Czego potrzebuję aby zrobić swój prosty krem? Podstawy receptury kosmetycznej


Pomimo wielu receptur na kremy, jakie zaprezentowałam już na blogu, również w formie filmiku instruktażowego, nadal dostaję pytania krążące wokół jednego zagadnienia: jak zrobić swój krem? Wydaje mi się, że szukacie prostego przepisu wyjaśniającego sam mechanizm powstawania kremu, zatem - oto jestem.
Post dedykowany jest dla osób, które jeszcze nie są obeznane w recepturze kosmetycznej a chcą zacząć robić swoje proste emulsje. Weteranki raczej nie nauczą się tutaj niczego nowego, aczkolwiek proszone są o komentarze, jeśli ja czegoś nie ujęłam w temacie.

Jaki emulgator?

Zdecydowana większość receptur opiera się na emulsjach wszelakich. Mleczka do demakijażu, balsamy do ciała, kremy do twarzy, do rąk, do stóp, odżywki do włosów, nawet do paznokci - to wszystko są emulsje, zatem warto jest się nauczyć je robić. 

Przede wszystkim, aby zrobić swój krem, potrzebujecie emulgatora - dlatego odsyłam Was do lektury tego postu o emulgatorach: KLIK!
Proponuję nie wpadać w panikę na widok liczby HLB, jak i mnogości dostępnych emulgatorów i podejść do sprawy bardzo prosto. Emulgator łączy olej z wodą w taki sposób, że hydrofilową "główką" wgryza się w wodę, zaś lipofilowym "ogonkiem" zaczepia się w oleju i tadaa!, tak powstaje emulsja. Jeśli emulgator będzie w formie płynnej, jak np SLP czy glyceryl cocoate, wówczas powstała emulsja będzie w formie płynnej, przypominającej mleczko. 
Takie płynne emulgatory również świetnie sprawdzą się do stworzenia oliwki hydrofilnej, przepis tutaj: KLIK!

Oliwka hydrofilna emulsją nie jest, ponieważ składa się tylko z oleju i emulgatora. Staje się emulsją w momencie gdy nakładacie ją zwilżonymi dłoniami na twarz - po kontakcie z wodą zmienia ona kolor na biały i doskonale zmywa się, nie zostawiając tłustej warstwy charakterystycznej dla olejów. To emulgator związał w takiej oliwce wodę tworząc chwilową emulsję. 



Często z takim zachowaniem kosmetyków spotkacie się choćby w sklepowych peelingach, które pod wpływem wody robią się mlecznobiałe - producenci zwykle dodają do nich odrobinę emulgatora, aby tłuste peelingi nie zostawiały na skórze nieprzyjemnej, tłustej warstwy, lecz zmywały się dobrze bez użycia detergentów.

Jeśli formuła lejąca Wam nie odpowiada i chcecie zrobić krem o konsystencji bardziej stałej, choć nadal lekkiej, poza emulgatorami w formie płynnej do naszej emulsji należy dodać jakiś emulgator w formie stałej, który nieco zagęści emulsję a także ustabilizuje ją, czyli wzmocni działanie płynnego emulgatora. Do takich emulgatorów należą: Monostearynian glicerolu, MGS czy wosk pszczeli

Z ciekawostek: kilka kropli oleju zmieszanych na dłoni z żelem borowinowym czy hialuronowym również tworzy emulsję, swoiste mleczko, które po wklepaniu w skórę zachowuje się jak krem, a więc nawilża i dostarcza składników aktywnych zawartych i w żelu, i w oleju - ale taka emulsja jest bardzo nietrwała. Na tyle, że jeśli wlejecie do butelki ten sam olej z tym samym żelem, wstrząśniecie i odstawicie na chwilę, zauważycie, że po pewnym czasie oba składniki oddzielają się od siebie tworząc "dwufazówkę". Emulsje powstały więc na potrzeby wygody po prostu, aby nie trzeba było codziennie odmierzać porcji oleju i żelu czy hydrolatu, lecz można było oba składniki zamknąć w jednym opakowaniu i wygodnie stosować. Dodatek emulgatora powoduje, że fazy się nie oddzielają.

O co chodzi z tymi fazami?

Fazą olejową nazywamy wszystkie składniki kremu, które rozpuszczają się w olejach, zaś fazą wodną - składniki rozpuszczalne w wodzie. Najprostszym kremem pod słońcem będzie ten zrobiony z oleju, wody i emulgatora.  W takim kremie fazę wodną stanowi woda, zaś fazę olejową - mieszanina oleju i emulgatora, ponieważ te drugie zwykle rozpuszcza się w oleju przez zmieszaniem z fazą wodną.

Obie fazy można dowolnie wzbogacać o wybrane składniki. Do fazy olejowej można dodawać wszystko, co rozpuszcza się w olejach, a więc: woski, witaminy A, D, E, K, olejki eteryczne, maceraty, kwas alfa liponowy, salicylowy czy witaminę C rozpuszczalną w tłuszczach i emulgatory.
Analogicznie, do fazy wodnej można dodawać wszystkie składniki rozpuszczalne w wodzie: żele (hialuronowy, borowinowy itd), ekstrakty ziołowe rozpuszczalne w wodzie, witaminę C, konserwanty, hydrolaty, wszelkie inne składniki rozpuszczalne w wodzie.
Podział na fazy olejową i wodną nie ma na celu wprowadzenie zamętu i przerażenia Was stopniem skomplikowania przepisu, ale właśnie ułatwić cały proces tworzenia kremu. Podzieliwszy sobie wszystkie składniki na rozpuszczalne w olejach lub wodzie łatwiej jest wszystko ogarnąć. 

Co, poza składnikami, jest potrzebne?

Z wyposażenia potrzebnego do wykonania kremu jedyne "profesjonalne" narzędzie, jakie będzie raczej niezbędne to mieszadełko, tzw. spieniacz do mleka. Ja swój pierwszy spieniacz miałam ze sklepu Kolorowka, a gdy wyzionął ducha drugi kupiłam na Allegro. Najtańszy. Ma mieszać i tyle. Wiem też, że takie mieszadełka można dostać za śmieszne pieniądze w Ikei - sprawdźcie.
Bardzo przydatna będzie również waga. Moją również kupiłam na Allegro, widzieliście ją wielokrotnie. Jest w stanie udźwignąć 200 gramów i oblicza z dokładnością do jednego miejsca po przecinku - to wystarczy na początek. 



Ostatnią rzeczą, którą raczej trzeba posiadać, aby zrobić krem są papierki lakmusowe. Polecam te z ZSK, czteropolowe. Są nieco dokładniejsze od tych klasycznych, żółtych: KLIK!
Badanie pH to podstawa w robieniu własnych kosmetyków - skąd możecie bowiem mieć pewność, że samoróbka Wam nie zaszkodzi, jeśli nie znacie jej pH? Inną sprawą jest, że niektóre składniki, jak glukonolakton, działają najefektywniej w pewnych określonych wartościach pH - musicie takie rzeczy wiedzieć przed zabraniem się do robienia własnych kosmetyków i kontrolować odczyn swoich dzieł. 
Wszystkie informacje tego typu znajdziecie na stronie produktu w sklepie, w którym go kupujecie.

Zlewki, bagietki, łyżeczki miarowe - bez tego można się doskonale na początek obyć. Krem można mieszać w wyparzonej szklance, składniki odmierzać plastikowymi łyżeczkami jednorazowymi i nimi też mieszać. Jasne, że w zlewce jest wygodniej, bo ma dzióbek, bagietki wyglądają pro a łyżeczkami miarowymi jest szybciej odmierzyć odpowiednią ilość produktu - ale jeśli robicie krem raz na ruski rok, nie ma co szaleć bo skończycie z magazynkiem kosmetycznym uzbrojonym po zęby, którego używacie sporadycznie. Szkoda kasy i plastiku.

No więc jak zrobić ten krem?

Załóżmy, że mamy zrobić najprostszy krem na świecie - a więc woda, olej, emulgator. Trzeba się zastanowić najpierw, czy nasz krem ma być mniej czy bardziej tłusty aby odpowiednio dodać mniej lub więcej oleju. Zawartość oleju na poziomie 50% daje już bardzo tłusty krem (coś jak moje puszyste masło: KLIK!) , zatem jeśli zależy nam na lekkiej emulsji, schodzimy z ilością oleju nawet do 5% - 20%. 
Ja wiem, że temat potraktowałam ogólnikowo - ale każdy olej jest inny, podobnie jak i cery są różne. Robiąc własne kremy zorientujecie się, jaka formuła odpowiada Wam najlepiej i ile oleju w kremie to oznacza. Zacznijcie od tych 20-25% oleju.
Do odmierzonej porcji oleju dodajemy emulgator w takiej ilości, jaka widnieje w sugerowanym stężeniu na stronie produktu w sklepie, w którym go kupiliście. Glyceryl cocoate zwykle dodaję 10%, wosku pszczelego czy innych stałych emulgatorów - do 4-5%. Mamy już swoją fazę olejową przygotowaną.

Procenty. Mowa oczywiście o całościowym udziale procentowym w końcowym produkcie, a więc zakładając, że oleju w kremie ma być 20%, emulgatora 10%, a wody 70% odpowiednio odmierzamy ilości w gramach, najprościej 2:1, czyli 10 g oleju, 5 g emulgatora i 35 g wody dla uzyskania 50 g kremu.
Nie chodzi o 10% emulgatora w 20% oleju ;)

Przygotowujemy fazę wodną - w przypadku naszego prostego kremu oznacza to odmierzenie odpowiedniej ilości wody i zakonserwowanie jej. O tym, czym są konserwanty i jaki wybrać pisałam tutaj: KLIK!
Następnie odpalamy nasze mieszadełko i zaczynamy miksować fazę olejową, dolewając do niej fazę wodną. Ewentualnie na odwrót - jak Wam wygodniej. Dla mnie zawsze wygodniejsze było wlewanie fazy wodnej do olejowej z tego względu, że nic nie zostaje mi wówczas w zlewce. Dla emulsji jest to bez różnicy.

Miksujemy do czasu aż uzyskamy jednolitą konsystencję - i nasz hipotetyczny, najprostszy krem na świecie jest gotowy.

Cały proces tworzenia kremu pokazałam w tym filmie na przykładzie kremu z ekstraktem z czerwonego wina, z gotowego zestawu ze sklepu Kolorowka.com: 



Komplikujemy sprawy

Kto by chciał używać kremu z oleju i wody? No, na pewno widzę las rąk. Hipotetyczny Najprostszy Krem Na Świecie był jedynie przykładem pokazującym mechanizm tworzenia kremu. Sprawy nieco się komplikują gdy zechcemy wzbogacić nasz przepis. 
Wszystko sprowadza się przede wszystkim do tego, w czym dany składnik się rozpuszcza - odsyłam więc do początku postu.

Znając potrzeby swojej skóry możecie sporządzić listę składników dostępnych w ZSK, mazidlach czy innych tego typu sklepach z półproduktami, które chcielibyście włączyć do swojego kremu.

Interesuje Was przede wszystkim: 
  • rozpuszczalność składnika (olej czy woda?)
  • jego maksymalne dopuszczalne stężenie (nie przekraczamy go nie dlatego, że zaczaruje nas w żabę, ale choćby dlatego, że taka przykładowa alantoina po prostu się nie rozpuści w stężeniu wyższym niż 0,5 - 1% i w kremie będzie osad wyczuwalny pod palcami)
  • w jakim pH dany składnik "czuje się" najlepiej? Jeśli pH naszego kosmetyku będzie dla danego składnika zbyt niskie/wysokie, nie ma sensu tego składnika dodawać, bo nie zadziała tak efektywnie jak by mógł. Albo wcale. 
  • ewentualnie takie szczegóły jak możliwość nadawania koloru skórze (olej z rokitnika czy niektóre ekstrakty z owoców) - zastanówcie się wówczas, czy Wam to przeszkadza i w jakim stopniu możecie to tolerować i odpowiednio modyfikujcie przepis dodając felernego składnika mniej
  • przeciwwskazania (!!!) (ja rzadko używam trzech wykrzykników naraz, niech Was to zastanowi więc)
Słowem: czytajcie opisy półproduktów na stronie sklepu, w którym je kupujecie. Ja trochę wiem, ale nie zjadłam (jeszcze) wszystkich rozumów świata. Jeśli mnie o coś pytacie, a ja tego nie wiem lub wiem nie do końca - siadam do książek lub internetu i szperam dokładnie tak samo jak Wy, aby na takie pytanie odpowiedzieć.

Pamiętajcie, że już składniki bazowe - a więc olej i woda mogą same w sobie być świetnej jakości surowcem kosmetycznym. Mieszanki olejów, takie jak Khadi czy Orientana wręcz genialnie nadają się do robienia z nich kremów. Zawierają kilka różnych rodzajów olejów w składzie, do tego ekstrakty roślinne i olejki eteryczne - to w zasadzie gotowa faza olejowa do Waszego kremu.
To samo dotyczy fazy wodnej. Zamiast wody demineralizowanej możecie skorzystać z dobrodziejstwa żelu borowinowego czy siarczkowego, możecie też zrobić napar z zielonej herbaty (lub innych ziół) i po wystudzeniu go zakonserwować i użyć do zrobienia kremu - opcji jest wiele.



Kremowi też zawsze służy dodawanie takich składników jak kwas hialuronowy w postaci żelu czy pantenolu (do fazy wodnej) - te składniki są zawsze bezpieczne, nie uczulają a świetnie nawilżają. Zawsze warto je mieć w swoim magazynku kosmetycznym i pamiętać o ujęciu ich w recepturze swojego kremu. Żelu hialuronowego teoretycznie możemy używać nawet w czystej postaci, ale jako dodatek do kremów świetnie działa już w ilości 5%. Pantenol ma sugerowane stężenie rzędu 1-5% w gotowym kosmetyku. 
Z ciekawostek: w pantenolu świetnie rozrabia się gumę ksantanową, która - jeśli doda się jej bezpośrednio do wody - tworzy farfocle trudne do rozmiksowania. W pantenolu rozpuszcza się świetnie i można tę mieszaninę dodać do wody aby stworzyć żel, który już będzie świetną podstawą do stworzenia kremu.

Jak to liczyć?

Jeśli planujecie dodać, załóżmy, jakiś składnik aktywny do fazy wodnej, w ilości 5% - odpowiednio zmniejszacie ilość samej wody w recepturze, a więc dajecie jej o te 5% mniej. W przeciwnym razie będziecie mnożyć ilość kremu aż do monstrualnych rozmiarów, które ukręcić można już tylko betoniarką.
To samo z olejem i składnikami rozpuszczalnymi w olejach. Zanim więc zmieszacie olej z emulgatorem, najpierw rozpiszcie sobie na kartce procentową ilość wszystkich składników i przeliczcie je sobie na gramy. 

Każdy składnik ma swoją własną gęstość wyrażoną w gramach na mililitr (g/ml), co oznacza, że 1 ml jednego składnika niekoniecznie będzie ważył tyle samo, co 1 ml innego składnika użytego w kremie. Aby wszystko ujednolicić, trzeba te składniki poprzeliczać na gramy i dopiero wtedy odmierzać odpowiednie ilości do kremu na wadze. 
Tę informację również znajdziecie w sklepie, w którym kupujecie półprodukty. Nawiasem mówiąc, z czasem nauczycie się - tak jak cukier do herbaty - odsypywać składniki "na oko". Robiąc kremy dla siebie rzadko trzeba odważać składniki z aptekarską precyzją, emulsja się nie obrazi, jeśli emulgatora luniemy 6 gramów zamiast pięciu. Nic się też nie stanie, jeśli żelu hialuronowego będzie w kremie nie 5% a 20% :) Serio. Zmieni się konsystencja i będziecie mieli okazję ocenić, czy Wam to odpowiada.

Bardziej uważnie trzeba dozować takie składniki aktywne, które silnie działają już w bardzo małych stężeniach i z natury nie są klasyfikowane jako łagodzące - a więc wszelkiego rodzaju enzymy czy kwasy. 
Chociaż i tutaj - taki glukonolakton, jako kwas bardzo łagodny, można z czasem odmierzać bez wagi, jeśli już się wie mniej-więcej ile się go zwykle sypie do toniku. 11% czy 14% gdy skóra jest przyzwyczajona do kwasów - naprawdę nie robi różnicy. Szlag by mnie trafił, gdybym miała w nieskończoność odliczać te drobinki co do jednej, żeby się mikrogramy zgadzały. To samo z ekstraktami wszelakimi, które nie zawierają silnie działających enzymów, jak np. wyciąg z granatu.
Inna sprawa z bromelainą, która jest enzymem, czy z kwasami mniej łagodnymi od glukonolaktonu - tutaj potrzebna jest precyzja.

Mając na wadze pustą zlewkę (czy inne naczynko, w którym będziemy mieszać krem) tarujemy wagę, aby nie liczyć z wagą naczynia i po kolei wlewamy/wsypujemy składniki fazy olejowej. Potem zmieniamy naczynie i odmierzamy składniki fazy wodnej. Tyle filozofii. Cała trudność receptury w istocie polega na jej obliczeniu i dobraniu składników - samo odmierzanie potrafi zrobić szympans.


A potem znów sprawy prostujemy

Pewnie na początek zwariujecie i wykupicie połowę Zrobsobiekrem.pl po czym spróbujcie stworzyć krem z absolutnie wszystkiego, co kupiliście. Spoko. Przeszłam przez to - fajna zabawa, bardzo pouczająca, jak najbardziej zachęcam :D

Gdy tę fazę macie za sobą i zaczynacie już oddychać i myśleć w trakcie planowania kolejnego przepisu, serdecznie polecam zapamiętanie zasady: im prościej, tym lepiej dla Waszej skóry. I tym łatwiej będzie wyeliminować potem winowajcę, jeśli coś pójdzie nie tak. Bo pewnie pójdzie, ale nie przejmujcie się tym. Uczycie się.

Celujcie w składniki wielofunkcyjne, które działają na wiele dolegliwości skórnych i nie przeładowujcie swojego kremu nadmiarem składników aktywnych. Jeden, dwa, plus dobry olej jako baza - wystarczy. Naprawdę.
Moimi superskładnikami wielofunkcyjnymi są glukonolakton i kwas alfa liponowy, podlinkowałam, żebyście poczytali. Wystarczy mi tonik z glukonolaktonem + serum z kwasem alfa liponowym i mam załatwioną całą (poza filtrami) pielęgnację.



Jeśli przerasta Was mimo wszystko myśl o stworzeniu własnej receptury kremu, opierajcie się na sprawdzonych recepturach, które można znaleźć w absolutnie każdym sklepie z półproduktami kosmetycznymi. Albo u mnie na blogu. 
Część składników aktywnych śmiało można zastąpić innymi, wybranymi samodzielnie. 
Całą fazę wodną i olejową można ujednolicić i przerobić na własne potrzeby, i bazować jedynie na ilości jednego, konkretnego składnika aktywnego w gotowym przepisie, jeśli nie jesteście pewni ile go należy dodać. 
Może też się zdarzyć, że próbując stworzyć przepis z jakimś konkretnym składnikiem, znajdziecie ten przepis już gotowy - czy to u mnie, czy w którymś ze sklepów. Czasami wystarczy lekko go przerobić aby dostosować do własnego stanu posiadania czy potrzeb. Nie bójcie się eksperymentować, a jeśli czegoś nie wiecie - szukajcie informacji lub pytajcie.

Ja zaczynałam właśnie w ten sposób - bazując na przepisach ze sklepu Kolorowka.com pomału modyfikowałam je na własny sposób, włączając nieco inne składniki aktywne czy zastępując całą fazę olejową innymi olejami. 
Wiele lat temu od oliwki hydrofilnej zrobionej z oliwy z oliwek i emulgatora kupionego w internecie (już nie pamiętam dokładnie co to był za emulgator) zaczęłam swoją przygodę z testowaniem różnych emulgatorów i doszłam finalnie do wniosku, że nie ma znaczenia ani liczba HLB ani w istocie nic poza tym, że emulgator powinien być płynny, aby taką oliwkę hydrofilną stworzyć. Wtedy też, siłą rzeczy, musiałam wykorzystać te dziesiątki kupionych, przeróżnych, emulgatorów w proszku, w płatkach, w granulkach i w płynie, i zaczęłam robić swoje kremy. 

Świetnym sposobem na rozpoczęcie przygody z tworzeniem własnych kremów z ominięciem całego, kłopotliwego procesu tworzenia emulsji, jest kupienie gotowej bazy kremowej, do której dodajemy tylko składniki aktywne i gotowe. Bez podgrzewania, obliczania ilości emulgatora czy wybierania jego rodzaju. Świetna sprawa. Takie bazy dostaniecie w większości sklepów z półproduktami kosmetycznymi.

Ale... tak naprawdę taką bazą kremową jest każdy prosty krem z drogerii, o względnie dobrym składzie, do którego możecie dodać swoje wybrane składniki aktywne. No nie jest tak? Dostępne, gotowe bazy kremowe, do których można dodawać składniki bez obawy, że cała formulacja się rozleci na pierdyliard cząsteczek, powinny dać do myślenia ;)
Ulepszanie gotowców to najwygodniejszy sposób na przemycenie własnych pomysłów do pielęgnacji z ominięciem tego całego rozgardiaszu związanego z wyborem emulgatora i wyciapaniem się podczas miksowania emulsji. 
Śmiało, nie bójcie się dosypać kwasu alfa liponowego do kremu czy kompozycji witaminowej all in one, albo dolać żelu hialuronowego do balsamu. Nie bójcie się, że popsujecie konsystencję i coś pójdzie nie tak. Konsystencję prawie zawsze można naprawić, a poza tym - zaprawdę, powiadam Wam, trzeba nie lada wysiłku, aby popsuć konsystencję drogeryjnego kosmetyku. Są one tak napakowane stabilizatorami, emulgatorami i zagęstnikami, że nieraz taka emulsja udźwignie dodanie nawet i 40% czystej wody - i nie złamie się. Dowód tutaj: KLIK! 
Drogeryjne kosmetyki muszą mieć stabilną konsystencję, bo na najdrobniejsze złamanie emulsji klient krzywi się, że krem się popsuł i zapewne wypali mu twarz.
Jeśli jednak nadal macie opory - odlejcie odrobinę gotowca i na nim eksperymentujcie.




Innym sposobem na poznanie przeciwnika jest kupienie gotowych zestawów do kręcenia własnych kremów. Tutaj gorąco polecam zestawy z Kolorowka.com, których sama do dziś używam. Są to gotowe receptury z odmierzonymi wszystkimi składnikami wraz z dokładnym opisem "co do czego". Dostajemy do ręki wszystko, poza mieszadełkiem i zlewką, co jest potrzebne aby wykonać krem, a wybór rodzajów kremów w Kolorówce jest przeogromny. 

Nie musimy niczego wiedzieć, na niczym się nie trzeba znać, niczego obliczać ani rozumieć - postępujemy wg instrukcji i czarodziejsko krem tworzy się praktycznie sam. 
Ich receptury są bardzo przemyślane, spójne, konkretne i po prostu świetne. Wielokrotnie się przekonywałam, że nie ma sensu w istocie ich modyfikować. Tzn. można, jeśli jakiegoś składnika brakuje, ale.. często taniej i szybciej wychodzi po prostu kupić zestaw i mieć spójny, doskonały skład. 
Mając bardziej rozbudowany magazynek kosmetyczny możecie odtwarzać sprawdzone przepisy z Kolorówki - tak jak ja to robię :) 

Houston, emulsja mi się rozpadła!


No, to się zdarza i nie ma co panikować. Szczególnie częste jest to w przypadku kremów robionych "na spryciarza" bez użycia emulgatorów, jak np. tego mojego puszystego z masłem kakaowym: KLIK!

W tym kremie nie użyłam emulgatora z dwóch powodów - masło kakaowe po stężeniu w temperaturze pokojowej ma dość gęstą konsystencję, która - podobnie jak woski - stabilizuje emulsję. Ponadto, żel hialuronowy użyty w recepturze, ponieważ jest żelem, również wpływa na jej trwałość.
  • Mimo tego, podczas miksowania bardzo często zdarza się, że ten mój puszysty krem rozwarstwia się i nie współpracuje - ale jest to kwestią tylko i wyłącznie cierpliwego miksowania. Czasami trwa to i godzinę, gdy na zmianę miksuję i czekam co emulsja zrobi ;) Potem znów miksuję, i tak dalej. 
  • Może pomóc wstawienie do zamrażarki po zmiksowaniu i ponowne miksowanie po wyjęciu, gdy odtaje.
  • Często też wystarczy leciutko zmienić proporcje składników aby zaczął współpracować - czyli np. dodać więcej żelu.
  • Radzę nie przeciążać tego przepisu nadmiarem innych składników - on jest prosty i takim ma pozostać, sam w sobie naprawdę świetnie pielęgnuje. 
  • Jeśli mimo cierpliwego miksowania, zmiany proporcji składników i czarów z zamrażarką emulsja nadal się łamie, nie ma rady - trzeba dodać emulgator. Przyznaję, jeszcze mi się to nie przydarzyło, ale wspominam o tym abyście nie panikowały, że takie dobre składniki są do wyrzucenia. Nie są - zła konsystencja nie oznacza, że składniki się popsuły i trzeba je wyrzucić. Aby uratować taki krem emulgatorem wystarczy dodać 10% SLP lub glyceryl cocoate i miksować ponownie.
Wszystko więc sprowadza się do kwestii emulgatora - czy wybrałam odpowiedni? Czy w formulacji jest jeden emulgator - jeśli tak, może się okazać, że to nie wystarcza i aby ustabilizować emulsję trzeba użyć kombinacji dwóch lub więcej emulgatorów. Czy dodałam odpowiednią ilość emulgatora? A może emulsja jest całkiem stabilna, tylko nie odpowiada mi jej konsystencja? 

Inną sprawą jest to, że krem - poza tym, że się rozwarstwił - zmienił też kolor i zapach. To się zdarza w przypadku samoróbek, zwłaszcza trzymanych w nieodpowiednich warunkach i nieodpowiednio zakonserwowanych. Ponownie odsyłam do postu o konserwantach: KLIK!
W takim przypadku, niestety, krem jest do wyrzucenia. Ja nie jestem w stanie stwierdzić na pewno, co się w takim kremie dzieje - ale jeśli zmienił kolor, zapach i konsystencję po tygodniu czy dwóch, to nie jest tylko kwestią złamania emulsji, lecz nadkażenia produktu bakteriami, grzybami czy pleśniami.

Ja zwykle używam konserwantu FEOG - z przyzwyczajenia i wygody, bo jest w formie płynnej, której nie muszę jakoś specjalnie rozpuszczać w kosmetyku. 
1 kropla FEOG waży 0.04 g - wystarcza na zakonserwowanie od 4 do 8 g kosmetyku, czyli na 50 ml (40 g) kremu należy użyć od 5 do 10 kropel FEOG. I trzymam się raczej tej górnej wartości, czyli do 50 ml kremu dodaję 8-9 kropli. Dzięki temu mam pewność, że dana emulsja będzie bezpieczna do użycia, a uwierzcie, że zależy Wam na tym, nawet jeśli nie do końca zdajecie sobie sprawę z konsekwencji smarowania się nadkażonym kremem.

Źródło: http://kopalniawiedzy.pl/bakteria-bakterie-mikrobiom-mikroorganizmy-mikroorganizm,4971
Dlaczego to samoróbki częściej ulegają nadkażeniu? Z tego samego powodu, z którego emulsja drogeryjna nie złamie się nawet po dodaniu 40% wody - jest w niej tyle konserwantów, że jest całkowicie wyjałowiona :) Do tego stopnia, że nawet jeśli wsadzicie tam paluszki niekoniecznie czyste, emulsja pozostanie wolna od wszelkich żyjątek.
Kosmetyki drogeryjne muszą stać przez długie miesiące na półkach sklepowych, a następnie na półce w domu. Zastanówcie się, jak długo trzymacie kosmetyki, szczególnie jeśli lubicie robić zapasy albo dany kosmetyk czeka na specjalną okazję - on to musi wytrzymać, zarówno pod względem konsystencji jak i czystości mikrobiologicznej. Jasne, że opakowania typu airless trochę w tym pomagają, ale nie aż tyle, ile się nam wydaje. 

Tymczasem samoróbki nadal rzadko są konserwowane, pomimo moich apeli aby konserwantów nie żałować. Pół biedy, jeśli robicie jednorazowe porcje kosmetyku za każdym razem. Ale jeśli porcja stoi tydzień w lodówce - czy Wy się nadal łudzicie, że w lodówce bakterie i pleśnie się nie rozwiną? Czy zdarzyło się Wam, że mięso w lodówce zzieleniało? A wiecie dlaczego? Nie z nudów raczej. To samo z otwartą śmietaną - jak długo ją trzymacie w lodówce zanim spleśnieje?

Wciąż kombinujecie, jak dodać konserwantu najmniej jakbyście jednocześnie i chciały mieć czysty kosmetyk, i jednak nie chciały używać konserwantu. Ja rozumiem to dążenie do naturalności i je podzielam, ale z głową. Myśleć, myśleć. Konserwantów nie żałować - wszystko co robicie, róbcie porządnie. 

Gdzie kupować składniki?

Sklepów z półproduktami jest całe mnóstwo. Wymienię Wam te, w których sama się zaopatruję nie chcąc polecać czegoś niesprawdzonego. Kolejność przypadkowa.



Warto porównywać ceny i polować na promocje. Bardzo często e-naturalne robi tygodniowe rabaty na wybrane surowce, z kolei w innych sklepach często można upolować coś na wyprzedażach.
Pamiętajcie, że ZSK wraz z Kolorówką proponują łączenie zamówień z obu tych sklepów, więc chcąc kupić pigmenty czy podkład mineralny z Kolorówki i jednocześnie uzupełnić zapas składników z ZSK, płacicie za jedną przesyłkę łącząc zamówienia z obu sklepów w jedną paczkę. Taki miły gest ze strony współpracujących ze sobą sklepów.

Mam nadzieję, że rozwiałam niejasności i jednocześnie zachęciłam Was też do eksperymentowania i tworzenia własnych kosmetyków. Nie jest to nic trudnego, absolutnie każdy jest w stanie zrobić emulsję, która już jest bazą do dalszych eksperymentów.

Miłego dnia
Arsenic

32 komentarze:

  1. Prawdziwe kompendium wiedzy, wow :) Ja póki co kremów sama nie tworzę, bazuję na gotowych zestawach - przy okazji bardzo polecam żółciutkiego alfa-liponowca z kolorówki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny post, dziękuję:) Nigdy jeszcze nie robiłam kremów, właściwie nie wiem dlaczego. Zwykle wystarczają mi własne mieszanki olejowe w wersji full wypas z witaminami, Q10 czy kwasem salicylowym;) Do tego żel hialuronowy lub borowinowy i jest pięknie. Naprawdę jak dodam do gotowego kremu z drogerii składniki aktywne bez względu na to czy rozpuszczalne są w tłuszczach czy wodzie to będzie ok? proszek też się rozmiesza? Aż żałuję, że nie mam takiego kremu na stanie, żebym mogła wypróbować:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę ;) Zapomniałam o tym napisać, ale dla wygody możesz taki składnik aktywny najpierw rozpuścić w minimalnej ilości (kropla, dwie) wody lub oleju i w tej postaci dodać do kremu. Ale i bez tego proszki wszelakie się rozpuszczą, bo kremy drogeryjne to też nic innego jak mieszanina fazy wodnej i fazy olejowej z emulgatorami. Chyba, że mówimy o proszkach nierozpuszczalnych, które tworzą zawiesiny, jak np. minerały (dwutlenek tytanu, tlenek cynku, pigmenty), algi czy mikronizowane zioła. Ale i te można w niewielkich stężeniach (wydaje mi się, że do 5%) dodać do kremu bez obawy, że ten się rozpadnie. Jeśli są mikronizowane, nie będą też wyczuwalne pod palcami ani widoczne na skórze.

      Usuń
    2. Niesamowite:) Człowiek się uczy przez całe życie:) Z pigmentami kiedyś próbowałam, marzył mi się krem tonujący, ale nie wyszło za dobrze.

      Usuń
    3. Jakich pigmentów dodałaś i w jakich ilościach? I do czego? :)

      Usuń
    4. to był krem polleny evy z ekstraktem z melisy. a sypnęłam do niego trochę podkładu mineralnego z kolorówki. dokładnie nie powiem Ci ile, na oko sypałam;) ale nie za dużo, bo miałam wrażenie że konsystencja zaczyna się robić niebezpiecznie stała. i właściwie efekt był żaden, no, może poza lekko tępym rozsmarowywaniem i mazaniem się po twarzy:)

      Usuń
    5. Zerknęłam na skład tego kremu w sieci i jestem zdumiona - jaki fajny, tani i polski krem! Aż mnie rączki świerzbią, żeby go kupić ;)
      A co do kremu tonującego - prawdopodobnie lepiej sprawdziłoby się dodanie czystych tlenków, ale wiąże się to z koniecznością cierpliwego mieszania przez dłuższy czas. Nie jestem pewna, zgaduję. Krem z dodatkiem podkładu da radę, jeśli będziesz go cierpliwie wklepywała w skórę, a nie rozsmarowywała - ale też raczej trzeba go dodać niewiele do kremu, żeby konsystencja się nie zaklajstrowała kompletnie. Znacznie wygodniej jest jednak nakładać minerały solo.
      A ten krem, no no. :)

      Usuń
    6. A wygodniej, owszem. Ale ja chciałam sobie jeszcze życie trochę ułatwić bo mam słabość do kremów tonujących:) Może jeszcze kiedyś spróbuję z czystymi tlenkami, jak sugerujesz.
      Ja bardzo lubię kosmetyki polleny evy, taki lokalny patriotyzm;) Kiedyś mieli fantastyczne kremy lniane, półtłusty i nawilżający, niestety wycofane parę lat temu. I tak pięknie pachniały!
      apropos zapachów, czytam, że szukasz niebanalnych i z pazurem. Trafiłaś już na shalimar? Nie pisałaś chyba o nich, a mogłyby Ci się spodobać. Dla mnie to arcydzieło perfumeryjne. Gdybym jeszcze trafiła na coś podobnego w olejku, byłabym zachwycona.

      Usuń
    7. Czytałam o nich, ale nie trafiłam jeszcze. Może zamówię sobie próbkę, chętnie zobaczę jak wygląda ten słynny zapach, choć przyznam szczerze, że stopuje mnie troszkę ta wanilia w składzie. Muszę je powąchać, żeby stwierdzić, czy spotkałam się z czymś podobnym w olejku.
      A miałaś może do czynienia z tymi filtrami z Polleny Evy? Kosztują śmieszne pieniądze, ale nigdzie nie mogę znaleźć składu, żeby podjąć decyzję o zamówieniu.

      Usuń
    8. Zapomnij o wanilii. a przynajmniej o takiej o jakiej myślisz:) Ja jestem kiepska w opisywaniu zapachów, ale dla mojego nosa to nie jest zapach słodki, no może pół ciuta słodki. Jest otulający kadzidłem, kwiatowo-skórzany, i kompletnie nie z tej epoki. Nawet cytrusy które czuć na początku są czyste i gorzkie, nie jest to sok pomarańczowy, o nie. Jeśli pojawia się wanilia, to taka, jak ekstrakt zrobiony z prawdziwej wanilii i whisky (robiłam, polecam) :) Przy shalimar, mój ulubiony olejek z yasmeen - randa, wypada słodziutko, chociaż kaliber podobny. Na jednym nadgarstku teraz mam jeden zapach, na drugim drugi dla porównania, nie wiem jak zasnę;)
      Filtrów Evy używam od lat i dla mnie są bardzo w porządku. Ale składu też nie mogę nigdzie znaleźć, a niestety teraz nie mam żadnego opakowania, żeby przepisać. I samoopalacz tez mają fajny:)

      Usuń
    9. W sklepie iperfumy mają jedynie próbki shalimar initial lub Ode a la Vanille - pewnie nawet nie stały obok oryginalnego zapachu?
      Nie wytrzymałam i zamówiłam kilka rzeczy z polleny ;) Niektóre w ciemno, bo składów nigdzie nie mogę znaleźć, ale chyba tragedii nie będzie. Ciekawa jestem tych filtrów.

      Usuń
    10. Nie znam wersji ode a la vanillle, ale initial mam i tez bardzo lubię. Nie zmienili tutaj za wiele na szczęście. Charakter pozostał, ale zapach jest nieco bardziej pudrowy i więcej w nim białego piżma, niż ostrego zapachu skóry.
      Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii o Evie:) Ja odkąd pamiętam używałam ich szamponu pokrzywowego, tego w wielkiej butli i nadal lubię do niego wrócić. I pasty do zębów, to taki nasz polski elmex. Ale żeby nie było tak słodko, to wieele lat temu mieli fantastyczne perfumy, nie tylko sławne "Eva". Żadnych już niestety nie produkują, a i Eva to nie to samo co 20 lat temu. Wielka szkoda

      Usuń
    11. Kliknęłam w końcu obie wersje shalimar, poza oryginalną, której nie mogę nigdzie dorwać. Zdecydowanie bardziej mi po drodze do ostrych, skórzano-kwiatowych zapachów niż pudrowych, ale zobaczymy. Może jeszcze się trafi próbka tego pierwszego zapachu.
      Evą jestem jak na razie podekscytowana - czekam na paczkę, będzie w niej też ich zapach LOOSE no.1, który skusił mnie borówką, różowym pieprzem i kwiatami. Drogi nie był a może się okazać niezły gdy zechcę odpocząć od ciężkich, dymnych Ghroob i Rasha z Yasmeen. Z perfumami jest problem, bo składniki się zmieniają - niektórych nie da się już tak łatwo pozyskać a syntetyki to często nie to samo. Ja ostatnio dzięki mamie zdobyłam flakon zapachu z Avon, bodajże jedynego, jaki jestem w stanie nosić z tej firmy - TTA In Love, bardzo kwiatowego i z pieprzem, ale lekkiego. Niestety, nie produkują go już a szkoda. Pozostałe zapachy Avon wszystkie pachną tak samo dla mnie.
      Pasty kliknę "następną razą" ;)

      Usuń
    12. Oryginalną da się dorwać w każdej perfumerii (kto wie jak długo jeszcze), ale po próbkę najlepiej wysłać faceta, udającego zagubionego ;) Moja próbeczka jest właśnie tak zdobyta i przechowywana jak skarb
      Rasha jest ciężka? Sliczny zapach, kupiłam skuszona opisem o mruczącym kocie;)
      Ja wiem, że jest problem z perfumami i składnikami ale miło by było żeby producent nie wciskał klientom, że to ciągle te same perfumy.
      I do tego dochodzi jeszcze jeden etyczny, który powstrzymuje mnie przed zakupami od koncernów, mianowicie testowanie na zwierzętach. Dlatego tak liczyłam na naszą polską Evę. Nie do końca wiadomo jak to jest z Guerlain i prawdę mówiąc nie znalazłam również informacji o testowaniu lub nie testowaniu olejków z yasmeen. Arabskie i indyjskie olejki z helfy.pl nie są testowane, jak twierdzi sklep, więc mam nadzieję ze te z yasmeen również.
      Perfum avonu nigdy nie lubiłam, dużo bardziej udane ma yves rocher.

      Usuń
    13. i całkowicie na koniec, bo się zrobiło już zupełnie nie na temat, ciekawego spostrzeżenia dokonałam przez te testy. okazuje się, że w po pewnym czasie przestałam odróżniać który shalimar jest który, a initial, ku mojemu zdziwieniu, okazał się dużo trwalszy od pierwowzoru. tak więc nie ma tego złego:)
      Miłego wieczoru:)

      Usuń
    14. No, dziś mogę wrócić do dyskusji bo mam wszystkie zamówione zapachy. Loose no. 1 z Evy jest leciutki, dziewczęcy i dość interesujący - wyraźnie czuć jakieś ciemne owoce, może jeżyny, może borówki, ale przywalone toną cukru ;) Zapach nie jest pudrowy, ładnie się rozwija i jest to znacznie więcej niż można oczekiwać za tę cenę, jestem w stanie go nosić pomimo tego, że jest dość słodki.
      Shalimary mam oba na nadgarstkach - oba są pudrowe, ale kompletnie różne od siebie. Ode a la Vanille bardzo mi coś przypomina, ale nie jestem teraz w stanie skoncentrować się i wyrazić - co. Przyjemny, nie dający mi spokoju zapach, dyskretny ale nietuzinkowy. W ogóle nie czuję w nim wanilii, chyba że mówimy o strączku wanilii ozdabiającym wykwintny deser.
      Initial to podobny kaliber - też pudrowy, też dyskretny ale ma jedną nutę, której nie mogę znieść. Lukrecja? Kojarzy mi się z lukrecjowymi cukierkami. Jest przy okazji świeższy od ody waniliowej, o ton zieleńszy.
      Inna sprawa, że miałam dziś swoisty "unboxing day" i wyciapałam się od razu wszystkim, co mi przyszło w paczkach, więc te zapachy na pewno inaczej się zachowają jutro. Nie no, ta oda waniliowa nie daje mi spokoju. Wąchałaś to?

      Usuń
    15. Na waniliową nigdy nawet nie trafiłam, poza jakąś reklamą dawno temu. Zaintrygowałaś mnie:)

      Odgrzebałam próbke loose no1, przypomniało mi się że kiedyś przy zakupach zostałam hojnie obdarowana. Za takie pieniądze, to ja się nie będę czepiać, ale rzeczywiście, cukru nie żałowali:) Swoją drogą, błyskawiczna doszły przesyłki. Myślałam że wrażeniami podzielisz się najwcześniej po weekendzie.

      Usuń
    16. Szybka akcja z tymi zamówieniami była ;)
      Oba Shalimary jednak różnią się bardzo od siebie - tak mnie fascynująca początkowo Oda Waniliowa z czasem rozwinęła się po prostu w zwykłą, choć dyskretną i elegancką, ale jednak wanilię. A Initial rozwinął się bardzo ciekawie w zielono-drzewne nuty, szkoda tylko że mniej trwałe od Ody Waniliowej - pod koniec zdecydowanie jednak podobał mi się bardziej. Dziś jednak noszę Palomę Picasso na poprawę tej ponurej aury :)

      Usuń
    17. A ja w initialu w ogóle nie czuję zieloności, u mnie jest ciepło i piżmowo i czy ja wiem? moze drzewnie tez? Mnie jest strasznie ciężko wyodrębnić i nazwać poszczególne nuty. Palomy też nie znam, ale postaram się na nią kiedyś wpaść.
      Jakby na zawołanie, do tematu naszej rozmowy trafiłam na takie coś: http://www.mo61.pl/. i już już się napaliłam, sklep z zabawkami normalnie, szał ciał i uprzęży ale trafiłam na recenzje: http://www.fragrantica.pl/wiesci/Relacja-z-wizyty-w-Mo61-Perfume-Lab-833.html. No i jakoś mi przeszło. Wielkie zadęcie, miało być pięknie, niszowo i wyjątkowo, a wyszło.... jak zwykle.

      Jeśli miałabyś ochotę na dalszą dyskusję to zaproponowałabym jednak przejście na emila, będzie troszkę wygodniej:) Zapraszam: lylith.p(maupa)gmail.com

      Usuń
  3. używam różnych produktów kupionych na ZSK/Kolorówce/Biochemii Urody - i sobie niezwykle chwalę - (nie chcę żeby ten komentarz brzmiał czepialsko). Kremu nigdy sobie nie ukręciłam, ale chyba wszystko przede mną :) Dręczy mnie tylko czasem pytanie - co w przypadku tych sklepów jest gwarancją odpowiedniej jakości półproduktów? Czy rzeczywiście możemy mieć pewność, że to co kupujemy jest tym samym, co głosi opis? Podlega to jakiejś kontroli? Jeszcze jakość takiego powiedzmy oleju można ocenić organoleptycznie ;) ale kiedy dostajemy do łapki taką saszetkę z białym proszkiem... Nie masz nigdy takich wątpliwości? A jeśli nie masz, to czym je gasisz? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest dobre pytanie i pewnie często je sobie zadają osoby, które pierwszy raz stykają się z taką formą kosmetyków - rozłożonych na poszczególne produkty. Niemniej, jest to pytanie do konkretnych sklepów raczej, niż do mnie.

      Jeśli chodzi o mnie - wychodzę z założenia, że tak samo, jak w przypadku kremów komercyjnych przyjmuję "na wiarę" (bo nie piszę do każdego producenta z prośbą o udowodnienie mi, że w kremie X jest rzeczywiście taki skład, jak podają - choć mogliby to udowodnić w prosty sposób) fakt, że są one wykonane z surowców czystych i sprawdzonych, tak samo i sklepy z półproduktami są w stanie wykazać źródła, z jakich czerpią swoje surowce.

      Nie chce mi się też wierzyć, że takie półprodukty czy zestawy można ot tak sobie sprzedawać bez kontroli Sanepidu - bo przecież istotne jest to, w jakich warunkach i przez kogo te surowce są odmierzane do mniejszych opakowań. Prędzej czy później taki sklep zostałby życzliwie podsunięty pod nos odpowiednim władzom do skontrolowania. Znając nasze społeczeństwo - prędzej, niż zdołaliby zapakować drugą paczkę do wysyłki.

      Zwróć uwagę na to, że każde miniopakowanie półproduktu zawiera informację w INCI o tym, jaki składnik jest w środku - to wyklucza malwersacje, dany sklep musi się z tego rozliczać z odpowiednim urzędem.

      Inna sprawa, że niekiedy, w przypadku małych i mało znanych sklepów, miałam swoje wątpliwości. Znam już wygląd niektórych surowców i trochę trudniej mnie oszukać, dlatego do tych sklepów nie wracam, ale też i nie nagłaśniam sprawy, nie mając pewności. Nie jestem tropicielką sensacji i nie wsadzam kija w mrowisko, jeśli nie mam pewności i nie jest to konieczne. Wolę polecać sprawdzone sklepy niż nagłaśniać syfiaste sprawy.

      Podsumowując - warto napisać do sklepów z półproduktami z tym pytaniem. Masz prawo wiedzieć czy te surowce są bezpieczne, czy zostały skontrolowane przez kogoś. Źródeł pewnie Ci nie podadzą, bo konkurencja nie śpi, ale porządny sklep będzie w stanie Cię uspokoić.

      Usuń
  4. Ten post spadł mi z nieba! właśnie dziś odebrałam wielką paczkę z ZSK i planuję zrobić pierwszy krem i tonik. Ale nakupiłam oczywiście tyle ile się dało, więc idealnie pasuję do opisu podjaranych neofitek dodających wszystkiego na raz :) Mam nadzieję, że uda mi się powstrzymać przed dodaniem wszystkiego.
    jestem włosomaniaczką w bardzo ostrym stadium :) więc wzbogacam odżywki czym się da już od dawna. I mam pewne odkrycie- kilkukrotnie przypadkiem wyszła mi zupełnie nowa odżywka. Do pustej butelki dodawałam odrobinę gotowej odżywki, sporo np. soku z aloesu lub hydrolatu, dużo oleju, mnóstwo półproduktów licząc na to, że wyjdzie coś w rodzaju płynnego serum, a wielokrotnie wychodziła gęsta odżywka mimo braku jakiegokolwiek emulgatora. Czyli wychodzi na to, że zamiast emulgatora wystarczy dodać - w przypadku włosów- odrobinę odżywki, widocznie ilość emulgatora w niej zawartego wystarcza. Może z kremem też tak jest- jeśli nie mamy emulgatora to zamiast tylko wzbogacać gotowy krem można zrobić własny dodając tylko odrobinę sklepowego dla zemulgowania? Chociaż pewnie wyjdzie raczej coś w rodzaju serum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, właśnie, takie przeróbki mam na myśli pisząc o bazach kosmetycznych - bo Ty swoich odżywek użyłaś właśnie jako swoistych baz kosmetycznych, które ulepszasz półproduktami. Kosmetyki drogeryjne udźwigną wiele modyfikacji, najlepiej jest się o tym przekonać samemu, rozcieńczając i zmieniając je na własny sposób.
      Oleje i minerały zagęszczają formułę kosmetyku, składniki wodne ją rozcieńczają, sprawiają, że jest lżejsza.
      Pomysł z użyciem sklepowego kremu zamiast emulgatora wart jest przetestowania :)

      Usuń
  5. lubię takie "przepisy" na własnoręcznie robione kosmetyki, mimo, że sama jeszcze nie robię ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Długo już się przymierzam do zrobienia własnego kremu, może w końcu się zdecyduję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z nieba mi spadlas z tym postem ,bo chociaz juz pare rzeczy ukrecilam to dalej mialam mnostwo watpliwosc.Nadal jednak z trudem przychodzi mi wszelkie przeliczanie z gramow na ml ,jest na to moze jakis wzor?Ale chyba nadszedl czas by zaopatrzyc sie w wage.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma wzoru, każda substancja ma swoją gęstość. 1 ml wody waży 1 gram, oleje zwykle mają niższą gęstość, więc 1 ml waży nieco mniej - ale każdy ma swoją wagę. Trzeba wyszukiwać gęstość danej substancji, albo po prostu od razu wszystko z procentów przeliczać na gramy i odważać na wadze.

      Usuń
  8. Genialny post, do wydrukowania na ścianę wręcz! Dużo mi wyjaśnił, mam nadzieję na całkowicie robiony krem w przyszłości, na razie robię oliwki hydrofilne i chcę balsam poprawić :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, post bardzo ciekawy i wiele spraw przystępnie wyjaśniasz. Czytam Twoje posty i widzę, że dysponujesz ogromną wiedzą o kosmetykach, masz też dużą praktykę. Ja od kilku miesięcy kręcę własne kremy, w większości są ok, czasem nieco mniej udane, ale nie do wyrzucenia, tylko używa się mniej przyjemnie. Bardzo chciałabym częściej używać wosku jako emulgatora, ale z nim właśnie mam kłopoty - albo nie zwiąże całej fazy wodnej, albo po pewnym czasie krem robi się taki ziarnisty, z malutkimi grudkami, albo zaczyna się pocić kilka dni po ukręceniu... Jak to ogarnąć? Trzymam się receptur, czasem coś modyfikuję, ale miewam takie woskowe wpadki. A tak poza głównym tematem - gdzie można nauczyć się robienia kosmetyków? Receptury kosmetycznej? Czy są jakieś kursy, studia, szkoły? Wiedza z sieci, m.in.z Twojego bloga jest arcyciekawa, b.przydatna (i na dodatek fajnie się czyta - masz lekkie pióro), ale chciałabym mieć jakieś solidne podstawy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że na żadnych studiach nie uczą takich praktycznych rzeczy. My na kosmetologii mamy recepturę kosmetyczną i technologię kosmetyków, ale mówiąc szczerze - niejedna blogerka robiąca własne kosmetyki mogłaby tego typu zajęcia lepiej poprowadzić.
      Są warsztaty organizowane właśnie przez blogerki (w większości przypadków) - można się na nich nauczyć właśnie jak zrobić emulsję i tego typu rzeczy. Szukaj w sieci, ja jeśli będę o jakichś wiedziała to będę dawała znać u siebie na Facebooku.

      Wosk jest dobrym polepszaczem konsystencji, jako emulgator sprawdza się dobrze tylko w połączeniu z innymi emulgatorami, sam nie zwiąże dobrze emulsji - i stąd grudkowanie, oddzielanie faz itp.

      Usuń

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger