Nowa marka eko: Skin Blossom



Spotkałyście się już z marką Skin Blossom? Jest to jedna z tych firm kosmetycznych, które są chyba mniej u nas znane, a okazuje się, że oferują kosmetyki o bardzo przyzwoitych składach w przystępnej cenie. 
Takich marek jest mnóstwo i ostatnio pojawia się ich coraz więcej. Z jednej strony to bardzo dobrze dla nas, fanek pielęgnacji oferującej coś więcej niż kolorowe obietnice, ale z drugiej - zastanawiam się, w którym momencie ci wszyscy producenci pomyśleli, że będzie łatwo. Zarówno im - przebić się przez potężną konkurencję, jak i nam - odnaleźć się w tym zalewie przeróżnych kosmetyków eko, organicznych i naturalnych. 
I stąd mój pomysł na stworzenie cyklu postów/filmów na temat nowości na rynku kosmetyków eko.




W pierwszym odcinku rozprawimy się z recenzją marki Skin Blossom pochodzącej z UK, która oferuje składy organiczne, certyfikowane w dobrej cenie. Śmiem twierdzić, że to jedne z tańszych kosmetyków organicznych, jakie w życiu widziałam. Wymieniając jedynie ceny tych trzech, które ja posiadam:


  • krem pod oczy - 27,50 zł
  • mleczko oczyszczające do twarzy - 31,50
  • żel do mycia twarzy - 29,50


Są to ceny regularne, ale w sklepie Biopiekno.pl trwa teraz przecena na kosmetyki tej marki. Nie są to wielkie kwoty, ale kupując już taki zestaw można ładnie zaoszczędzić.

Zresztą, o czym my mówimy, organiczny krem pod oczy za trzy dychy to dobra cena i basta.

Zapraszam na film, w którym pokrótce przedstawiam Wam te produkty:









Cechą charakterystyczną całej serii tych kosmetyków jest fakt, iż zdecydowana większość składników, z których są produkowane, pochodzi z upraw ekologicznych. 
Wszystkie mają również certyfikat Soil Association, co oznacza że ich składniki nie są modyfikowane genetycznie, produkt jest biodegradowalny i przyjazny dla środowiska, jest także wolny od składników znanych jako potencjalnie toksyczne dla ludzi lub środowiska. Więcej informacji o tej organizacji pozarządowej znajdziecie tutaj: INFO DLA KUJONÓW.




I faktycznie, na każdym opakowaniu dostajemy przejrzystą i konkretną informację jaki udział procentowy w składzie mają składniki organiczne. Jest to bardzo w porządku, bo mianem kosmetyku organicznego - jak wiemy - może być określany taki kosmetyk, który ma 95% składu pochodzenia organicznego. 
Soil Association jednak daje zielone światło również takim kosmetykom, których zdecydowana większość składu pochodzi z upraw organicznych pod warunkiem, że umieszczą jasną informację na opakowaniu: "zawiera składniki organiczne". W tym przypadku mamy więc do czynienia z kosmetykami nie w pełni organicznymi, lecz zawierającymi składniki organiczne w znacznej przewadze nad tymi mugolskimi.
Ale i tak utarło się, że na takie kosmetyki również mówi się "organiczne", co jest oczywiście potknięciem, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie producent ;)

Produkty te również mogą poszczycić się przynależnością do Towarzystwa Wegańskiego (Vegan Society), organizacji charytatywnej, promującej weganizm. Dostajemy więc kolejny pozytywny sygnał mówiący nam, iż kosmetyki te nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego, co jest oczywiście istotne dla wegan.












Tak wyedukowani, po przestudiowaniu opakowań, nabieramy chęci na wypróbowanie - czy te organiczne się aby pienią dobrze? Czy takie wegańskie mleczko da radę z totalnie niewegańskim makijażem? 

Zacznę - tak jak w filmie - od łagodnego żelu do mycia twarzy, bo mam w związku z nim najwięcej zastrzeżeń, jeśli chodzi o skład. Oglądaliście film, wiecie zatem, że mamy tu do czynienia z siarczanem sodu, w tym przypadku kokosowym: Sodium Coco Sulfate. Siarczan sodu pozostanie siarczanem sodu, niezależnie od metod otrzymywania. Czy to będzie z kokosa (sygnał: natura!) czy sztucznie (uuu, niedobrze!) [Wiecie, że te nawiasy to ironia, prawda?] - ich moc drażnienia, ale też i działania jest taka sama. Jeśli więc macie uczulenie na SLS, będziecie je mieli również na SCS.




Żeby nie było, iż jest to moja prywatna opinia osoby nie mającej wykształcenia chemicznego, ani moje pobożne życzenie, już tłumaczę dlaczego jest to ten sam związek. Otóż zarówno SLS, jak i SCS, SMS i wiele, wiele innych siarczanów sodu występujących pod różnymi nazwami, mają ten sam numer CAS: 151-21-3, co oznacza, że jest to ni mniej, ni więcej, lecz jeden i ten sam związek. Sposób pozyskiwania nie ma tutaj nic do rzeczy.
Numer CAS to oznaczenie numeryczne przypisane substancji chemicznej przez amerykańską organizację Chemical Abstracts Service (CAS), pozwalające na identyfikację substancji.Patrz: http://www.cas.org)

Więcej info o tym związku: DLA KUJONÓW.

Ja do nieorganicznych, niewegańskich, sztucznych i pochodzących z samego szczytu Wieży Saurona składników nic nie mam - wiem, że czasem są potrzebne, ale jeśli mi szkodzą to unikam. Tak się ma sprawa właśnie z siarczanami sodu, na które wzrosło mi uczulenie po przeprowadzce do Krakowa, gdzie mamy nieprzyjemność korzystać z całkiem beznadziejnej wody wodociągowej. Śmiem twierdzić, że jest lekko toksyczna, ale nie głoszę takich opinii zbyt często z obawy przed posądzeniem mnie o starcze szukanie sensacji i spisku.

Pogorszyła ona, ta woda, dwa lata temu znacznie stan mojej cery i skóry głowy, do tego stopnia, że musiałam zacząć myć twarz wodą butelkowaną. W takim stanie kontakt z silniejszym detergentem kończył się cerą wyglądającą jak kipiący budyń, zaś na skórze głowy podrażnienie było tak duże, że wyczuwałam na głowie wręcz strupki. O łupieżu nie wspomnę, bo był przejawem już gojenia a nie pogarszania stanu, witałam go więc z radością.

Wszystkie te objawy nie były jedynie wynikiem stosowania żeli i szamponów z SLS, ale połączonym działaniem drażniących detergentów z kiepskiej jakości wodą krakowską.
Moja skóra, osłabiana systematycznie myciem w kiepskiej wodzie z mocnymi detergentami utraciła zdolność szybkiej regeneracji oraz naturalną umiejętność obrony przed substancjami drażniącymi, więc uwrażliwiła się na działanie silniejszych składników i dlatego unikam siarczanów sodu w swoich kosmetykach. Szkodzą mi, więc nie widzę powodu aby heroicznie iść na czele pochodu z transparentem głoszącym, że SLS są ok.
Czasami nie są.




Jeśli jednak nie masz uczulenia na SLS, SLES czy inne SCS, SMS i tego typu wynalazki marketingowe, używaj na zdrowie. Lepsze będą, oczywiście, glukozydy albo mieszanki SLS z glukozydami, żeby złagodzić ich działanie drażniące, ale nie widzę powodu aby zmieniać coś, co funkcjonuje dobrze. Nie ma też sensu podążać za trendem eko, jeśli nie masz takiej rzeczywistej potrzeby. 
Dopóki mieszkałam w Lublinie, gdzie woda jest znośna a powietrze całkiem przyjemne, używałam najtańszych żeli z Biedry do mycia i nic mi się nie działo. Owszem, po glukozydach skóra nie jest tak wysuszona ani nieprzyjemnie ściągnięta, ale spokojnie mogłam przeżyć całe życie w Lublinie nawet nie interesując się jakimiś tam siarczanami sodu.
Co prowadzi do ciekawego wniosku, że nawet cera wyglądająca jak kipiący budyń może nieść pozytywne wnioski, skutki, następstwa. 

Mam nadzieję, że wyczerpująco odpowiedziałam na pytanie dlaczego ja nie używam SLS, ale nie odradzam zbyt namiętnie ich używania i nie piętnuję ich zawsze, i wszędzie?
Jeśli nie, chętnie to wyjaśnię jeszcze raz i będę to robiła za każdym razem, gdy będzie taka potrzeba. Nie żywię się promieniami słońca i nie pierdzę olejkami eterycznymi, do wszystkiego podchodzę racjonalnie i pragmatycznie. 
Szkodzi = nie używam. Nie szkodzi = wybieram najlepszą jakość. 


Dlatego te zabiegi marketingowe polegające na wprowadzeniu SCS, SMS zamiast SLS, robią zamieszanie i uważam to za szkodliwe. Osoby nie interesujące się tematem składów, widząc na opakowaniu informację iż produkt nie zawiera SLS kupują go gdyż zaufały producentowi, iż jego produkt nie pogorszy stanu kipiącego budyniu, jaki mają zamiast cery.
Ale, ale... no właśnie. Na opakowaniu jest informacja, że 98,85% składu jest wolna od SLS, SLES, i całej rzeszy innych substancji palonych na stosach. Jak to mawia Kuna Domowa: you do the math, w pozostałych procencikach i promilach są właśnie SLS, SLES, SCS i wszystko, czego unikamy z różnych osobistych powodów.
Jasne, że chcąc mieć nadal certyfikat Soil Association nie mogą tam wepchnąć rtęci i arszeniku wymieszanych z azbestem i kryptonitem, ale mogą dodać substancje będące w powszechnym użyciu w kosmetykach, nie szkodzące, lecz nie uświęcone mianem składników naturalnych i eko.

Dlatego czytajcie składy, to boli mniej niż podrażniona cera. I naprawdę, nie dajcie się ani producentom, ani blogosferze, miejcie swój rozum, czyli czytajcie składy.




I jeszcze ciekawostka, jaką wyhaczyłam w opisie na opakowaniu. Producent listuje nam substancje, od których wolny jest ten kosmetyk. W większości przypadków są to drażniące detergenty, parabeny, syntetyczne barwniki, pochodne ropy itp - z różnych przyczyn unikane przez konsumentów. Ale... co tam robi mocznik? Ja się pytam? Od kiedy mocznik jest be? 
Domyślam się, skąd ta pomyłka. Urea to właśnie nasz kochany mocznik, supernawilżacz, wszyscy go lubimy i chcemy w składach kosmetyków. Natomiast Imidazolidinyl Urea
Diazolidinyl Urea (które mają z mocznikiem tyleż wspólnego co i z moczem) są konserwantami, mogącymi podrażniać. Jak wszystkie inne konserwanty. 
Na logikę - środek, który ma wyrżnąć bakterie, pleśnie, grzyby i wirusy raczej łagodny, nawilżający i supernaturalny nie jest, prawda? I nie ma być, i nie będzie nigdy, niezależnie od nazwy. 
Ale konserwanty to temat-rzeka, który może kiedyś poruszę w osobnym poście. Mocznika się nie bać, a producentowi gramy teraz wszyscy na nosie ;P

No to czytamy skład żelu:


  • Aqua (Water), 
  • Cocamidopropyl Betaine,  - Kokamidopropylobetaina. Amfoteryczna substancja powierzchniowo czynna otrzymywana z kokosa. Aprobowany przez ECOCERT do stosowania w kosmetykach naturalnych.
  • Sodium Coco-Sulfate, Inne nazwy: Sodium dodecyl sulfate; Sodium monododecyl sulfate; Sodium lauryl sulfate; Sodium monolauryl sulfate; Sodium dodecanesulfate; Sodium coco-sulfate; dodecyl alcohol, hydrogen sulfate, sodium salt; n-dodecyl sulfate sodium; Sulfuric acid monododecyl ester sodium salt. 
  • Decyl Glucoside, glukozyd decylowy, łagodny SPC
  • Coco-Glucoside,  - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, niejonowy, łagodny SPC
  • Dehydroacetic Acid,  - kwas dehydrooctowy, identyczny z naturalnym konserwant, dopuszczony przez instytucje certyfikujące kosmetyki naturalne
  • Benzyl Alcohol,  - Alkohol benzylowy, konserwant. Alkohol aromatyczny. Imituje zapach jaśminu. Znajduje się na liscie potencjalnych alergenów. Jego dopuszczalne maksymalne stężenie w gotowym produkcie wynosi 1%.
  • Sucrose Laurate,  - kombinacja cukru i roślinnego kwasu laurylowego, łagodny SPC
  • Alcohol, - alkohol, rozpuszczalnik, konserwant
  • Glycerin**,  - gliceryna
  • Sodium Chloride,  - chlorek sodu, sól kuchenna, zagęstnik
  • Lauryl Glucoside,  - Poliglukozyd laurylowy, łagodny SPC i emulgator
  • Stearyl Citrate,  - Naturalny emolient i substancja chelatująca
  • Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice Powder*,  - Proszek uzyskiwany z suszenia soku z liści Aloesu Zwyczajnego. Rozjaśnia, nawilża, spowalnia procesy starzenia.
  • Cocos Nucifera (Coconut) Fruit Extract*,  - Ekstrakt z kokosa, stosowany jest w kosmetykach jako środek odkażający, ściągający i bakteriobójczy. Jest również popularnym składnikiem nawilżającym w kosmetykach do pielęgnacji skóry
  • Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract*,  - Ekstrakt z zielonej herbaty bogaty jest w garbniki, alkaloidy, witaminy z grupy B, witaminy K, C, P oraz sole mineralne.W kosmetyce ekstrakt z zielonej herbaty stosowany jest do pielęgnacji cery zanieczyszczonej suchej, tłustej i trądzikowej. Sprawdza się znakomicie przy problemach z kruchością naczyń, podrażnieniach i poparzeniach słonecznych. Działa regenerująco, tonizująco, hamuje rozwój stanów zapalnych.
  • Sodium Benzoate,  -  benzoesan sodu, konserwant
  • Prunus Amygdalus Dulcis (Almond) Oil*,  - olej ze słodkich midgałów
  • Tocopherol ,  - wit.E, antyutleniacz
  • Citric Acid,  - kwas cytrynowy, regulator pH
  • Potassium Sorbate, - sorbinian potasu, konserwant
  • Pelargonium Graveolens (Rose Geranium) Flower Oil*,  - olejek eteryczny geraniowy. Uelastycznia i ściąga, ujędrnia. Ma działanie antybakteryjne i antywirusowe, przyspiesza regenerację tkanek. 
  • Cananga Odorata (Ylang Ylang) Flower Oil* - Olejek ylangowy reguluje produkcję sebum, leczy stan zapalny i zapobiega łuszczeniu się skóry. Olejki eteryczne ylang-ylang znalazły zastosowanie w odkażaniu ran, skaleczeń, zadrapań i poparzeń. Zapobiegają infekcjom poprzez ochronę przed bakteriami, wirusami i grzybami, chronią również przed zachorowaniem na tężec. Właściwości te sprzyjają szybkiemu gojeniu się ran. 
*Certified as Organically Grown

Dostało się żelowi na początek, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ten nieszczęsny SCS występuje w zacnym towarzystwie glukozydów, które mają moc łagodzenia drażniących mocy siarczanu sodu. Może dlatego mogłam go używać bez większych niespodzianek i na pewno jest łagodniejszy od żeli dostępnych w drogeriach. 



Poza tym skład jest naprawdę godny uwagi i wypróbowania. Zawsze wielkim szacunkiem darzę marki kosmetyczne, które nie produkują składów z ogonkiem limonenowo-geraniolowo-paczulolowym. Spójrzcie, tutaj mamy dwa olejki eteryczne na końcu i uwierzcie, że wyraźnie czuć ich zapach w kosmetyku. 
Wiecie, że olejki eteryczne mają większą moc, jeśli chodzi o działanie kosmetyczne, niż te ekstrakty, które znajdują się wyżej w składzie? Dzieje się tak dlatego, że olejki eteryczne mają silnie skoncentrowane substancje aktywne w składzie. I, tak, oczywiście - olejki eteryczne zawierają geraniol, limonen, paczulol i inne związki tak chętnie dodawane do kosmetyków. 

Jeśli jednak ktoś Wam powie, że limonen jest naturalny bo pochodzi z olejków eterycznych to mu przytaknijcie tak samo jak Macierewiczowi. 
  1. Olejki eteryczne (niektóre) zawierają limonen. 
  2. Limonen w kosmetykach nie pochodzi z olejków eterycznych, lecz jest syntetyzowany w laboratorium.  Sztucznie czyli.
Zastanówcie się, jaki sens byłby w "wyciąganiu" limonenu z olejku eterycznego, skoro można ten olejek po prostu w całości, wraz z limonenem, wkroplić do składu? Żaden i tak się nie robi. 
Limonen w kosmetykach jest tam dlatego, że jest tańszą opcją niż dodatek drogocennych olejków eterycznych, bo, uwaga, nie ma tylu cennych, skoncentrowanych substancji aktywnych w sobie, lecz jest pojedynczym związkiem, mającym jedynie dać zapach.
W przeciwieństwie do olejków eterycznych, które poza zapachem wykazują silne działanie kosmetyczne, terapeutyczne, nawet lecznicze, oraz, jak wspomniałam, działają silniej niż ekstrakty roślinne w składzie kosmetyku. 
To, że olejek eteryczny pachnie to swoista wisienka na samym czubku potężnego tortu, jaki dostajemy wraz z całym olejkiem. Dlatego są tak cenne i chętnie wykorzystywane w kosmetologii, dlatego też tak lubię je w składach kosmetyków. 
Przy okazji, są dość upierdliwą w pozyskiwaniu substancją, której nijak nie da się zsyntetyzować w laboratorium, bo są zwyczajnie zbyt skomplikowane, co znacząco wpływa na ich cenę. Dlatego ludzie nauczyli się wytwarzać geraniole i linalole, które - mimo, że osobiście  ich nie lubię - są równie fajną opcją zapachową co inne "parfum" i "fragrance" w składach, jeśli ktoś lubi. Owszem, mogą podrażniać - tak jak i inne związki zapachowe. Kolejny temat-rzeka.

W składzie tego żelu nie znajdziemy nawet właśnie tego enigmatycznego słówka "Fragrance" mogącego oznaczać tysiąc i jeden różnych substancji zapachowych. Mamy czyste olejki eteryczne i cieszy mnie to niezmiernie. Jak widać, można stworzyć kosmetyk z olejkami eterycznymi, a nie limonenem, który przy okazji nie będzie kosztował tyle co rata za komputer.

No, ale rozpisałam sie o limonenie, którego tutaj w składzie nie ma, a ja się młodsza nie robię w trakcie pisania tego postu ;)



Żel ten jest niewątpliwie jeszcze łagodniejszą opcją myjącą, niż typowe żele z samym SLS+Kokamidopropylobetaina. Glukozydy łagodzą tutaj działanie wysuszające detergentu anionowego, dzięki czemu mogą - tak myślę - używać go osoby również z cerą dotąd szybko i źle reagującą na składy z samym SLS. 
Skład jest wzbogacony olejem ze słodkich midgałów, który działa zmiękczająco na skórę, a także ochronnie i - a co, niech mu będzie - działa odżywczo i usprawnia odnowę komórkową. Jest go w składzie niewiele, dlatego nie ekscytowałabym się tym opisem zbyt mocno. Dobrze jednak, że tam jest, bo nawet jeśli nie wpływa zbyt istotnie na naszą cerę, to poprawia wydatnie komfort użytkowania żelu, pełniąc w nim funkcję środka renatłuszczającego.

Nie jest to więc rolls royce wśród kosmetyków do organicznego mycia twarzy (za taki uważam żel z Sylveco, o którym pisałam tutaj: KLIK!), ale jest bardzo dobrą opcją dla osób pragnących spróbować czegoś delikatniejszego i bardziej pielęgnującego niż zazwyczaj.

Drugim kosmetykiem od sklepu Biopiekno.pl jest mleczko do zmywania makijażu. Od razu zaznaczam, że świetnie nadaje się ono również do przemywania twarzy w ciągu dnia, jeśli nie nosicie makijażu a chcecie się odświeżyć. Jest to lepszy sposób niż przecieranie twarzy tonikiem, bo tonik, uwaga, nie zmywa brudu, choć może dawać uczucie odświeżenia. Toniki nie zawierają SPC, natomiast mleczko z uwagi na swą tłustą konsystencję doskonale usuwa brud z twarzy. 

W przypadku tego mleczka nie będzie już tylu sensacji, skład jest prosty, łagodny i miły dla oka i cery:




  • Aqua (Water), 
  • Glyceryl Stearate,  -  Stearynian glicerolu, emolient
  • Cetearyl Alcohol,  - alkohol tłuszczowy, subst. konsystencjotwórcza
  • Cetyl Palmitate,  - Palmitynian cetylu, emolient i stabilizator emulsji
  • Cocoglycerides,  - Mieszanina monoglicerydów oleju kokosowego, emolient
  • Alcohol Denat.*,  - alkohol, rozpuszczalnik i konserwant
  • Glycerin*,  - gliceryna
  • Prunus Amygdalus Dulcis (Almond) Oil*,  - olej ze słodkich midgałów
  • Dehydroacetic Acid,  - kwas dehydrooctowy. Identyczny z naturalnym konserwant, dopuszczony przez instytucje certyfikujące kosmetyki naturalne
  • Benzyl Alcohol,  - Alkohol benzylowy, konserwant. Alkohol aromatyczny. Imituje zapach jaśminu. Znajduje się na liscie potencjalnych alergenów. Jego dopuszczalne maksymalne stężenie w gotowym produkcie wynosi 1%.
  • Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice Powder*,  - Proszek uzyskiwany z suszenia soku z liści Aloesu Zwyczajnego. Rozjaśnia, nawilża, spowalnia procesy starzenia.
  • Xantham Gum,  - guma ksantanowa, zagęstnik
  • Sodium Benzoate,  - benzoesan sodu, konserwant
  • Tocopherol (Vitamin E),  - witamina E, przeciwutleniacz
  • Pelargonium Graveolens (Rose Geranium) Flower Oil*,  - olejek eteryczny geraniowy. Uelastycznia i ściąga, ujędrnia. Ma działanie antybakteryjne i antywirusowe, przyspiesza regenerację tkanek. 
  • Cananga Odorata (Ylang Ylang) Flower Oil* - Olejek ylangowy reguluje produkcję sebum, leczy stan zapalny i zapobiega łuszczeniu się skóry. Olejki eteryczne ylang-ylang znalazły zastosowanie w odkażaniu ran, skaleczeń, zadrapań i poparzeń. Zapobiegają infekcjom poprzez ochronę przed bakteriami, wirusami i grzybami, chronią również przed zachorowaniem na tężec. Właściwości te sprzyjają szybkiemu gojeniu się ran. 


*Certified as Organically Grown


Z tego, co widzę, cała linia tych kosmetyków opiera się na podobnych substancjach. Znów mamy tutaj dwa olejki eteryczne, te same, które znajdziemy w żelu do mycia twarzy. Jest także aloes i olej ze słodkich migdałów. I bardzo dobrze, że producent opiera linię swoich kosmetyków na podobnych składnikach, bo taka jest idea pielęgnacji. Kupując żel, mleczko i krem pod oczy chcę aby moja skóra była kompleksowo pielęgnowana przez te same składniki, a nie zawalona substancjami aktywnymi z piętnastu różnych składników. Dzięki temu unikniemy przekarmienia cery - taaaaak, jest coś takiego - i w razie podrażnienia czy uczulenia łatwiej będzie wyeliminować czynnik jeden z czterech niż jeden z piętnastu.

Mleczko to jest przeuroczo delikatne i już wiem, że pokochają je osoby ze skórą suchą, dojrzałą, wrażliwą, nawet atopową. Zapach olejków eterycznych jest bardzo subtelny. Nie ma mowy o podrażnieniu podczas zmywania makijażu oczu. Chociaż... ja mówię za siebie, naturalne składniki są najczęściej alergizującymi substancjami w kosmetykach, więc różnie z tym może być.




Nie próbowałam zmywać nim wodoodpornego makijażu, ale sprawdził się dobrze w przypadku podkładów nie tylko mineralnych, baz Color Tattoo czy tuszu do rzęs po 12 godzinach od aplikacji.
Odnoszę wrażenie, że mleczko to ma moc łagodzenia wręcz istniejących już podrażnień i nie ukrywam, że z tej trójki jest on moim ulubionym produktem. Bardzo lubię zmywać nim makijaż bez użycia wacików, tak jak olejami. A więc na dłoń nabieram trochę mleczka i opuszkami palców masuję twarz, po czym albo spłukuję czystą wodą i tym samym od razu, płynnie przechodzę do mycia twarzy żelem, albo ściągam chusteczką i dopiero potem myję twarz. W ten sposób skóra jest traktowana jeszcze delikatniej, bo nie jest pocierana wacikami przez cały czas trwania demakijażu, a to ma znaczenie w przypadku cer wrażliwych.

Trzecim produktem w zestawie jest krem pod oczy z zieloną herbatą i świetlikiem. I znów spotykamy w składzie podobne składniki co w poprzednich kosmetykach:





  • Aqua (Water), 
  • Cetearyl Alcohol,  - alkohol tłuszczowy, subst. konsystencjotwórcza
  • Glycerin*,  - gliceryna
  • Caprylic/Capric Triglyceride,  - Triglicerydy kwasu kaprylowego i kaprynowego - odpowiadają za zmiękczenie i wzmocnienie naskórka, uelastyczniają skórę, uzupełniają niedobór lipidów w warstwie rogowej.
  • Glyceryl Stearate,  - Stearynian glicerolu, emolient
  • Cetearyl Glucoside,  - Poliglukozyd alkoholu cetylostearylowego, łagodny dla skóry emulgator
  • Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*,  - masło shea
  • Prunus Amygdalus Dulcis (Almond) Oil*, - olej ze słodkich midgałów
  • Polygonum Fagopyrum (Buckwheat) Seed Extract,  - ekstrakt z łuski gryczanej. 
  • Dehydroacetic Acid,  - kwas dehydrooctowy. Identyczny z naturalnym konserwant, dopuszczony przez instytucje certyfikujące kosmetyki naturalne
  • Benzyl Alcohol, - Alkohol benzylowy, konserwant. Alkohol aromatyczny. Imituje zapach jaśminu. Znajduje się na liscie potencjalnych alergenów. Jego dopuszczalne maksymalne stężenie w gotowym produkcie wynosi 1%.
  • Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice Powder*, Proszek uzyskiwany z suszenia soku z liści Aloesu Zwyczajnego. Rozjaśnia, nawilża, spowalnia procesy starzenia.
  • Tocopherol (Vitamin E),  - witamina E, przeciwutleniacz
  • Sodium Benzoate,  - benzoesan sodu, konserwant
  • Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract*,  - Ekstrakt z zielonej herbaty bogaty jest w garbniki, alkaloidy, witaminy z grupy B, witaminy K, C, P oraz sole mineralne.W kosmetyce ekstrakt z zielonej herbaty stosowany jest do pielęgnacji cery zanieczyszczonej suchej, tłustej i trądzikowej. Sprawdza się znakomicie przy problemach z kruchością naczyń, podrażnieniach i poparzeniach słonecznych. Działa regenerująco, tonizująco, hamuje rozwój stanów zapalnych.
  • Euphrasia Officinalis (Eyebright) Extract*,  - ekstrakt ze świetlika lekarskiego. Świetlik swoje właściwości zawdzięcza zawartości glikozydu (aukubiny), garbników i kwasów fenolowych, zawiera także olejek eteryczny, pochodne kumaryny, związki miedzi i manganu. Warto go stosować w dolegliwościach z pieczeniem oczu, wodnistą wydzieliną, przy urazach i stanach zapalnych, także alergiach i przy narażeniu na pył i dym.Ma właściwości przeciwzapalne, przeciwobrzękowe a także łagodzące zmęczenie i stres.
  • Xanthan Gum, - guma ksantanowa, zagęstnik
  • Potassium Sorbate,  - sorbinian potasu, konserwant
  • Citric Acid- kwas cytrynowy, regulator pH




*Certified as Organically Grown

Poza znanymi nam ekstraktami z zielonej herbaty czy świetlika lekarskiego, mamy w składzie dodatkowo ekstrakt z łuski gryczanej.
Gryka jest rośliną o wysokiej zawartości substancji fenolowych, takich jak: 3-flawonole, rutyna, katechina, kwasy fenolowe. Są to substancje biologicznie aktywne, dzięki którym to gryka uważana jest za roślinę o prozdrowotnym działaniu na organizm człowieka. Rutyna jest glikozydem flawonolowym syntetyzowanym w roślinach wyższych jako substancja ochraniająca tkanki roślinne przed promieniowaniem UV.
Substancje bioaktywne zawarte w gryce takie jak rutyna, wzmacniają naczynia krwionośne dzięki czemu pomagają pozbyć się np. sińców pod oczami, jeśli są stosowane w okolicy oczu.




A znacie te ludowe sposoby na leczenie reumatyzmu gorczycą? Na pewno słyszeliście lub widzieliście poduszki wypełnione gorczycą, które poleca się przykładać w chore miejsca. Sama jeszcze nie wiem, czy w to wierzę, choć jestem skłonna zgodzić się, że roślina ta ma wielką moc.

W moim przypadku nie było efektu wow, ale też i sińców nie mam wielkich. Nie oczekiwałam zresztą od tego kremu super działania rozjaśniającego, ale raczej nawilżająco-, ochronno-, przeciwutleniająco-, pielęgnującego. I on to robi świetnie.
Jest bardzo leciutki, pięknie się wchłania, nie wałkuje się i nie obciąża delikatnej skóry pod oczami.

Zwróćcie uwagę, że tutaj w składzie nie mamy już olejków eterycznych ani żadnych substancji zapachowych. Producent wie co robi, pod oczami nie lubimy lotnych związków mogących podrażniać spojówki. Krem ten jest praktycznie bezzapachowy, ma jedynie lekką, naturalną woń wynikającą zapewne z zastosowania tych konkretnych składników w produkcji.




W opakowaniu typu airless mamy 15 ml produktu. Ja, jak zwykle, polecam ten krem mieszać sobie na dłoni z kilkoma kroplami żelu hialuronowego przed aplikacją na skórę. Dzięki temu mamy serum supernawilżające ze wszystkimi właściwościami kremu. 
Uprzedzam jedynie, że jedno naciśnięcie pompki dozuje zbyt dużą - przynajmniej jak dla mnie - porcję kremu. Po wklepaniu go wokół oczu zostaje jeszcze bardzo dużo kremu, który zwykle zapodaję sobie na okolicę nosa, gdzie mam trochę teleangiektazji.

Skin Blossom to marka ciekawa, na którą warto zwrócić uwagę. Linia ich kosmetyków jest bardzo spójna pod względem składów, a i same składy są przemyślane i sensownie ułożone. Na pewno warto spróbować, ceny nie odstraszają. 

Wszystkie trzy wymienione kosmetyki i jeszcze więcej można kupić w sklepie Biopiekno.pl


Miłego dnia!
Arsenic

7 komentarzy:

  1. Widywałam je już na blogach. Na razie nie będę robić żadnych zakupów, ale pamiętam o tej marce i kiedyś chętnie ją wypróbuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też widziałam, że się przewijały na kilku blogach, ale chciałabym aby trafiły również "pod strzechy" nieblogerskie ;) Właśnie jako alternatywa dla mazideł z drogerii, które nie oferują nic poza zapachami.

      Usuń
  2. Mam od nich ten krem do oczu i na dniach również planuję jego recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak :) przede wszystkim trzeba myśleć i wybierać to co dla nas jest lepsze i przyjemniejsze :)
    A kosmetyki wydają się przyjemne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są całkiem spoko jako opcja mało zaawansowana, do podstawowej, fajnej pielęgnacji zamiast drogeryjnych wynalazków bez żadnych składników aktywnych.

      Usuń

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger