Jingle BELL - świąteczna kolekcja kosmetyków pachnących pierniczkami


W Biedronkach pojawiła się właśnie nowa kolekcja polskiej marki kosmetycznej - Bell, której kosmetyki zdążyłam już dawno pokochać za świetną jakość. Nowa kolekcja zwie się Jingle Bell i po prostu obraziłabym się na tę markę, gdyby nie skorzystali z tej okazji i nie nazwali tak swojej świątecznej kolekcji. No, aż samo się prosi przecież! :D

Kosmetyki pachną pierniczkami, grzańcem i świętami, a opakowania - choć może trochę dziecinne - cudownie wprowadzają w świąteczny nastrój. Dzisiaj naprawdę poczułam, że już niebawem święta! I cieszę się z tego jak dziecko :)



Marka Bell nauczyła mnie już, że każda kolejna limitowana kolekcja to jest w zasadzie pełne lub prawie pełne wyposażenie podręcznej, podróżnej kosmetyczki. Nie mówię o kosmetyczce będącej w istocie sześcioma głębokimi szufladami pod toaletką, ale o tej podręcznej, którą zabiera się ze sobą w torebce.

Mamy tutaj:


  1. Puder brązujący Ginger Contour Powder,
  2. konturówkę do ust ChristMatt Lip Contour,
  3. tusz do rzęs Ho Ho Ho Mascara,
  4. matową pomadkę w płynie ChristMatt Liquid Lips w kolorze 01 Holly Fruit,
  5. lśniący top coat do ust Jingle Bling Lip Topper w kolorze 01 Christmas Star.

...do pełni szczęścia brakuje mi więc tylko pudru i ewentualnie rozświetlacza, ponieważ na co dzień mój makijaż w zasadzie ogranicza się do pomalowania rzęs i ust oraz przypudrowania nosa. Z powodzeniem ten zestaw mogłabym wziąć na wyjazd świąteczny aby kwestię makijażu mieć załatwioną.

DIY: Lekki jak kokaina puder z efektem Photoshopa

Coś Wam pokażę. Pamiętacie słynny puder modelujący Bell z serii Chillout o idealnym odcieniu chłodnego, szarawego wręcz brązu? 

Ginger Contour Powder ma prawie ten sam odcień. Prawie. W makijażu w zasadzie nie widać różnicy, zwłaszcza jeśli pudrów brązujących używacie oszczędnie. Puder Chillout ma nieco bardziej szarawo-różowawy odcień, natomiast Ginger wpada nieco bardziej w tony rudawe, pomarańczowe. Wszystko jednak w baaaardzo mikroskopijnym zakresie różnic. Ginger wciąż ma dość chłodny, no, neutralny odcień brązu, w dodatku dość jasnego. 

Byłam fanką pudru modelującego Inglot nr 505... Mam lepszy: Bell Chillout No 01!

Oba pudry są niezwykle drobniutkie, miałkie, wręcz kremowe - znacie to z pudru Chillout. Trudno jest sobie nimi zrobić plamy, rozcierają się bardzo ładnie.
A poza tym Ginger pachnie pierniczkami <3




Poza tym w kolekcji świątecznej nie mogło przecież zabraknąć czerwonej pomadki. Dostajemy ją w wersji, w której Bell przoduje - według mnie - na polskim rynku: w macie! I jest to odcień żywej, jasnej, czystej, pięknej czerwieni. Pomadka ma formułę nie do zdarcia. Swatch na dłoni przetrwał m. in.  mycie naczyń a także smarowanie kremem (!). Niespecjalnie też robiło na nim wrażenie darcie wacikiem nasączonym płynem micelarnym z Norel. Poddał się dopiero przy olejku hydrofilnym.



Do kompletu dostajemy lśniący top w odcieniu różanego złota. Podobne topy Bell wypuszczał już w poprzednich kolekcjach, ale kolory się nie powtarzają. Można go nosić solo jako błyszczyk, ale też jako ostatnią warstwę na pomadkę - czy to matową, czy kremową. 

Duże, złote drobiny, różany odcień, przyzwoita trwałość i zapach... chyba marcepanu. Albo może budyniu waniliowego?



A jeśli ktoś nie umie w pomadki matowe, to dostaje do ręki narzędzie naprawiające (prawie) wszystkie błędy: matową, cieniutką konturówkę do ust w identycznym odcieniu jak wspomniana wyżej pomadka matowa. 
Ja zwykle przejeżdżam taką konturówką po krawędzi pomalowanych już ust, dzięki czemu "czyszczę" kontur i jednocześnie wyrównuję tam, gdzie pojechałam zbyt krzywo. Bardzo poręczna rzecz, warto ją mieć w kosmetyczce. 



O tuszu do rzęs z tej kolekcji jeszcze wypowiem się za jakiś czas, bo muszę dać mu najpierw trochę czasu aby sprawdzić czy się polubimy. Nie przepadam za tak dużymi szczoteczkami, zdecydowanie wolę mniejsze, którymi mogę operować bardzo blisko powieki i oka, ale... hej, to jest tusz do rzęs. Jeśli tylko formuła będzie spoko, to przecież szczoteczkę mogę mu podmienić na taką, która dla mnie jest wygodna. A najczęściej nawet tego nie robię, bo to jest po prostu pierdoła, z którą da się żyć.


Wypatrujcie na moim Instagramie opinii o tym produkcie - za jakiś czas.


Rzecz jasna, jak zawsze, nową kolekcję Jingle Bell można upolować w swojej Biedronce. Co tam sobie już upatrzyliście? ;) Podobają Wam się opakowania tej kolekcji? A może już coś macie?

Uściski
Arsenic


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger