MIYO brzmi jak "miau", czyli rzecz o różu CHEEKY blush Way to glow!
Ja wiem, wiem, że są to kosmetyki tanie, nieekologiczne, tratatata, dla nastolatek a nie dorosłych kobiet parających się makijażem od zarania dziejów...
Ale ileż radości mi sprawia fakt, że wydawszy 7,99 dostałam produkt naprawdę dobry, po który będę często i chętnie sięgać!
Tym razem mowa o różu do policzków CHEEKY blush w kolorze o mało odkrywczej nazwie Peach, No. 01.
Takiego ostatnio szukałam po tym jak odkryłam, iż moja kosmetyczka jest pełna róży do policzków... ale tylko w chłodnych odcieniach.
A tu mi kaprys przyszedł na cieplejsze tony.
Dostajemy 5 gram produktu w zgrabnym, choć nieco tandetnym opakowaniu z nieciekawą naklejką na froncie i króliczkiem z tyłu, co ma oznaczać iż żadnemu zwierzęciu nie domalowano sztucznych rumieńców tym różem :)

Rozcierany, zaczyna się bardzo subtelnie mienić dając niemalże satynowe wykończenie.
Broń Boże nie błyszczące, świecące czy lśniące.
Raczej nie można sobie zrobić nim krzywdy, choć - wiadomo - dla chcącego nic trudnego.
Dwie słabo roztarte warstwy dadzą już efekt makijażu matrioszki, miejcie więc to na uwadze dobierając się do niego pędzlem jak do marnej jakości produktu z bazarku.
Ja swój róż kupiłam w drogerii Jasmin przy Nowym Kleparzu, ale wiem, że są dostępne w niektórych lokalnych, małych drogeriach.
Tak się niestety nie dzieje w większych, sieciowych drogeriach.
Warto więc odkryć mniejsze sklepy z kosmetykami, można tam znaleźć swój mały, kosmetyczny raj.
Niebawem zrobię kilka makijaży z użyciem tego różu, zobaczycie więc jak on się zachowuje "na żywo".
Życzę Wam, kochani, bardzo miłego tygodnia!
Arsenic