Co czytam obecnie? Zawalona książkami o dietach przeróżnych



W końcu (no, rychło w czas, zaiste!) zainteresowałam się nieco poważniej dietetyką. Czyli tematem, który powinien być mi bliski i doskonale opanowany od co najmniej 14 lat - od kiedy jestem wegetarianką.
Nie ma bowiem w moim osobistym odczuciu nic gorszego co można sobie zrobić niż nieprzemyślana dieta - czy to wegetariańska, czy jakakolwiek.


Moja, niestety, przez wiele lat była bardzo bezmyślna. Wynikło to po części z mojego charakteru - jestem uparta i wiem najlepiej, sama też muszę wszystko sprawdzić zanim wydam o tym sąd. Taki Baran z grupą krwi 0 na dodatek.
A po - większej - części było to zwykłym lenistwem. Lubię gotować, ale nie dłużej niż godzinę (w ekstremalnych sytuacjach dopuszczam bycie w kuchni przez 2 godziny) dziennie. Nie znoszę spędzać całego dnia w kuchni bo mam tysiące innych rzeczy do zrobienia. 
Przez wiele lat więc moja dieta była nijaka, jedynie wykluczająca mięso.

Studiując chemię, fizjologię i biochemię, utworzyło mi się jednak kilka połączeń nerwowych więcej, co poskutkowało wyszperaniem paru informacji również na tematy okołożywieniowe. 
Zaciekawiło mnie też, że coraz więcej moich znajomych przechodzi obecnie na dietę Slow Carb, rzekomo opartą na jedzeniu produktów z niskim indeksem glikemicznym, które nie powodują gwałtownego podniesienia poziomu glukozy we krwi. 
Przez pewien czas z zainteresowaniem śledziłam wątki na forum poświęconym tej diecie i spasowałam - uczestnicy stosujący tę dietę nie do końca pojęli sens wyłożony przez Montignac w jego pierwszej publikacji i przerobili sobie tę dietę na zwykłą białkową, zakwaszającą organizm, choć - owszem - odchudzającą. Czasem nawet o nerkę czy wątrobę.

Ja jestem bardzo wyczulona na sygnały, które wysyła do mnie moje ciało. Zwykle wiem, kiedy "coś jest nie tak" i staram się prędko wykrywać przyczynę - z dietą trochę przysnęłam, ale już wracam na prawidłowe tory.
Dzięki tej intuicji odstawiłam wiele lat temu pigułki antykoncepcyjne, co Wam też gorąco polecam. Dziwi mnie, że ktoś się jeszcze może zastanawiać skąd u współczesnych panów tak częste jest wysokie stężenie hormonów żeńskich. W przyrodzie nic nie ginie, hormony wysikane wracają w wodzie zawartej choćby w warzywach. Organizujemy sobie Seksmisję, drogie panie.Ale dziś nie o tym. 




Wyśmiałam jakiś czas temu dietę opartą na podziale według grup krwi. W internecie znalazłam jedno wielkie nic, jeśli chodzi o konkretną wiedzę na ten temat. Kilka bredni naprędce opracowanych przez stażystów-wolontariuszy w przeróżnych serwisach i listę produktów, które powinnam jeść mając nastarszą krew z możliwych - 0. 
Na czele listy oczywiście mięso i nie ukrywam, że mój stosunek do mięsa jest dość specyficzny jak na wegetariankę. Dopuszczam myśl spożycia mięsa, gdyby biegało ono sobie wolne w lesie i ja musiałabym je upolować, aby się pożywić.
Ale - sorry gregory - żyję w XXI w. w Krakowie i nie potrzebuję strugać dzidy na mamuta, wystarczy że w kapciach wyjdę rano do Kefirka. A niestety, to mięso, które sprzedają nam w sklepach woła o pomstę do nieba! To nawet rzadko kiedy pachnie jak mięso. 
Nawiasem mówiąc, na genetyce dowiedziałam się jakiś czas temu, że naukowcy już pracują nad taką genetyczną modyfikacją białek mięsa zwierzęcego, aby swoją budową niczym nie różniły się od białek ludzkich - łatwiej dla nas przyswajalnych. Fajnie?
Przeczytawszy więc książkę zawierającą sensowne, naukowe podstawy (praca dwóch pokoleń - ojca lekarza i syna również lekarza-dietetyka), opatrzoną odnośnikami do licznych badań, mam wreszcie wyjaśnione dokładnie skąd taki pomysł i w jaki sposób to czarodziejskie połączenie dieta-krew faktycznie funkcjonuje. Mam też gwarancję, że dieta ta nie jest wynalazkiem ostatnich pięciu lat.




Znalazłam w niej wiele znajomo brzmiących wskazówek, które stosuję od dawna sama - właśnie polegając na intuicji, słuchając potrzeb swojego ciała.
Przykładowo - nie jem pszenicy i jej przetworów, bo potrafię na niej błyskawicznie przytyć. Czuję się źle na diecie mącznej, nie mam energii i chodzę wiecznie głodna, mimo że się wciąż rozrastam.
Od dwóch miesięcy nie jem pszenicy w ogóle i energia mnie roznosi, nie wiem już jak ją inaczej spożytkować - zaczęłam więc biegać wieczorami jako uzupełnienie porannej jogi. Dopiero po porządnym wycisku potrafię się skupić na precyzyjniejszej pracy czy nauce. Zresztą, ta moja joga też ostatnio zaczęła przypominać bardziej aeroby przy System of a Down niż wyciszającą pranajamę ;)

W książce znalazłam też opisy ogólnych cech charakteru poszczególnych grup krwi. Brzmi to trochę jak horoskop, ale od zawsze wiem, że jestem naturalnym przywódcą każdego tworzącego się stada i stadka. Mam też bardzo agresywne i siłowe podejście do kwestii problematycznych, w przeciwieństwie do mojego Mężczyzny, z grupą A, który do tego typu wyzwań podchodzi intelektualnie. Mój Mózg ;) Ja jestem stale gotowa do walki, konfrontacji, częściej też szukam samotności niż towarzyskie grupy A. 
Mój system immunologiczny jest wyczulony i gotowy do zniszczenia każdego intruza, nie potrzebuję go do tego zachęcać, ani wzmacniać. Ot, typowa, spokojna wegetarianka ćwicząca jogę ;)





Znalazłam również informację, że grupa 0 powinna unikać penicyliny - na którą ja jestem od dziecka uczulona. 

Opowieść Dr. Petera D'Adamo o lektynach zawartych w pożywieniu, które aglutynują (sklejają) erytrocyty w naszym organizmie, poparta wieloma przykładami historii jego pacjentów, którzy wyszli z beznadziejnego stanu dzięki jego diecie w końcu mnie przekonała. Nie, nie zaczęłam jeść mięsa - odcięłam jednak wszystkie pokarmy, które szkodzą grupie O. A to już coś, przyznacie.
Moim celem też nie jest schudnięcie - choć przyznam, że miło by było dopiąć tamte spodnie sprzed 3 lat - ale głównie zależy mi na jakości samopoczucia. Raz na jakiś czas robię sobie "cheat day" i jem słodycze, jem potrawy mączne - i powiem Wam, że robię ten cheat day już coraz rzadziej, bo jego negatywne skutki odczuwam przez kilka kolejnych dni. 




Książkę polecam, jest sensownie napisana i podzielona na poszczególne opisy grup krwi. Zawiera przydatne przepisy przydzielone dla każdej grupy krwi, a także ćwiczenia zalecane dla tych grup.
Jest ogromny dział poświęcony chorobom typowym dla grup krwi, oraz jak im zapobiegać, ew. leczyć. Cała wiedza o żywieniu w zgodzie z grupą krwi w jednej książce, bardzo przejrzyście i lekko podana. 




Nieco inne odczucia mam po lekturze książki o żywieniu zgodnie z filozofią Pięciu Przemian. Nie wiem, może za słabo się w nią wgryzłam, może oczekiwałam czegoś więcej - po konkrecie zaserwowanym przez publikację naukową ciężko było mi zaufać zaklęciom odprawianym nad garnkiem. Owszem, wierzę że jedząc lokalnie i sezonowo robimy dla siebie dużo dobrego, ale nie przekonuje mnie i właściwie to drażni rytuał dodawania przypraw w odpowiedniej kolejności. 




Na pewno pomysł jedzenia dostosowanego do pory roku ma podstawy.
Może umknął mi głębszy sens tej diety, wrócę do tej książki za jakiś czas i zweryfikuję swoje odczucia co do niej.
Niemniej, z przepisów w niej zawartych na pewno skorzystam. Jest ich całe mnóstwo i kuszą, oj kuszą!

Obecnie czytam "Jeść aby schudnąć" - przewrotny tytuł książki również lekarza, Michela Montignac, która w istocie opisuje dokładnie sens diety opartej na spożywaniu produktów o niskim indeksie glikemicznym. 
Na razie przejrzałam ją z grubsza i zapoznałam się ze wstępem i uzupełnieniem do pierwszego wydania. Cóż, widać że koleś stoczył batalię ze środowiskiem medycznym, w szczególności z dietetykami, którym nie chciało się przeczytać ze zrozumieniem jego publikacji i wrzucili jego dietę do jednego worka z dietami stricte odchudzającymi. Tymczasem diety lecznicze za główny cel stawiają przede wszystkim zdrowie pacjenta - chudnięcie przychodzi wraz z nim, gdy funkcje organizmu wracają do normy. W przypadku anorektyczek te diety przyniosłyby rzecz jasna odwrotne skutki, jeśli chodzi o wagę, bo tego potrzebuje ich organizm aby wrócić do zdrowia.




Ostatnią książką, o jakiej dziś Wam powiem jest ta, którą ostatnio polecała Lili Naturalna (KLIK!) u siebie. 
"ABC Kosmetyki Naturalnej" autorstwa Magdaleny Przybylak-Zdanowicz tak mnie zainteresowała, że po prostu musiałam ją mieć! I choć nie dotyczy dietetyki, to jednak ma z nią wiele wspólnego - bowiem są w niej przepisy na kosmetyki domowej roboty, oparte na owocach. Super sprawa. Książeczka jest niewielka, ale naszpikowana wręcz świetnymi, bardzo prostymi przepisami. 
Robiąc te kosmetyki nie trzeba mieć żadnej specjalistycznej wiedzy ani sprzętu i niebawem na pewno zaprezentuję na blogu kilka przepisów, może lekko zmodyfikowanych "po mojemu" :)

Reszta książek czeka w kolejce do przeczytania, ale już czuję niedosyt i chcę więcej. Korci mnie myśl zapisania się na drugi kierunek - na mojej uczelni jest prowadzona Dietetyka - bo wiele przedmiotów nam się pokrywa, przynajmniej w tych pierwszych semestrach... ale hamuje mnie myśl, że ja zawsze biorę na siebie zbyt wiele, a potem mam kłopot z "pogryzieniem i przełknięciem", a porażka nie wchodzi w grę ;)

Interesuje Was temat dietetyki? Zwracacie uwagę na to, co jecie, czy wrzucacie cokolwiek na ruszt?
Kurde, a może ja się faktycznie już starzeję, skoro już rozważam kwestie żywieniowe pod kątem ich zdrowotnego wpływu na organizm? ;)

Miłego dnia, zdrowia i pomyślności! :)
Arsenic
Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger