Secrets of Beauty nad morzem - warto jechać 20 godzin!


W takich spotkaniach blogerskich uwielbiam brać udział. Wysoki poziom jest znakiem rozpoznawczym Michała, ale tym razem przeskoczył samego siebie. Otóż jego „spotkanie blogerskie”, które dopiero co odbyło się nad morzem to w istocie trzydniowe seminarium połączone z warsztatami.


Gdy ostatnio byłam w Warszawie na Secrets of Beauty, rozmawiając z Michałem życzyłam mu z całego serca aby jego – dość odległy wówczas i chyba jeszcze jedną nogą w strefie marzeń – plan zorganizowania trzydniowego spotkania, wypalił. I się udało.
Ogromną rolę w tym przedsięwzięciu odegrała marka Biolonica w osobie Pani Magdaleny Zwolińskiej, która wspaniale wspiera Michała w jego planach i stara się aby wykon był pierwsza klasa ;)



Podziwiam ją, bo naprawdę, ale serio – naprawdę rzadko, chyba prawie nigdy, nie zdarza się aby prezes jakiejkolwiek firmy kosmetycznej tak głęboko wchodził we współpracę z blogerem. Do tego stopnia, że jest skłonny udostępnić swój ośrodek Natura Park w Jastrzębiej Górze nad morzem dla hordy głodnych wrażeń blogerów i co więcej, zorganizować im bardzo fajne warsztaty z podstaw receptury kosmetycznej z jednym ze swoich technologów z laboratorium.



Otóż, moi drodzy, robiliśmy krem. I to wcale nie byle jaki, bo z wypasionym składem a przy tym bardzo prosty do wykonania – czyli taki, jakie lubię najbardziej. 



Biolonica tymi warsztatami pokazała dwie bardzo ważne rzeczy: że zrobienie kremu jest proste i każdy da radę (hej! Naszą porcję zrobił Mężczyzna, więc naprawdę się da!); a po drugie – ważniejsze dla firmy: że oni potrafią stworzyć elegancką recepturę, która będzie zarówno prosta, spójna, naturalna i wypełniona surowcami z wysokiej półki.



Mieszaliśmy bowiem nie byle co – miałyśmy komórki macierzyste z jabłek, składnik flagowy dla marki Biolonica, miałyśmy też kwas hialuronowy, olej z pestek malin, prawdziwe olejki eteryczne… same dobroci, a wszystko na naturalnych emulgatorach.
Brawa dla marki Biolonica za pięknie przygotowane receptury i surowce, oraz świetny pomysł na warsztat!



Potem przyszedł czas na słabo mi znaną markę Verona. Podobno zresztą nie byłam odosobniona, marka ta podobno znacznie lepiej jest znana poza granicami naszego kraju. Cóż, nie od dziś wiem, że nasze produkty lepiej się sprzedają wszędzie, tylko nie u nas. My wolimy wszystko, tylko nie nasze ;)



Nigdy nie zapomnę widoku niuni smarującej tymi cieniami siebie i ciocię Kasię od stóp dosłownie po czubek nosa, po drodze nie omijając żadnego centymetra ciała. A cienie nie byle jakie, bardzo dobrej jakości, pięknie sunące po skórze i z fantastycznymi kolorami. No ale – przecież byle czym tak fajnie by się nie  maziało.

Warsztaty prowadzone przez Margaretę to znów powrót do formuły DIY – pamiętacie woski zapachowe Craft’n’Beauty, które tak lubię za ich niesamowicie trwałe i zaskakujące zapachy? Cóż, zrobiłyśmy sobie tego dnia po dwa, i to w takim kolorze oraz zapachu (czy też kombinacji), jakie tylko chciałyśmy.



Bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej że Małgosia opowiedziała nam też co nieco o ich surowcach, m.in. dowiedziałyśmy się, że ona wraz Patrycją, no, w skórcie Craft’n’Beauty, są jedynymi dystrybutorami zapachów z Wielkiej Brytanii.
Takie Małpie Bąki na przykład, od razu wiadomo, że zagranica :P

Udało mi się stworzyć woski czorne jak dolna część pleców Sam Wiesz Kogo – nigdy takich nie  miałam, a Mężczyźnie bardzo spodobał się efekt szronu na tafli wosku. Czort jeden, nauczył się zwracać uwagę na takie szczegóły.
A skoro wyszły takie czorne, to i nazwy dostały odpowiednie:



A potem zapanował GOSH. No i się zaczęło. Doklejanie rzęs, malowanie ust, brwi, doklejanie paznokci… Do tego ostatniego nie byłam przekonana, ale mi przeszło gdy sobie to zrobiłam. Rzecz jasna źle i na odwrót, ale i tak efekt był na tyle dobry i naturalny, że nosiłam je aż mi nie odpadły. Fajny gadżet, będę testować inne kolory. 



Może niekoniecznie do pracy, w której i tak częściej chodzę w rękawiczkach niż bez, oraz co chwilę moczę ręce, tudzież otwieram próbki paznokciami, ale gdy własne pazury wołają o pomstę do niebios a trzeba szybko wyjść na ludzi, doklejamy, zakrywamy, zmiatamy sprawę pod dywan i będzie.





Gdy już laski się odpicowały jak ta lala, część wyruszyła „na miasto”, czyli – jeśli ktoś nie zna Jastrzębiej Góry – trochę dalej wzdłuż ulicy na drinka tudzież inne balety. A my zabraliśmy się za zwiedzanie Natura Parku.

Nawiasem mówiąc, miejsce, w którym wypoczywaliśmy, było przepiękne. Już pomijam fakt, że do morza mieliśmy jakieś 200-300 metrów, czyli tyle co ja do Biedronki na krakowskim osiedlu ;) Ale sam ośrodek jest bardzo rozległy, zielony, pełno w nim cudownych zakątków, w których można się zaszyć aby posłuchać ciszy. Fajne miejsce, no i jest tam miejsce na gigantyczne ognisko. Które oczywiście natychmiast po spotkaniach i warsztatach uskuteczniliśmy!



Podobno – tak mi powiedział pan, który nam ten ogień rozpalał – wcześniej nad tym wielkim dołem na ognisko, wisiał jeszcze większy grill, na którym spokojnie mógł się piec świniak w całości. Mam nadzieję, że obecny właściciel pomyśli nad przywróceniem grilla w to miejsce, żeby na przyszłość Ania ze swoim W. nie musieli opiekać karkówki nadzianej na…patyk.



Trochę się zastanawiałam nad tym, czy podróż niemalże 20 godzinna w obie strony rzeczywiście ma sens. Wyruszyliśmy z Mężczyzną w piątek po pracy, a więc oboje już wyciorani. Korki nas jeszcze przytrzymały tak, że na miejscu byliśmy grubo po północy, zmęczeni potwornie, z głupawką od tego zmęczenia, ciemno jak w bucie, przegapiliśmy spotkanie z marką Ilua, no, był kryzys.

Ale gdy w sobotę po wszystkich spotkaniach i warsztatach poszliśmy nad morze, całe cierpienie zostało nam wynagrodzone. Warto jechać 20 godzin dla tej godziny siedzenia nad morzem, ze stopami zagrzebanymi w ledwo ciepłym jeszcze piachu, z wrzeszczącymi mewami nad głową. Jeszcze w niedzielę, już po oddaniu klucza w recepcji, siedzieliśmy na plaży łapiąc ostatnie iskry, zanim wsiedliśmy do samochodu z perspektywą 9-godzinnej drogi przed nami i pobudki następnego dnia o 4:30 do pracy.



Bardzo serdecznie dziękuję Michałowi, firmie Biolonica, jak i wszystkim sponsorom spotkania za cudowny weekend! Było świetnie, na wysokim poziomie, inspirująco i wesoło, aż szkoda, że to nie trwało tydzień ;)

Ściskam
Arsenic




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger