Ulepszamy gotowce: balsam z algami
Powodów do zrobienia sobie balsamu z algami może być wiele - zbliżające się lato, zbyt ciasne spodnie, które zwykle były całkiem luźne, nadmiar alg w magazynku kosmetycznym lub po prostu chęć zreanimowania balsamu, który zużywamy w mękach z różnych przyczyn.
W moim przypadku balsamem, który będę reanimować jest produkt z Czterech Pór Roku o całkiem dobrym składzie. Lubiłabym go bardzo, gdyby nie upierdliwa konsystencja, która nie pozwala balsamowi wchłonąć się. Zostają białe smugi a im dłużej wmasowuję, wklepuję i modlę się nad nim, tym jest ich więcej i są bielsze. Wiecie, znacie to.
Nie pomaga fakt, że balsam zapakowany jest do zwykłej butelki z klapką - smarując ciało balsamem, smaruję nim też butelkę. Logo marki tego już nie zdzierżyło a i ja nieraz tracę panowanie nad sobą gdy butelka jest cała utytłana w balsamie. Dlatego przelewam go do poręczniejszej butelki z pompką.
Plan jest więc taki: dodaję algi, poprawiam konsystencję, zmieniam butelkę.
Balsam ma dodatkowo jedną, świetną cechę - pachnie bardzo intensywnie i bardzo żurawinowo, co pomoże zamaskować nieco zapach zwany poetycko "morskim".
Jeśli bardzo Wam zależy na kompletnym usunięciu tego zapaszku - przykro mi. Nawet dodanie olejków eterycznych czy ulubionych perfum w olejku nie zmieni niczego. Podczas smarowania ciała takim balsamem algi zawsze będą uwalniały swój własny, uwodzicielski aromat niezależnie od ilości składników zapachowych dodanych do balsamu. Lekka woń morskiej boginki będzie się zawsze za nami plątać. Trzeba się z tym pogodzić i nie panikować - podkreślam, jest to lekka woń. Nie smród z fabryki przefermentowanych wodorostów.
Jakie algi?
Ja dziś wybrałam dwa rodzaje, przy czym zrezygnowałam z bardzo medialnej i słynnej już spiruliny, ponieważ balsam taki mógłby nam ciało ładnie zazielenić. Do pierwszego spłukania wprawdzie, ale jednak. Jestem pro eko i naturalna, zdzierżę zapach "morski" ale zielona być nie muszę tak dosłownie.
No więc dwa rodzaje: Laminaria digitata oraz Ascophyllum nodosum. Podlinkowałam je Wam bezpośrednio do sklepu, z którego pochodzą.
Znajdziecie tam również pełny opis tych alg, nie będę go tutaj powielać. Wszyscy wiemy, że algi to wspaniałe źródło makro i mikroelementów, witamin, soli mineralnych. Odżywiają skórę, pobudzają mikrokrążenie, oczyszczają z toksyn, nawilżają, pojędrniają...
Jeśli jakiś balsam ma mieć faktycznie działanie antycellulitowe - to tylko balsam z algami. I każdy inny balsam, regularnie wmasowywany w ciało :D
Jak poprawić konsystencję balsamu i dodać do niego algi?
W przypadku mojego balsamu problem z konsystencją był taki, że balasam był po prostu zbyt tępy, ciężko się wchłaniał i był zbyt gęsty. Postanowiłam więc dodać do niego mieszaninę wody z gliceryną. Tak, wiem że gliceryna jest już w składzie tego produktu, ale jeszcze więcej nie zaszkodzi, tym bardziej, że zwiększam ilość balsamu.
Zamiast wody można użyć hydrolatu lub schłodzonego naparu ziołowego np. z zielonej herbaty czy rumianku.
Jeśli nie chcecie rozrzedzać swojego balsamu, pomińcie ten krok. Algi dodajcie bezpośrednio do swojego balsamu - odlejcie odrobinę, wmiksujcie do niej algi i taką mieszaninę dodajcie do reszty balsamu.
Balsamu miałam niemal równo 100 gramów, dodałam do niego 40 gramów wody z gliceryną (gliceryny tak "na oko" z 5 gramów). Mając 140 gramów balsamu, obliczam ile powinnam dodać alg. ZSK sugeruje max stężenie alg w balsamach na poziomie 5%, ale widząc jak one się prezentują w opakowaniach zdecydowałam się dodać na początek mniej, a więc 5 gramów zamiast sugerowanych 7. Lecimy:
- Do zlewki o pojemności 100 ml wlewam wodę (ok 35 gramów) oraz glicerynę (ok 5 gramów)
- Od razu tę mieszaninę konserwuję - dodaję 7 kropli FEOG gdyż konserwuję tylko wodę, którą dodaję do balsamu. Sam balsam jest już konserwowany osobno i dopóki jego data ważności jest w porządku, nie ma potrzeby konserwować go dodatkowo
- Dodaję 5 gramów alg - po 2,5 grama na każdy rodzaj
- Miksuję mieszadełkiem, powinien powstać zielony, "cudownie" pachnący kisielek
Następnie kisielek przelewam do większej zlewki, w której mam balsam i miksuję dalej. Jeśli balsamu jest dużo - tak jak w moim przypadku - najpierw miksujcie mniejsze porcje, będzie łatwiej. Ja najpierw wlałam cały algowy kisiel do balsamu, wstępnie zmiksowałam po czym odlałam część balsamu do mniejszej zlewki i miksowałam dalej.
Nigdy nie uda się uzyskać balsamu w jednolicie zielonym kolorze, choć algi są mikronizowane. Dodatek gliceryny trochę pomaga w porządnym rozprowadzeniu alg w balsamie, ale nadal pozostaną niewielkie zielone kropeczki, które zresztą wyczujecie pod palcami rozsmarowując balsam po ciele. To są części alg, które nijak się nie wmiksują do balsamu i nie wchłoną w skórę, po wyschnięciu po prostu odpadną. Surowcem jest czysta alga, która się w wodzie nie rozpuszcza, a nie ekstrakt - stąd taka a nie inna forma. Na szczęście jest ich bardzo niewiele i w praktyce w zasadzie ich nie zauważam. Są to dwa, trzy paproszki na pompkę balsamu.
Balsam po wmasowaniu w ciało jest niewidoczny, wykryć go można jedynie nosem ;)
Jak widzicie, balsam przelałam do butelki z pompką. Taka butelka z pompką koi nerwy i skraca czas pobytu w łazience. Dobra rzecz.
A jak się ma sprawa z konsystencją feralnego balsamu? Otóż dodatek wody z gliceryną rozwiązał problem słabego wchłaniania i "mazania" się balsamu po powierzchni skóry. Nie trzeba było nawet dodawać emulgatora, emulsja trzyma się bardzo stabilnie. Nawilża fenomenalnie.
Zresztą, nie ma się co dziwić, oryginalnie balsam ma naprawdę dobry skład choć kosztuje grosze.
Mamy tutaj i olej kokosowy, i masło shea a także ekstrakty z miłorzębu oraz żurawiny - same dobroci, a i dodatków różnych dziwnych nie za wiele. Konsytencja - tragedia jak dla mnie, ale można sobie i z tym poradzić - i nawet mieć jeszcze więcej dobrego balsamu.
Dziewczynki, ulepszajcie swoje gotowce, do których straciłyście serce. Nie wyrzucajcie kosmetyków gdy nie sprawdzą się czy to z powodu konsystencji, czy działania. Prawie wszystko można naprawić a każdy wyrzucony kosmetyk to nie tylko Wasza strata pieniędzy, ale też - kolejny śmieć. I kolejna stracona szansa na nauczenie się czegoś nowego.
Pozdrawiam ciepło
Arsenic
ach ta seria Czterech Por Roku....mam jabłko z jagodą.Zapach i skład super, a aplikacja - katorga.
OdpowiedzUsuńŚwietne rozwiązanie na wskrzeszenie balsamu. Pomyślę nad tym, bo mój schowałam na tyły szafki...
Mój też długo czekał na reanimację ;)
Usuńalgowy kisiel :DD
OdpowiedzUsuńMam takie "masło" do ciała (różane z Green Pharmacy), którego nie znoszę i skończyć nie mogę. Pewnie trzeba by je też podrasować, może również gliceryną i wodą? Ciekawe, czy się zemulguje równie ładnie jak ten Twój. Bo żadnych ekstra-dodatków to nie mam, ale może chociaż tak.
OdpowiedzUsuńZwykle te sklepowe balsamy i masła bardzo dobrze znoszą rozcieńczanie wodą. Są tak napakowane emulgatorami i stabilizatorami wszelkimi, że gdy dodaję nawet 50% wody z gliceryną (albo nawet bez niej) to wszystko ładnie się trzyma. Inna sprawa, że gliceryna i algi lekko zżelowały wodę i to też pomaga konsystencji.
UsuńJeśli masz żel borowinowy lub siarczkowy - też możesz dodać go trochę do wody i tym rozcieńczyć masło.
Spróbuj zmiksować sobie najpierw próbkę, żeby ocenić co Ci wyszło i czy nowa konsystencja Ci odpowiada.
Zrobiłam: 40% "masła", 20% olejów Babydream Fur Mama z dodatkiem wit. C (ile się sypnęło) i frakcji sojowej, 40% wody z gliceryną. Wyszło super-nawilżające, wygładzające na maksa, przy smarowaniu deczko łaskocze Wit. C ;), ale ciągle za ciężkie. Następna mieszanka dostanie więcej wody. Dzięki za inspirację!
Usuńzwany poetycko "morskim" ?? hihi :DDDDD
OdpowiedzUsuńŁał! Proste i genialne. Ja kupiłam jakiś czas temu balsam z 10% mocznikiem, podoba mi się nawilżanie,ale nie smaruję się regularnie bo przez gęstość mi się odechciewa. Też spróbuję go trochę podrasować.
OdpowiedzUsuńJakos zawsze miałam opory do ulepszania gotowców. Nie chciałabym zepsuc całej formulacji (emulgatory, konserwanty itd...).
OdpowiedzUsuńDrogeryjne kosmetyki trudniej zepsuć niż nam się wydaje. One mają przetreać na półce dobry rok lub nawet dwa zanim producent z czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć, że produkt się przeterminował, a to wymaga naprawdę solidnej porcji zarówno stabilizatorów emulsji jak i konserwantów.
Usuńok dzieki za odpowiedz !:)
Usuńświetny pomysl :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię sama poprawiać kosmetyki, bardzo często robię jednorazowe porcje. :) Dopiero jak jakaż zachwyci mnie na maksa robię więcej i konserwuję. :)
OdpowiedzUsuńTo jest świetna strategia!
Usuń