Fresh & green. Newbie na siłce :)
Tematem miesiąca akcji "Wyjątkowy Rok" jest w marcu "Fresh & Green". I miałam niezłą zagwozdkę o czym by tutaj napisać. Niezłym kandydatem były perfumy Hameau De La Reine Historiae, które ostatnio dostałam od przyjaciółki, i w których uwielbiam te nuty świeżo zgniecionych liści pomidora... ale ich recenzja wisi na moim blogu od dwóch lat. W momencie, w którym rozważałam już podpięcie pod ten temat jakiegoś postu z... no, zapchajdziury, zrozumiałam, że trzeba do tematu podejść mniej sztampowo. No, a cóż jest bardziej green od Oli na siłowni?
Przeglądając mojego Instagrama co chwilę natykacie się na różne ujęcia z siłowni, do której chodzę regularnie od paru miesięcy. Ujęcia są dramatyczne, a kadry wąskie, bo staram się nie uwieczniać swoich mięśni, słabo widocznych spod, nazwijmy to, warstwy wierzchniej. Widzieliście Jabbę, nie wracajmy do tego.
Nigdy nie ćwiczyłam siłowo. Moją domeną zawsze była raczej joga, porządne rozciąganie, ew. po prostu ruch sam w sobie - zawsze dużo (i bardzo szybko) chodziłam, często wybierając kilkukilometrowy marsz zamiast komunikacji miejskiej. Mięśnie zawsze "rosły mi same", więc się nimi nie zajmowałam szczególnie. Ale wszystko jest fajnie, gdy jest fajnie. Gdy jest się młodym, zdrowym, organizm się szybko regeneruje i rano za jedyne paliwo wystarcza kawa, żeby być petardą przez cały dzień.
W którymś momencie do człowieka dociera w końcu myśl jak błysk: "Jeśli teraz nie zaczniesz czegoś ze sobą zrobić, ugrzęźniesz w tym i nigdy już nie będziesz zdrowa. Będzie coraz gorzej."
Rozejrzałam się wokół siebie, oszacowałam możliwości i zrobiłam to, co chyba każda kobieta przed pójściem na siłownię robi jako pierwsze: kupiłam oczopląsowo-turbo-różowy dres :D
A potem zaczęłam się edukować z podstaw dźwigania. Dzięki mojemu Mężczyźnie, który już od dawna przewalał ciężary na siłowni, poznałam różne kanały na YT, nauczyłam się trzymać postawę i w końcu - przezwyciężyłam strach przed tym mitycznym miejscem pełnym potu i testosteronu. Po kolei uczyłam się kolejnych ćwiczeń, z czasem ułożyłam sobie plan treningowy i każdego cholernego wlokłam swój tyłek, nieraz siłą, na salkę.
Szukacie inspiracji? Motywacji? Nie ma czegoś takiego. A w każdym razie ja nie widzę innego sposobu aby zacząć i wytrwać w czymś nie zmuszając się, nie traktując tego jako obowiązku. Za każdym razem podczas rozgrzewki marudzę, że mi się dzisiaj nie chce, że wszystko mnie boli i pewnie nie dam rady. Ale plan jest rozpisany, obowiązek jest, więc odbębniam. Najlepsza część jest na koniec - gdy już cała mokra od potu, zziajana i nabuzowana czuję, że tak właściwie to ja to lubię robić. Powrót do moich pierwszych notatek z treningów i porównanie z ostatnimi, daje mi nieziemską satysfakcję, bo widzę postęp.
Tak, ciężary, które ja przewalam, są wciąż lamerskie, malutkie. Progresuję powoli i wcale nie mam już sześciopaka na brzuchu. Tzn pewnie mam, ale zanim się do niego dokopię, minie sezon plażowy, miną przeceny na bikini i pewnie Święta Bożego Narodzenia też miną. Ale cóż - aby osiągnąć efekt potrzebna jest praca i czas, a ten i tak płynie bez względu na to, czy coś robię czy nie.
Na YouTube jest całe mnóstwo darmowej wiedzy o tym, jak zacząć ćwiczyć, jak sobie ułożyć plan treningowy, co jeść, jak schudnąć, jak się motywować, jak trzymać prawidłową postawę w trakcie ćwiczeń, jak dozować białko i kreatynę, czym smarować bicki, żeby pięknie lśniły... Mam kilka swoich ulubionych kanałów, które mogę z czystym sumieniem polecić osobom zainteresowanym tematem.
Najwięcej dało mi oglądanie Kota. To dzięki niemu zrozumiałam jak poprawnie wykonać martwy ciąg i nie złamać sobie przy tym kręgosłupa. Tak, to są jego uda, nie nawtykał tam sobie pączków :D :D
Bardzo też lubię kanał Athletic Development - chłopaki robią świetną robotę pokazując poprawne techniki, tłumacząc podstawy. Ich filmy zawsze są przyjemnie zmontowane i ciekawe. Dużo się od nich nauczyłam.
A co z dźwigającymi dziewczętami? Nie wspominając o gwiazdach-koksiarach pokroju Sandry Dominiuk, jest całkiem sporo filmów autorstwa trenujących dziewczyn, z których to filmów też można wynieść sporo wiedzy dla siebie. Ostatnio oglądam je do śniadania częściej i chętniej niż filmy makijażowe, czy - ogólnie - urodowe.
Jeśli jesteście z Warszawy i chcielibyście zacząć przygodę z gimnastyką, rozruszać się lub zaczerpnąć trochę profesjonalnej wiedzy, zachęcam do skontaktowania się z trenerem Pawłem. Prowadzi on zajęcia na Hożej, organizuje też obozy sportowe. Facet ma wiedzę, świetne podejście i łeb.
A co z tytułowym "Fresh"? Macie jakieś swoje sposoby na zachowanie (względnej) świeżości na siłce? A w ogóle - ćwiczycie w makijażu? Macie sprawdzone antyperspiranty i metody na to, żeby włosy (same w sobie w opłakanym stanie) wyglądały w miarę znośnie bez konieczności ich codziennego mycia po treningu?
Ja się z tym borykam, bo pocę się okrutnie. Wczoraj na treningu lało się ze mnie strumieniami. Schylając się po sztangę zostawiłam na podłodze małe bajorko potu skapującego mi z brody - jak w takich warunkach nie straszyć przynajmniej zapachem?
Na początku używałam swoich, sprawdzonych w bojach, samoróbkowych pudrów perfumowanych. Przepis na nie jest stosunkowo prosty (ot, talk, trochę sody, trochę pudru jedwabnego dla mojej wewnętrznej Marii Antoniny i kilka kropli ulubionych perfum w olejku. Zmielić, aplikować na pocące się fałdki i pod pachy) i latem takie rozwiązanie przy małym i średnim wysiłku dawało radę. Nie na siłowni jednak. Tam się nie oszczędzam i choć na samo pocenie się niewiele poradzę - bo cóż z tego, że pod pachami sucho, skoro kapie mi z wszystkich fałd a zawartością wykręconej koszulki mogę napełnić butelkę. Wróciłam więc do starych, dobrych antyperspirantów.
Obecnie stosuję ten z Dermedic o ładnym, choć nienachalnym zapachu. Póki co - taki niepozorny, ale daje radę zaskakująco dobrze! Żadnych dziwnych zapaszków, pocenie pod pachami rzeczywiście jest ograniczone, więc pewnie dobrze się sprawdzi też w upały. Widziałam na stronie producenta, że mają też wersję tego dezodorantu z dodatkiem składnika Capislow, spowalniającego odrastanie włosków. I pewnie go wypróbuję, bo skoro i tak codziennie się tym smaruję, to czemu nie. Może akurat coś to da.
Jeśli chodzi o świeżość włosów - użeram się z tym tematem strasznie. Po treningu muszę je umyć, nie działają żadne suche szampony ani inne magiczne wynalazki typu picie ziół czy modły. Kończę teraz szampon Dermedic i zmieniam na nieco bardziej naturalny skład od Bema Bio. Jestem praktycznym człowiekiem - szampon ma myć i nie szkodzić, na inne obietnice i cuda-wianki tak naprawdę nie liczę. Nie spodziewam się, że stosując jakikolwiek szampon moje włosy rzeczywiście się wzmocnią i zaczną szybciej czy gęściej rosnąć. Produkt z Dermedic nie jest zły, choć po zużyciu już niemalże całej butelki zauważam już u siebie pierwsze objawy uczulenia na SLES - swędzenie, podrażnienie, pierwsze suche krostki.
A czy wzmocnił, czy wypadają mniej? Może i faktycznie - ale w tej kwestii bardziej ufam działaniu wcierki tej samej marki, którą stosuję równolegle z szamponem już od jakiegoś czasu. Nawet jeśli nie zauważam znaczącej zmiany w kondycji moich włosów, to z pewnością ta kuracja ma właściwości nawilżające i kojące - dzięki temu pewnie dałam radę zużyć cały szampon z dość agresywnymi detergentami, które zwykle dość szybko doprowadzają moją skórę do ruiny. Dałabym temu produktowi z chęcią jeszcze więcej czasu, może rozważę kupno kolejnej butelki. Wcierki lubię, a nawilżające, nieobciążające (można, a nawet należy ją stosować codziennie!) lubię nawet jeszcze bardziej. Jeśli do tego wszystkiego ma pobudzić trochę włosy, to ja jestem za.
Serum ma w składzie m.in. sok z brzozy, pantenol, glicerynę, kofeinę i dwa kompleksy surowców odpowiedzialnych za wzmacnianie i pobudzanie cebulek włosów: PilotantumTM i ProcapilTM.
Dajcie znać, jakie są Wasze patenty i historie z siłką w tle, może coś zmałpuję :)
Buziaki
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz