Pieczone buraczki z imbirem


Na przednówku mam ochotę te kiełkujące listki i trawkę zjeść, wszystkie. Mam dosyć ciężkiego jedzenia, ale i mrożonych warzyw, marzę o zatopieniu zębów w czymś świeżym i chrupiącym.
Zainspirowana postem Zieleniny, postanowiłam zrobić swoją wersję jej pasty buraczkowej.

Ale nie chciało mi się lecieć do sklepu po słonecznik, zresztą - nie miałam na niego ochoty. Średnio też widzę siebie jedzącą majonez, czy nawet sojonez, dlatego sosem w tym daniu jest stara, dobra oliwa połączona z sokiem z cytryny.

Danie na mój sposób ma bardzo konkretny smak i cudowny aromat. Może być bardzo pikantne jeśli przesadzicie z imbirem, a nie polecam przesadzać, bo łatwo jest zdusić smak pieczonych buraków.


Ja buraki kupuję u baby lub chłopa na placu Imbramowskim, na pewno nie są egipskie i wątpię aby były ekologiczne. Choć - cholera ich wie. Może i są. 
Wybieram te mniejsze, żeby piekły się krócej. Podobnie jak Zielenina nie obieram ich przed upieczeniem. Nauczono mnie w moim domu, że warzywa obiera się po obróbce termicznej. W ten sposób jest po prostu łatwiej, a dodatkowo nie tracimy tyle minerałów. Ani czasu.
Dodatkowo w przypadku buraków obieranie ich po upieczeniu ma tę zaletę, że nie farbują dłoni. No i skórka odchodzi praktycznie sama.

Składniki:

  • 8 średnich buraczków
  • cztery, pięć małych łodyg selera naciowego
  • nieduży kawałek świeżego imbiru
  • ząbek czosnku
  • sok z połowy cytryny
  • ćwierć szklanki oliwy
  • liście laurowe
  • owoce jałowca
  • sól i pieprz do smaku



Przyprawianie zaczynamy już podczas pieczenia - do żaroodpornego naczynia wrzucam wyszorowane buraki, a do nich dodaję kilka liści laurowych i ze dwa owoce jałowca, które nadają ten niesamowity, dymny aromat. Do buraczków dolewam odrobinę wody, żeby się nie przypiekały do dna naczynia. Naczynie przykrywam szczelnie folią aluminiową i wstawiam do piekarnika. Piekę tak ok. 60 - 70 minut w temp. 180 stopni. 

Gdy te mniejsze są już miękkie, a co do tych większych zachodzi podejrzenie, iż potrzebują więcej czasu aby się ogarnąć, wyłączam piekarnik i zostawiam je w środku aby zmiękły.

Gdy wystygną obieram je ze skórki - odchodzi praktycznie sama, wystarczy lekko podważyć nożem. Proces trwa tak z 90% krócej niż gdybym obierała surowe buraki.

Następnie trę je na tarce o grubych oczkach. Uwaga! Jeśli chcecie zrobić pastę do jedzenia na kanapkach, polecam zetrzeć je na tarce o drobniejszych oczkach. Z mojej wersji również można zrobić pastę jeśli dodacie ten majonez lub jogurt.
Ja lubię gryźć, zatem moje buraczki są w większych kawałkach :)



Do utartych buraczków dodajemy drobno posiekany seler naciowy. To genialny składnik we wszelkich sałatkach czy zupach. Daje charakterystyczny smak, jest soczysty i fajnie chrupie :)

Seler zawiera też naturalną witaminę B kompleks, łącznie z kwasem foliowym i witaminą PP. 
Łodygi naciowej odmiany znakomicie uzupełnią w naszym organizmie również niedobory beta karotenu. Podobnie zresztą jak witaminy E, nazwanej witaminą młodości. Swą sławę zawdzięcza on też pierwiastkom mineralnym, których skład ułatwia organizmowi ich przyswajanie. Seler ma najwięcej fosforu wśród warzyw korzeniowych, dużo wapnia, potasu i cynku, a także nieco magnezu i żelaza.

Ponadto, seler naciowy ma aż 13 kcal w 100 gramach, więc cała ta radość jest praktycznie za free ;)
Do pasty posiekajcie go nieco drobniej.

Na tak dużą ilość sałatki śmiało sobie poczynam, jeśli chodzi o ilość świeżego imbiru. Jest on mocno piekący i nadmiar zabije całą sałatkę, dlatego uważajcie z nim. Odpowiednia ilość genialnie połączy się ze smakiem warzyw, podbije aromat i doda tego lekkiego twistu, bądź co bądź, dość tradycyjnej sałatce. 


Imbiru również nie obieram ze skórki, lecz odcinam przesuszone miejsca i porządnie go myję. Następnie trę na tarce o dużych oczkach i mieszam z buraczkami i selerem. Dodałam go dokładnie tyle, ile widzicie na zdjęciu - i wyszło idealnie.

Sosem w tej paście vel sałatce jest najlepszy sos na świecie, a więc oliwa zmieszana z sokiem z cytryny, rozgniecionym ząbkiem czosnku, pieprzem świeżo zmielonym i solą do smaku. Polecam nie solić zbyt wiele, bo smak sałatki i bez tego jest bardzo konkretny, a dodatkowo seler naciowy - w moim odczuciu - jest już z natury dość słony.

Na ok. ćwierć (no dobra, jedną trzecią) szklanki oliwy wyciskam sok z połowy cytryny. Pieprzu dodaję dużo, natomiast z czosnkiem się hamuję. Wiem z doświadczenia, że potrafi on całkowicie zdominować smak tej potrawy, jeśli doda się go zbyt wiele. Dlatego dziś oszczędnie - jeden ząbek.


Wszystko mieszam i podjadam w trakcie. Jak dla mnie jest to osobne danie, idealne np. na kolację czy drugie śniadanie, ale można śmiało wciągać je na kanapkach czy jako dodatek do - jak to zwykle mięsożerni mawiają - czegoś konkretniejszego. 
Dla mnie jest to zestaw ratunkowy na uczelnię, gdzie w barze mogę zjeść do wyboru: pierogi ruskie lub kawę. Syci, jest mega smaczne i bez wysiłku można zrobić większą ilość na kilka dni do przodu.



Acha, jeszcze jedno - danie smakuje najlepiej gdy się nieco "przegryzie", a więc najlepiej jest je zrobić wieczorem i wcinać rano. Nierealne, wiem ;)

Smacznego!
Arsenic

5 komentarzy:

  1. Na pewno wypróbuję. Ogólnie uwielbiam Twoje przepisy, bo są proste i nie wymagają tysiąca składników do jednego dania, a tak prosto najbardziej lubię gotować:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ymmmmmmmmm brzmi pysznie, wygląda jeszcze lepiej :) małe buraki zakupić czas :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznaję że przepis mnie zaintrygował i mam ochotę na ten seler naciowy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. czekałam na ten wpis odkąd wspomniałaś o nim na fb. Świetna opcja na podwieczorek lub drugie śniadanie :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger