Moje podstawy pielęgnacji
Spieszę dziś do Was z długo wyczekiwanym postem o tym, w jaki sposób pielęgnuję cerę aby nie wrócił koszmar minionego lata... ;)
Powyżej możecie podziwiać mnie w wersji bezmakijażowej, rozespanej i potarganej. Tak obecnie wygląda moja cera po wygranej batalii z nagłym atakiem trądziku.
Na osłodę i w podzięce za cierpliwość, nakręciłam także film, w którym pokazuję moją skromną pielęgnację i opowiadam co nieco. Znajdziecie go na końcu postu.
Natomiast tutaj skupię się bardziej na danych technicznych - czyli co to są te kwasy, czemu używam akurat tych; czemu myję się Facelle i po co to wszystko.
Zacznę może od przypomnienia skąd w ogóle powstała mi w głowie myśl sięgnięcia po kwasy - pisałam o tym tutaj (KLIK), więc osobom które teraz do mnie przybyły lub są ciekawe, polecam lekturę tego posta, abym nie musiała niepotrzebne powtarzać tego samego.
Kompedium wiedzy o kwasach znajduje się pod tym linkiem (KLIK) - jest to strona Biochemii Urody, na której jasno i przejrzyście zostały opisane kwasy hydroksylowe; czym są, jaki jest podział i co je odróżnia oraz jak działają. Polecam, sama jaśniej tego nie wytłumaczę.
Moja pielęgnacja sprowadzona jest do minimum, bo taka sprawdza się u mnie po prostu najlepiej. Owszem, próbuję wielu nowych rzeczy, ale mam nawyk wykańczania najpierw tych aktualnie używanych.
I - szczerze mówiąc - jeśli jakiś kosmetyk się u mnie sprawdza, niezbyt ochoczo rozglądam się na boki w poszukiwaniu zastępstwa. Tym bardziej, że moje kosmetyki mogę dowolnie ulepszać - właśnie dlatego, że są tak proste - dzięki czemu zapachy mi się nie nudzą, a i działanie mogę lekko dostosować do aktualnych potrzeb.
Minimalizm jednak nie oznacza, że moja cera dostaje mało. Wręcz przeciwnie, staram się by składy kosmetyków naturalnych, które sobie dobieram, były luksusowe - a więc zero trocin, maksimum substancji aktywnych.
Po pierwsze - oczyszczanie, a więc żel Facelle, o którym pisałam szerzej tutaj (KLIK). W poście tym opisałam także dokładnie jego skład i wyraziłam swoją opinię, zatem znów - odsyłam Was do tamtego posta, nie będę tutaj dublowała informacji.
Jestem z tego żelu zadowolona na tyle, że od początku roku do mycia całego ciała używam tylko jego.
Swego czasu myłam nim także włosy i sprawdzał się świetnie, obecnie mam inny, lepszy szampon, ale o nim może napiszę więcej innym razem.
Facelle nie nudzi mi się i nie przeszkadza mi jego zapach, bo mogę go sobie dowolnie zmieniać - i robię to - za pomocą kilku, kilkunastu kropli ulubionego olejku eterycznego dodanych do butelki. Ostatnio jest to mój ulubieniec, olejek z drzewa herbacianego, który ma dodatkowe właściwości oczyszczające i antybakteryjne, co działa zbawiennie na skórę osłabioną podatną na rozwój nowych cywilizacji.
Nabieram już ochoty na inne zapachy, szczególnie nęci mnie zapach imbiru, więc prawdopodobnie następna butelka zostanie wzbogacona właśnie tym olejkiem.
Co ważne, zwróćcie uwagę, aby dodawać rzeczywiście olejki eteryczne, nie zapachowe. To drugie mija się z celem.
Drugą metodą oczyszczania u mnie jest zmywanie makijażu olejami. Nie używam Facelle do tego celu, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie daje rady wodoodpornym mascarom i podrażnia oczy. Oleje w tym przypadku sprawdzają się świetnie, nic tak nie rozpuszcza brudu jak odrobina olejku czy nawet oliwy z oliwek.
Nie stosuję OCM, ponieważ jest to metoda zbyt drastyczna dla mojej skóry. Używałam tej metody w zeszłym roku i odrobinę tego lata, ale przypuszczam, że zdzieranie skóry ściereczką tylko jej zaszkodziło w moim przypadku, przez co problem z trądzikiem się nasilił.
Można więc powiedzieć, że teraz stosuję OCM połowicznie - olejami zmywam makijaż, a następnie całość zmywam żelem Facelle.
Demakijaż trwa u mnie maksymalnie minutę i nie wymaga użycia wacików.
Alternatywnie używam także wody micelarnej - mam tę z Kolorówki - ale przyznam, że jestem zbyt leniwa, aby poświęcać demakijażowi więcej niż 5 minut, a micele tego wymagają. W dodatku trzeba do tego zużyć waciki, a tego nie lubię po prostu dlatego, że moje dłonie są dla ultracienkiej skóry powiek delikatniejsze.
Jakich olejów używam? Przeróżnie - od oliwki do ciała z Pat&Rub (KLIK), poprzez zwykłą oliwę z oliwek, poprzez oliwkę do ciała Hipp aż po przeróżnego rodzaju oleje arganowe, macadamia, avocado, których zwykle mam mnóstwo w moim magazynku kosmetycznym. Nie robię sobie swoich mieszanek do zmywania makijażu, bo więcej z tym roboty niż pożytku - do demakijażu potrzebuję raptem łyżeczkę oleju, więc cała butla mieszanki prędzej mi się znudzi i zmarnuje niż ją zużyję.
Co jednak najważniejsze w moim oczyszczaniu cery, to dbałość o jakość wody, w jakiej myję twarz.
Niestety, w Krakowie woda wodociągowa jest straszna.
Po paru latach mieszkania w Krakowie, mycia się w tej wodzie, moja skóra po prostu nie dała rady - i wcale jej się nie dziwię.
Twarz więc myję w wodzie przegotowanej - ta woda musi się gotować bez przykrycia tak z 20-30 minut - związki te są łatwolotne, zostaną odparowane z wody wraz z parą.
Gdy nie chce mi się czekać aż woda się pogotuje i wystygnie, sięgam po zwykłą wodę mineralną.
Poprawa jest widoczna, twarz i dekolt mam czyste. Niestety, nie stać mnie na to, aby codziennie się kąpać i myć głowę w wodzie mineralnej - i niestety widzę różnicę między twarzą, a np. plecami, które zawsze miałam czyste i gładkie, a teraz niestety są usiane syfkami i plamkami.
Nic na to już nie poradzę, ale jest ważniejszy problem, na którym i Wam chciałam zwrócić uwagę, bo jestem świadoma, że nie tylko Kraków ma taki problem z wodą. Dziewczyny, jeśli skóra po kontakcie z tą wodą wygląda jak wojna światowa kilku plemion bakterii - to jak wygląda układ trawienny po wypiciu herbaty, kawy, zupy zrobionych na tej wodzie? Po kilku latach picia tej wody? Nieważne, że jest przegotowana, związki aby odparowały potrzebują czasu, 20-30 minut, a przecież tyle nie czekamy aby sobie zalać kawę.
Tak, kawę, herbatę i zupę także robię na wodzie mineralnej - nie ma, że boli, o zdrowie trzeba dbać już teraz.
Ok, wróćmy do pielęgnacji.
Po drugie - nawilżanie i odżywianie! A więc wkraczamy w temat kwasów i kosmetyków robionych własnoręcznie.
Od dłuższego czasu używam toniku z glukonolaktonem (KLIK), dzięki któremu zauważyłam pewne drgnięcie w kierunku poprawy stanu mojej skóry podczas najgorszego jej okresu. Widząc znaczną poprawę, zainteresowałam się bardziej tematem kwasów.
W tym czasie wpadł w moje ręce także kwas alfa-liponowy dzięki uprzejmości sklepu BeautyEver, który dorzucił mi do zamówienia jego hojną próbkę.
Kwas ten dosypywałam sobie do gotowych kremów i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zdziałał cuda.
Ja nie wierzyłam, że jakiekolwiek kosmetyki mogą robić takie rzeczy.
Nie dość, że już po dwóch miesiącach używania takiego kombo w postaci toniku z glukonolaktonem i kremu z kwasem alfa-liponowym moja skóra wróciła do wyglądu sprzed wybuchu trądziku; nie dość nawet że skóra nabrała blasku, zrobiła się jędrniejsza; to jeszcze zauważyłam wyraźne zmniejszenie się moich poziomych zmarszczek na czole.
Dostałam znacznie więcej, niż oczekiwałam od tych kwasów. Dlatego właśnie z czystym sumieniem polecam je osobom borykającym się nie tylko z trądzikiem, ale ogólnie z cerą sprawiającą kłopoty, starzejącą się, pozbawioną blasku, suchą, wrażliwą.
Ich dodatkowym atutem jest to, że nie sa fotouczulające, można więc ich z powodzeniem używać także latem bez szczególnej dbałości o ochronę przeciwsłoneczną.
Obecnie używam kremu z kwasem alfa-liponowym z Kolorówki:
Zestaw - lekki krem antyoksydacyjny z kwasem alfa-liponowym 50 g (ok. 60 ml)
Po tych perypetiach z cerą stałam się nieco bardziej świadoma i poważniej podchodzę do kwestii pielęgnacji. Niestety, musiałam przyjąć do wiadomości, że czasy beztroskiego posmarowania się czymkolwiek aby cera była piękna - minęły. I choć nadal cieszę się w miarę dobrą cerą, muszę robić znacznie więcej, aby jej stan się szybko nie pogorszył.
Dbam o to, aby dostarczyć jej "dobre papu" :) Tak więc obecnie mój codzienny rytuał wygląda tak, że rano po umyciu, skóra dostaje tonik z glukonolaktonem + krem z kwasem alfa-liponowym + filtr (o którym za chwilę), natomiast wieczorem jest to tonik + serum z nanokoloidami złota (KLIK) + krem z ekstraktem z czerwonego wina (KLIK).
Niedługo napiszę więcej na temat obu kremów i serum - są na wykończeniu.
W ciągu dnia często ją przemywam wodą micelarną (jeśli nie mam makijażu) i spryskuję tonikiem z glukonolaktonem aby ją odświeżyć i dodatkowo nawilżyć. Mam wrażenie, że mieszkająć w Krakowie z nawilżaniem nie da się przedobrzyć.
Po trzecie - ochrona przeciwsłoneczna! Podchodzę bardzo serio do kwestii ochrony przeciwsłonecznej nie tylko dlatego, że moja skóra z natury jest biała jak papier i szybko reaguje negatywnie na słońce; ale po prostu dlatego, że promieniowanie, szczególnie UVA, jest po prostu szkodliwe.
Niestety, temat filtrów przeciwsłonecznych jest długi, zagmatwany i ja też błądzę szukając dobrych związków, których producenci nie wyprą się za miesiąc. Póki co, wiadomo że bezpiecznymi filtrami są te tzw. fizyczne, a więc minerały: dwutlenek tytanu, który chroni przeciw UVB i tlenek cynku chroniący przeciwko UVA. Działają one po prostu jak lustro odbijając promienie słoneczne od skóry.
Niestety, działają perfekcyjnie tylko gdy mamy dokładnie nimi pobieloną twarz, a one w tłustej formule lubią po prostu spływać, dlatego jako uzupełnienie ochrony stosuje się filtry chemiczne, które w drodze reakcji chemicznych pochłaniają "złe" promieniowanie oddając energię na zewnątrz, ale niestety często podczas tych procesów są uwalniane wolne rodniki, których nie lubimy bo są agresywnymi cząsteczkami atakującymi wszystko co napotkają po drodze.
No i filtry chemiczne chronią - o ile dobrze wiem - wyłącznie przeciwko UVB.
Nie polecę Wam więc żadnych konkretnych nazw filtrów chemicznych, bo musiałabym oprzeć się na wiedzy naukowców, którzy co miesiąc zmieniają zdanie co do tych składników. Najpierw Octocrylen był wychwalany pod niebiosa i pakowany do wszystkich kremów, teraz czytam, że może uszkadzać DNA komórek prowadząc do raka skóry. Nie wiem, sama błądzę bo nie uśmiecha mi się stosowanie wyłącznie filtrów mineralnych. Aby były skuteczne należy sobie nimi wymalować na twarzy maskę gejszy i zadbać o to, aby zadzwonić do producenta i spytać jakiej wielkości są cząsteczki danego minerału, bo podobno im drobniej zmielone, tym gorzej chronią... No, temat rzeka.
Nie polecę Wam więc żadnych konkretnych nazw filtrów chemicznych, bo musiałabym oprzeć się na wiedzy naukowców, którzy co miesiąc zmieniają zdanie co do tych składników. Najpierw Octocrylen był wychwalany pod niebiosa i pakowany do wszystkich kremów, teraz czytam, że może uszkadzać DNA komórek prowadząc do raka skóry. Nie wiem, sama błądzę bo nie uśmiecha mi się stosowanie wyłącznie filtrów mineralnych. Aby były skuteczne należy sobie nimi wymalować na twarzy maskę gejszy i zadbać o to, aby zadzwonić do producenta i spytać jakiej wielkości są cząsteczki danego minerału, bo podobno im drobniej zmielone, tym gorzej chronią... No, temat rzeka.
![]() |
http://www.helfy.pl/mleczko-przeciwsloneczne-SPF50-naturalne |
Tak czy siak, używam obecnie filtra marki Organicum Sun, który kupiłam na Helfy.pl. Jest to tłuste i konkretne smarowidło, ale to mi bardzo odpowiada bowiem podkład mineralny trzyma się na takiej bazie jeszcze lepiej i wygląda mniej pudrowo niż na czymś lżejszym.
Mleczko to wypróbowałam w wakacje - sprawdziło się, sprawdza się do dziś, jestem zadowolona.
Czwartą zasadą, na której opiera się moja pielęgnacja cery jest dieta. Dbam o to, żeby dostarczać organizmowi codziennie kilka porcji warzyw i owoców, i wybieram te świeże, nie puszkowane czy mrożone. Uprawiam zioła w doniczkach na parapecie i hojnie ich dodaję do potraw. Codziennie przyrządzam coś smacznego i urozmaiconego.
Słucham też swojego ciała i reaguję na jego potrzeby. Brzmi jak nawiedzony bełkot, ale czyż nie jest tak, że nasz organizm sam najlepiej jest w stanie ocenić i nam zakomunikować, że czegoś brak i trzeba to uzupełnić?
Od początku 2012 roku też twardo trzymam się swojego postanowienia noworocznego, mianowicie nie piję alkoholu. W ogóle zrezygnowałam i powiem Wam, że nawet nie tęsknię. Rok już prawie minął (minie dokładnie 6 stycznia), a ja nie odczuwam aby mi alkoholu brakowało. Odczuwam jednak wyraźnie, że moje ciało mi za tę decyzję podziękowało - mam lepszą odporność, rzadziej jestem zmęczona i rozdrażniona bez przyczyny, mam też więcej energii.
Pod "dietę" mogę też podpiąć wszelkiego rodzaju maseczki, które lubię i często sobie nakładam na twarz. Zwykle są to maseczki robione z warzyw czy owoców, lub owsiane, wymieszane z jogurtem czy miodem. Ostatnio np. odkryłam moc maseczki marchwiowej, o której pisałam TU.
Często też robię maseczkę ze spiruliny (KLIK), w której jestem zakochana na zabój - robi na buzi cuda. Już po pierwszej maseczce twarz jest odświeżona, skóra jędrniejsza i nabiera ładnego kolorytu. Cudo, polecam!
Od czasu do czasu też, choć niezbyt często, stosuję peeling enzymatyczny. W tej roli niezmiennie u mnie występuje niezawodna bromelaina (KLIK!), której działanie czuję pod palcami już w trakcie wykonywania zabiegu.
Nie stosuję jej zbyt często, od kiedy używam kwasów, bowiem te cały czas - choć niewidocznie - bardzo subtelnie złuszczają naskórek, dzięki czemu moja cera cały czas jest pełna blasku i wygląda świeżo. Bromelainę stosuję więc raz na 3-4 tygodnie tylko po to, żeby wspomóc działanie kwasów.
Mam nadzieję, że tym postem wyczerpałam chwilowo temat mojej pielęgnacji, ale jeśli macie jakiekolwiek pytania związane z tematem, śmiało piszcie - na pewno odpowiem.
A tymczasem zapraszam na podsumowanie:
Trzymajcie się cieplutko!
Arsenic
12:00
alkohol
,
BeautyEver.pl
,
Facelle
,
Helfy.pl
,
Khadi
,
Kolorowka.com
,
Pat'n'Rub
,
pielęgnacja
,
Rossmann
,
spirulina
,
woda
