IV Secrets of Beauty - znów nad morzem z ulubionymi wariatami

#SoB 2-4.X.2015

Michał przyzwyczaił nas do tego, że gdy się za coś bierze, to wynik zawsze jest świetnej jakości. Spotkanie blogerskie w jego wydaniu to już w zasadzie prestiżowa impreza połączona z warsztatami i wręcz wykładami specjalistów w swojej dziedzinie. Czwarte Secrets of Beauty znów przeniosło nas nad piękne, polskie morze, w doborowe towarzystwo, w świat składów kosmetyków, nowinek i pięknych zapachów.

Pomni naszego poprzedniego wyjazdu nad morze (KLIK!) tym razem wraz z Mężczyzną ustaliliśmy, że nie ma bata, przyjeżdżamy wcześniej! Poprzedni wyjazd to był wyczyn, harówka wręcz. Ledwo znaleźliśmy czas aby chwilę posiedzieć nad morzem - tym razem chcieliśmy wypocząć. Dlatego przyjechaliśmy do ośrodka Natura Park w Ostrowie dwa dni przed planowanym rozpoczęciem imprezy. 




Wcześniej oczywiście zahaczyliśmy o Hel, nasz polski cud świata w iście dubajskim stylu... Dobra, wszyscy wiemy, że tam nic nie ma, choć Kaszubi twardo obstają, że to jest początek Polski, a nie koniec, to jednak... no, dobra - niewątpliwą atrakcją jest zaburzenie orientacji przestrzennej (coś jak w katowickim Spodku) polegające na tym, że przez kilka godzin dyskusji nie mogliśmy dojść do porozumienia, z której strony jest zachód, czyli gdzie iść aby popatrzeć na zachodzące słońce. Przedziwne, ale zawsze gdy jesteśmy na Helu, są takie jaja. O co chodzi?

Drugą "atrakcją" w tym stylu jest z kolei słońce zachodzące tak szybko, że biegnąc w stronę portu, widząc zachodzące słońce do połowy zanurzone już w wodzie, mając do pokonania jakieś 150 m do plaży... nie zdążyliśmy i dotarliśmy do wody gdy słońce już się w niej schowało. Ja wiem, że krakusy żyją wieczną manianą i ich czas leci innym tempem, ale że aż tak? II że słoiki krakowskie to zjawisko też dotyczy?)




Wracając do spotkania - w Natura Park spędziliśmy więc dwa dodatkowe dni i była to najepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. W zasadzie cały ośrodek położony jest w lasku sosnowym - czułam się tam trochę jak w elfim raju. Wszędzie pachnie obłędnie żywicą, trawka świeżutka, niemal wiosenna, kocia zgraja polująca na ludzi, żeby wydębić od nich jedzenie, igły lecą z sosenek, domki nowiutkie, pachnące drewnem... Zresztą, zobaczcie sami:




Naprawdę odpoczęliśmy przez te dwa dni - był czas na wszystko: na spanie do południa, na byczenie się nad morzem, na spacery... pogoda dopisała! Patrząc teraz na te zdjęcia, znów odpoczywam, uśmiecham się do tamtych chwil :)





IV Secrets of Beauty zaczęło się od spotkania z marką Pierre Rene, którą kojarzę z tanią kolorówką z Rossmanna. Nie mam żadnych sentymentalnych wspomnień związanych z tą marką, pewnie czasem coś tam się trafiło w mojej kosmetyczce, ale jak wpadło, tak i wypadło, ciężko jest mi powiedzieć cokolwiek więcej sensownego, bo nigdy nie zwróciłam na tę markę większej uwagi. 




Aż do piątku na SoB, gdy poznałam jak świetnej jakości mają konturówki do ust i kredki do oczu - super! Od tamtego czasu używam ich często i bardzo je sobie chwalę. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do marki po tym spotkaniu!

Następnego dnia po śniadaniu mieliśmy pierwszą prezentację z marką Dermo Future Precision.


Źródło: http://sweet-and-punchy.blogspot.com/2015/10/secrets-of-beauty-nad-morzem-czwrta.html?showComment=1446225282685#c3364115589845136348

Miałam już styczność z tą marką, recenzując ich Hialuronowy wypełniacz ust. Miałam już więc wyrobioną opinię marki produkującej nieco przekombinowane rzeczy - nieraz może i nawet skuteczne (w niektórych przypadkach), ale po prostu... oparte na marketingu, którego ja nie trawię. 




Tymczasem Pani Ania Rolf złagodziła nieco moje spojrzenie na tę markę. Nie każdy musi być kosmetologiem, a Pani Ania w przystępny sposób rozrysowała drogi przenikania substancji przez skórę.



Mają całkiem sensowne serum z witaminą C - owszem, to nie jest Tetraizopalmitynian askorbylu lecz "zwykły" Ascorbic acid, ale swoje zadanie spełnia, pod warunkiem, że jest przechowywany właściwie. 





Następną prezentację poprowadziła Pani Magda Aleksandrowicz, która - jak sama przyznała - stworzyła markę ILUA "pod siebie" - a więc tak, jak sama by chciała swoją skórę pielęgnować. 




To duży plus, bo mamy w ten sposób szansę skosztować czegoś stworzonego od serca, ale nie ma co ukrywać, nie każdą markę stać na luksus tworzenia wymarzonych składów. Zwykle idzie się na większy lub mniejszy kompromis. 


Źródło: http://sweet-and-punchy.blogspot.com/2015/10/secrets-of-beauty-nad-morzem-czwrta.html?showComment=1446225282685#c3364115589845136348

ILUA to marka niezwykła - składy nie są niczym konserwowane, nafaszerowane są ekstraktami  nadkrytycznymi, pakowane w szkło Miron Glass, a trzymane powinny być w lodówce. 
Owszem, jestem pewna, że działają świetnie, przekonana jestem także, że mikrobiolog o ogromnym doświadczeniu wie co robi wypuszczając na rynek kosmetyki bez konserwantów w składzie. 




To wszystko jednak mogę mieć w znacznie niższej cenie. I mam - robiąc kosmetyki sobie w domu. Pani Magda zresztą nawiązała do tego tematu w swojej prezentacji i odniosła się dość negatywnie do kosmetyków-samoróbek. Planuję rozwinąć ten temat w jednym z kolejnych postów i odnieść się do jej słów, iż "nie da się w domu zrobić dobrego kremu, dobrej emulsji". Da się. I gdybym nie zaczęła parę ładnych lat temu robić kosmetyków sama, nigdy nie miałabym szansy zostać technologiem by tworzyć profesjonalne kosmetyki sprzedawane w sklepach, kupowane przez Was.
Chleb też nie zawsze kroimy zdezynfekowanymi rękami ;)


Źródło: http://sweet-and-punchy.blogspot.com/2015/10/secrets-of-beauty-nad-morzem-czwrta.html?showComment=1446225282685#c3364115589845136348

Przy całym jednak moim sprzeciwie wobec (niektórych) słów Pani Magdy, peeling malinowy rozłożył mnie na łopatki i stopił serce. Jest obłędny! Mężczyzna miał po nim dłonie tak gładziutkie, że ach, a do tego pachnące jakby przed chwilą zrywał maliny... :)




Pani Ewa, którą znamy z poprzednich edycji SoB, tym razem przyjechała do nas z naręczem wspaniałych maseczek Dermaglin, o których już coś niecoś napisałam: KLIK!





Maseczki są świetne, używamy ich chętnie całą rodziną - bo dostaliśmy ich naprawdę sporo. A i Pani Ewa nie wyjechała od nas z pustymi rękami :)


Marka Plus dla Skóry jest bardzo młoda jeszcze. Dopiero co weszli na rynek, ale widzę, że działają prężnie. Ich niewątpliwym atutem jest to, że nie porwali się sami na produkcję swoich kosmetyków, ale zaufali starym, polskim markom takim jak Floslek czy Delia. Bardzo szanuję takie ruchy, świadczą o wielkim rozsądku rządzących marką, ale  też o szacunku do firm, które na polskim rynku zdziałały już bardzo dużo. 



I być może byłoby taniej sprowadzić jakiś badziew z Chin, włączyć agresywny marketing i też mieć sukces - ale tutaj najwyraźniej marka stawia na jakość i na prestiż. I fajnie.

Prezentację tej maki poprowadziła Roksana - również blogerka, która związała się z marką wierząc w jej potencjał i jakość.



Spodobało mi się, że na koniec mogłyśmy dzięki uprzejmości Roksany ukręcić sobie jakieś proste kosmetyki z przywiezionych przez nią surowców. Bardzo fajny pomysł, od razu związałam włosiska w koka i poszłam pogmerać w składnikach :)



Powstał bardzo przyjemny, cukrowy peeling do ust na bazie oleju kokosowego i miodu, z (ogromnym) dodatkiej olejku lawendowego. Przepraszam wszystkie obdarowane. Naprawdę. Ja po prostu jestem lawendowym freakiem.

A potem się zaczęło. Pan Jacek Krzanowski porozkładał swoje świece i wszyscy uczestnicy stracili rozum ;D



Zapach Mint Cream jest absolutnie mój :) Jest to mięta prawdziwa, nie cukierkowa, ale zielna, ogrodowa, świeża. 






Są to polskie świece, o których pewnie jeszcze nie raz napiszę. Póki co jest jedna, entuzjastyczna recenzja mojego autorstwa: KLIK!
Ale planuję za jakiś czas większe zakupy u Pana Jacka, potrzebuję bowiem ten mięty... bardzo jej potrzebuję ;)

Zobaczcie, jak Pan Jacek sam opowiada o swoich produktach:



Na koniec prezentacji Pan Jacek przygotował dla nas szybki kurs tworzenia wosków zapachowych. My już jesteśmy zaprawieni w bojach, na poprzednim SoB dzięki Craft'n'Beauty już mi się udało stworzyć slynne Bąki Szatana ;) (nawiasem mówiąc, dziś, pisząc te słowa, wypalam w kominku ostatni kawalątek tego czarnego wosku).






Tym razem robiliśmy woski bez barwników - skupialiśmy się na wyborze zapachów. Ale zabijcie mnie, nie pamiętam co wybrałam. Na pewno coś orientalno-kwiatowego, znając siebie.




Dawaj mnie to!!!11
Do tego wszystkiego w międzyczasie muffiny Michała, łakocie od Mieszko, świetne towarzystwo - cudnie! Ale już wgryzając się w tamtą babeczkę czułam lekki żal, że to już, że za chwilę się rozjedziemy do domów i będzie po SoB.




Na sam koniec Michał zarezerwował czas dla siebie i swojego eksperymentu. Dając nam próbki kremów drogeryjnych kazał je wycenić :) Jaką cenę - jako producent - chcielibyśmy narzucić w przypadku każdego z kremów.
Ciekawe doświadczenie, choć ja wzbraniałam się dzielnie przed ocenianiem kosmetyku wyłącznie na podstawie konsystencji, czy też ogólnie - wyglądu kremu. Za każdą próbkę dałam 15 zł uznając, że jest to odpowiednia cena za 100 ml kremu o nieznanych właściwościach pielęgnacyjnych.

Nieskromnie powiem, że jestem w stanie stworzyć niemal każdą konsystencję zarówno z surówców tanich, takich sobie, jak i tych lepszych. 




Można bardzo się przejechać oceniając bogatą, śliską, "luksusową" konsystencję jako wartą dużych pieniędzy. Jeśli nie ma w niej sensownych składników, to jest tylko i wyłącznie... bogata, "luksusowa" konsystencja, czyli emulsja dająca fizyczny efekt lekkiej okluzji i niewielkie nawilżenie... Ale żadnych efektów kosmetycznych.

Jeszcze kilka słów o tym, czym jest "efekt poduszki" - termin z receptury kosmetycznej, który wywołał konsternację wśród osób, które nie miały z recepturą styczności. Wyjaśniałam to na spotkaniu, ale odnoszę wrażenie (sądząc po minach osób, którym tłumaczyłam), że znacznie lepiej mi idzie komunikacja pisemna niż werbalna, więc jeszcze raz:
Efekt poduszki to nic innego jak sposób oceny konsystencji danego kosmetyku. Bierze się orobinę emulsji pomiędzy palce wskazujący a kciuk i lekko pociera. Im większa ilość kremu jest wyczuwalna pomiędzy palcami, tym większy jest właśnie ten efekt poduszki.
Nie ma tutaj znaczenia tłustość emulsji.




Przekładając to na język blogerski - im większy efekt poduszki, tym bardziej "bogata", treściwa i "luksusowa" konsystencja.
W realnym życiu współczynnik ten nie ma dla normalnego człowieka praktycznie żadnego znaczenia. Michał pokazał nam po prostu jak wygląda profesjonalna ocena jakości emulsji, przeprowadzana przez technologów.

A wieczorem... grill urodzinowy Margarety i Michała! :) Było pięknie :)






następnego dnia po śniadaniu przyszedł czas na pożegnanie. Jeszcze kilka zaległych prezentów od marek, które nie mogły pojawić się na spotkaniu...







I koniec. Jeszcze nad morze na chwilę, żeby wchłonąć tę piękną atmosferę i zabrać ją ze sobą do Krakowa... 




Czy to Edzia Górniak brodzi w polskim morzu?


Źródło: http://sweet-and-punchy.blogspot.com/2015/10/secrets-of-beauty-nad-morzem-czwrta.html
#KOTSYGNALIZACYJNY


Marysia <3


Michał, bardzo Ci dziękuję za możliwość uczestniczenia w tak fantastycznym spotkaniu. Jest na bardzo wysokim poziomie i wierzę, że będzie coraz lepiej, na coraz większą skalę, przynosząc Ci ogrom satysfakcji z robienia bardzo konkretnej rzeczy.

Dziękuję też sponsorom za fantastyczne prezenty. 


Pozdrawiam serdecznie
Arsenic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger