więc daję farbie czas na działanie.
Po tym czasie wypłukuję zioła z włosów pod strumieniem wody do czasu aż woda w wannie będzie przejrzysta. Nie myję szamponem, nie nakładam odżywki - oto dzieje się magia, barwnik potrzebuje czasu aby się rozwinąć w piękny kolor. Dwa kolejne dni po farbowaniu trzeba po prostu przecierpieć. Nie nosić białych ubrań, poduszkę ubrać w stary ręcznik lub taką poszewkę, której nie szkoda. Nie przeczesywać włosów palcami, jeśli nie chcemy aby były niebieskie.
Jaki efekt? Znany już wszystkim: włosy są wyraźnie grubsze, pigment złapał bardzo dobrze i ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona. Tak samo jednak jak nie można oczekiwać pokoju na świecie, tak po jednokrotnym farbowaniu ziołami włosy nagle nie wrócą mi do kondycji sprzed 3 lat. Mam jednak zamiar dać im czas i szansę na odbudowę, i cierpliwie stosować roślinne farby w nadziei, że nawet jeśli nie pomoże im to ani szybko, ani zauważalnie, to z pewnością nie będzie kolejnym czynnikiem je wyniszczającym.
A teraz najlepsze - i żeby nie było: ja nie czaruję rzeczywistości, nie wymyślam sobie takich rzeczy na potrzeby artykułu, mówię jak jest - podczas farbowania tym produktem nie spadł mi z głowy ani jeden włos. Powtarzam: nie znalazłam ani jednego włosa w sitku wanny po zmyciu farby Sattva Ayurveda z głowy. Niezła odmiana po trzech-czterech garściach włosów przeniesionych z głowy do kosza podczas farbowania chemią, potem zmywania i czesania. Jest nadzieja.
Farbę Sattva Ayurveda w - bodajże - dziesięciu różnych odmianach, odcieniach, kupicie tutaj: KLIK! Sklep specjalizuje się w kosmetykach naturalnych, ziołowych. Kolekcja zawiera oleje do włosów, oleje do ciała, szampony, żele do mycia twarzy i ciała, peelingi, pielęgnujące kremy, henny do włosów, nawilżające balsamy, odżywki do włsów, olejki eteryczne, olej kokosowy z certyfikatem Ecocert oraz ręcznie robione kadzidełka pierwsze w Europie z Ecocert. Polecam!
Miłego dnia
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz