Podkład muzyczny: Louis
Armstrong, What a Wonderful World.
"Nie wiem, czy to ma
znaczenie w analizie kolorystycznej, ale moje ramiona opalają się
inaczej, niż nogi".
Nie, nie ma. Jest to zjawisko powszechne
i dotyczące każdego człowieka, który w promieniach słońca po
świecie częściej chodzi, niż leży. Dlaczego? Ponieważ
promieniowanie elektroma... aaa, dobra, ponieważ promienie słoneczne
padają na nas prostopadle z góry, wobec czego pierwsze obrywają:
nos i policzki, dekolt i ramiona, a także dłonie i... stopy, czyli
te fragmenty ciała, które są w pozycji stojącej ustawione
najbardziej horyzontalnie. W pozycji horyzontalnej na brzuchu zaś
opaliłyby się nam plecy, tyłek i nogi, a tors nie - i to też nie
ma żadnego związku z analizą kolorystyczną.
Pewne
znaczenie może mieć odcień opalenizny, jej intensywność, lub
brak. Ale doprawdy nie ma sensu tego analizować w oderwaniu od
pozostałych cech kolorystyki danego homo sapiens. Ani tez w
oderwaniu od pełnych zakresów możliwości kolorystycznych
dostępnych naszemu gatunkowi. Skóra jest sporym organem, fakt, ale
jednocześnie jest to najmniej wydajny diagnostycznie element
układanki w analizie kolorystycznej. Jej barwa może się zmienić w
kwadrans, można ją też świetnie zamaskować odpowiednimi
kosmetykami, dodatkowo występują w niej wyłącznie ciemne
eumelaniny, a jasnych feomelanin można w niej szukać z
mikroskopem... i nie znaleźć, a na to wszystko wiele chorób,
niedoborów i zaburzeń hormonalnych może wpływać na jej wygląd w
takim stopniu, że nie dostrzeżemy w takim organie jego
kolorystycznego potencjału.
A jeśli już mowa o tym potencjale -
jakże często przecież nie wyciskamy maksów ze swoich komórek
barwnikotwórczych, nieprawdaż? To tryb życia ma wszak największy
wpływ na intensywność opalenizny. Ten sam typ kolorystyczny
pracujący 12h/7 dni w tygodniu na świeżym powietrzu vs siedzący
24h pod kamieniem przy kompie będzie prezentował zgoła różny
wynik podobnego potencjału kolorystycznego zapisanego w genach.
A skoro już sobie
rozmawiamy o opaleniźnie, to warto zawsze wrócić do podstaw i
sięgnąć po wiedzę od analizy kolorystycznej starszą. Tak,
wiecie, żeby rozumieć na wielu poziomach, o czym mowa. Tak się
bowiem złożyło, że dobra Bozia dała nam melaniny nie tylko po
to, abyśmy mogli sobie do nich dobierać kolory sukienek, czy
pomadek. Choć to urocze, że z każdej ludzkiej cechy chcemy i
potrafimy wycisnąć piękno. Melaniny pełnią kilka ważnych
funkcji w naszych organizmach, a jedną z zupełnie podstawowych jest
ochrona naszych komórek przed zniszczeniami sianymi przez
promieniowanie ultrafioletowe. To nasza fizyczna tarcza przed UV,
pomyślana bardzo sprytnie: otóż pod wpływem tego bodźca
melanosomy, czyli ciałka zawierające ziarnistości melanin,
ustawiają się jak czapka bezpośrednio nad jądrem komórek,
chroniąc je przed dalszym wpływem nie całkiem zdrowego dla nas
promieniowania ultrafioletowego. Przetrwaliśmy, bo mamy systemy
obronne dostosowane do życia pod śmiertelnie palącą gwiazdą.
"Czapeczki" te,
oczywiście, wpływają przy okazji na kolor naszej skóry.
Nietrwale, bo gdy bodziec ustaje, zatrzymana zostaje również
wzmożona melanogeneza.
Podsumowanie wątku o
opaleniźnie zostawiam Sylwii (głęboka jesień), która najpiękniej
zaprezentuje upadek znanego mitu o tym, jakoby czysta biel oraz barwy
neonowe podkreślały i dodawały urody opalonej skórze.
Tłumaczenie, iż w naszej naturze nie znajdziemy pigmentów
odpowiadających nasyceniu fluo zakreślaczom wydaje się zbędne.
Sylwia wchodzi cała na
czerwono, złoto i rodzynkowo. Jest roześmiana, wyluzowana, opalona
i piękna. Nikt nie ma problemów z dostrzeżeniem jej pięknej,
złoto-miedzianej opalenizny, dodatkowo jeszcze noszone kolory zdają
się ją przedłużać na ubranie - także w kolorach ciemnych, ale
cudownie ozłoconych i miękkich, łagodnych, choć mających w sobie
sporo nasycenia w porównaniu choćby z kolorystyką tła. Jest
pięknie, wszystko gra, a Sylwia jest sobą.
Zanim przewinięcie na
drugie zdjęcie, uprzedzam o możliwości uszkodzenia wzroku. Na
drugim zdjęciu Sylwia ma na sobie biel, fuksję, siarkę i ostry
turkus, a wszystkie na sterydach, żeby wycisnąć z opalenizny
ostatnią ziarnistość melaniny.
Skąd się wziął mit o
tym, że takie kolory "podkręcają" opaleniznę? Już
tłumaczę. Jako gatunek ciekawski i posiadający niezły zmysł
obserwacyjny, potrafimy intuicyjnie rozpoznać i używać zjawiska
kontrastu. Już jako niemowlęta rozpoznajemy czarno-białe szlaczki
w książeczkach kontrastowych dla dzieci. Wiemy, że kolory
najciemniejsze podkręcają przeciwną cechę drugiego koloru, stąd
połączenie czerni z bielą jest tak dla nas atrakcyjne. I
rzeczywiście, w sąsiedztwie neonów, a więc barw bardzo jasnych,
opalenizna wydaje się być jeszcze ciemniejszą. Jednocześnie
dzieje się coś niedobrego z jej odcieniem: stała się ziemista,
bura. Co więcej, nie widzimy Sylwii, a tylko jakąś postać
wchodzącą za tą zaciekłą walką na pierwszym planie.
Czerń z bielą dają
atrakcyjny, lśniący, korzystny dla obu stron efekt nie dlatego, że
kontrast. Ale dlatego, że kontrast głównych, przeciwstawnych sobie
cech tych barw idzie w parze z harmonią pozostałych atrybutów.
Zarówno biel, jak i czerń są uznawane za "kolory"
jednocześnie: nasycone i chłodne.
Tymczasem neony mają
wszystkie cechy sprzeczne z cechami kolorystyki Sylwii i dlatego
właściwie trudno tutaj mówić o świadomym użyciu kontrastu.
Poza tym - czy neony
podkręcą uniwersalnie każdą opaleniznę?
Oraz czy jesteśmy tylko
opalenizną?
Dobrego dnia!