Ulubieńcy rozjaśniają listopad 2014
No, chyba już trzeba po prostu. Ocknęłam się z myślą, że otaczają mnie przedmioty, do których lubię wracać z różnych przyczyn - zwykle dlatego, że poprawiają mi nastrój. No więc poporawiam i ja Wam nastrój - może wśród moich ulubieńców traficie na coś, co i Wam umili życie.
Od razu też uprzedzam nowo przybyłych na tę stronę - nie, ulubieńcy u mnie nie pojawiają się regularnie co miesiąc. Zapłakałabym się z frustracji, gdybym musiała co miesiąc wynajdywać rzeczy, które mogę uznać za wystarczająco znośne aby o nich opowiedzieć. Tylko po to, aby mieć ten jeden post w miesiącu "odklepany".
Przekornie cieszę się, że tegoroczni - chyba drudzy - ulubieńcy z listopada pojawiają się grzecznie, jak Bozia przykazała, na początku grudnia. Jest tak prawidłowo i perfekcyjnie, że aż płaczę ze śmiechu.
W moich ulubieńcach nie ma też miejsca na reklamę. Owszem, zdarzają się wśród nich rzeczy, które dostałam w ramach współpracy jednej czy drugiej, prawie też w każdych Ulubieńcach jest coś ze sklepu Kolorówka :D ... po prostu dlatego, że są świetne i je lubię. Nie zdarzy się jednak taka sytuacja, że firma X płaci mi hajsy za umieszczenie swojego produktu w moich ulubieńcach, podobnie jak nie wrzucę go na KWC. Pewnych rzeczy się po prostu nie da kupić.
To, na co patrzycie w tym poście, to po prostu moi ulubieńcy :) A ponieważ jest to mój osobisty blog, będzie dzisiaj bardzo osobiście, raczej mało kosmetycznie i dość nastrojowo... ale ze specyficznym zabarwieniem.
1. Thy Worshiper
Od kiedy we wrześniu dowiedziałam się, że wrócili, nagrali płytę i grają w listopadzie koncert, zwariowałam.
O zespole pamiętałam z powodu ich kawałka "Wśród cieni i mgieł" wrzuconego jeszcze w wieku XX na składankę dołączaną do jakiegoś Metal Hammera czy innego Morbid Noizz. Rozmawiałam niedawno z Dariuszem Kubalą, gitarzystą, i potwierdził, że był to rok 1996. Wyobrażacie to sobie? 18 lat pamiętałam o zespole z powodu jednego usłyszanego kawałka.
Do tego stopnia, że gdy tylko znajomy na Facebooku zlajkował wydarzenie, od razu zaopatrzyłam się w ich nową płytę i bilety na koncert. Płytę od tego czasu możecie słuchać na moim blogu - a jakże, wmontowałam widżet tuż pod archiwum bloga.
Nie każdy polubi, jest to ciężki klimat, który bardzo mocno odpowiada temu dzikiemu, pogańskiemu rytmowi, w jakim bije moje serce.
Płyta wymiata, jest unikatowa i zapełni lukę u tych osób, które wszędzie czują rytm bębnów i widzą magię codziennie. Darek powiedział, że na początek roku planują wydanie kolejnej - ma być jeszcze mocniejsza, bardziejsza :D
Trzymam mocno kciuki za ten zespół, cieszę się okrutnie na myśl, że jest grupa ludzi czujących klimaty pogańskie zupełnie inaczej, bardziej transowo, blackowo niż folkowi bracia.
2. Zioła
A konkretniej, zwłaszcza ostatnio, lawenda, która u mnie wróciła do łask z wielkim hukiem. Okazało się, że ma ona moc rozjaśniania dnia, zwłaszcza gdy ten dzień ciemnieje o godz. 14. Pisałam o niej tutaj: KLIK!
Sens i sposoby jej stosowania już tam opisałam, więc powtarzać się nie będę. Dodam tylko, że bardzo lubię dodawać ją do zwykłej, czarnej herbaty - zmienia ją w cudownie aromatyczny napar znoszący stres.
Nalewka lawendowa już się robi :) Będzie śmiesznie :D
U tego samego sprzedawcy na Allegro zamówiłam też garść innych ziół, które lubię stosować jesienią, w tym oczywiście kwiat czarnego bzu. A ponadto jakieś dziwactwa w stylu niedojrzałe pomarańcze wielkości groszków czekoladowych z Biedry - aromat neroli nie do podrobienia! Super nadają się do aromatyzowania herbaty, można z nich też zrobić macerat. Jak tylko uzupełnię zapasy olejów, pewnie to zrobię.
Kupiłam też wreszcie zieloną herbatę matcha, czyli taką w proszku. Jadłam kiedyś lody matcha w Kaze i ten smak za mną chodził - napar z tego zielonego proszku ma przedziwny smak. Trochę jak herbata a trochę jak, z braku lepszego określenia, rosół ;) Ale mi smakuje bardzo!
3. Lakier Wibo w odcieniu mauve
Nie no, za to, że okazał się matowy po prostu musiał trafić do ulubieńców. Jego wykończenie było tą wisienką na torcie, bo już samym kolorem chwycił mnie za serce.
Pisałam o nim tutaj: KLIK! i potwierdzam trwałość - trzy, cztery dni bez odpryskiwania to dla niego standard. A ja nie oszczędzam paznokci. Poza codziennymi obowiązkami kury domowej (szorowanie garów, sprzątanie, pranie), ja przecież całymi dniami piszę na klawiaturze - a to lakierom wybitnie szkodzi, zwłaszcza na końcówkach paznokci.
Kolor jest cudny, bardzo dla mnie naturalny, nieinwazyjny. Idealny gdy już mi zbrzydnie czarna dzika czerwień noszona codziennie ;)
4. Mój własny przepis na czyścik w proszku...
No, skromnie jak na samozwańcze guru przystało ;) Niemniej, uważam ten przepis za jeden z fajniejszych, jakie ostatnio wymyśliłam, no więc się chwalę i ślę go dalej abyście Wy i skóra Wasza zadowoleni byli.
Przepis znajdziecie tutaj: KLIK! i tam też znajdziecie wszelkie info na jego temat. Tutaj napiszę natomiast jak się ów produkt sprawdza po tych dwóch tygodniach regularnego stosowania.
Przede wszystkim - uważać trzeba, zawiera on bromelainę, wprawdzie niewiele, ale jednak. Nie stosujemy go więc częściej niż 2 razy w tygodniu (słownie: dwa!). Jeśli wywalicie bromelainę ze składu, nadal pozostaje żółta glinka, która również działa dość zdecydowanie. Rozumiemy się?
Po drugie - czyścik ten działa bardzo silnie wygładzająco, rozjaśniająco i zachwyt budząco. Jestem z niego bardzo zadowolona i zwykle gdy go nakładam na twarz, masuję ją przez dobrych kilka, kilkanaście minut zanim go zmyję. Efekty są rewelacyjne! W połączeniu z kwasami, które stosuję teraz, ten czyścik kompletnie wymiótł mi ze skóry twarzy wszelkie grudki, nierówności, pomaga też pozbyć się przebarwień a przy tym skóra nie jest wysuszona!
Mam już pomysły na kolejne tego rodzaju czyściki, z nieco innym składem, a zatem i właściwościami - ale niechaj najpierw się ten skończy :)
5. Pędzelek do pigmentów MUFE
Dziękuję, Elu!
Bo to było tak - któregoś razu Kuna była u mnie w Krakowie i, podekscytowana, daje mi prezencik. Ja prezenciki uwielbiam, więc już byłam podjarana ;) A potem się okazało, że Kuna znalazła IDEALNY pędzel do aplikowania pigmentów mineralnych. Rzecz niezastąpiona, zwłaszcza dla osób rozsypujących pigment nie tylko po całej swojej twarzy ale i pokoju podczas makijażu.
Na czym jego zajefajność polega? Ano, mamy tutaj po prostu cienki pędzelek z jakimś czarodziejskim rodzajem lateksu? Gąbeczki? Który przyciąga i przykleja do siebie pigmenty w proszku tak, że ani jedna okruszynka nie śmie opaść na policzek.
Na zdjęciu leży on wraz z chińskimi pędzlami "Bobbi Brown", które nawiasem mówiąc całkiem nieźle się sprawują a dodatkowo poprawiają humor :D Concealer brush iście PRO.
Pędzelka MUFE używam w zasadzie codziennie, żeby bezboleśnie nakładać pigmenty dokładnie tam, gdzie są potrzebne. Dzięki wąskim krawędziom można go używać też do rozświetlania wewnętrznego kącika - czubek pędzelka idealnie się tam wpasowuje.
Nie wiem ile kosztował, pewnie pierdylion $, ale śmiem zaryzykować stwierdzenie, że... może... po zniżce pracowniczej... warto? Dla oszczędzenia sobie nerwów?
Ja bez niego już sobie nie wyobrażam makijażu z pigmentami. Jest jak... jedenasty palec, znacznie zgrabniejszy, i do którego wszystko lepiej się przyczepia :D
6. Pigmenty mineralne
No bo skoro pędzelek, to i pigmenty. Oczywiście, że ze sklepu Kolorowka.com :D Jasne, że wszystkie uwielbiam, ale ostatnio szczególnie często używam trzech z nich:
Whisper of Angels
I jest to mój rozświetlacz idealny. Ma dość chłodny, cielisty odcień, przez co wygląda bardzo naturalnie na mojej skórze dając delikatne rozświetlenie. Tak więc na nieśmiertelne pytanie: "jaki rozświetlacz, różowy czy złoty?", odpowiadam: CIELISTY.
Moon Stone uwielbiam od zawsze, ale z czasem jakoś wyparły go inne cienie. Przypomniałam sobie o nim pisząc ten post: KLIK!
Jakże cudny, zgaszony, chłodny odcień średniego brązu! Jest idealny jako jedynak w dziennym makijażu, świetnie nadaje się też do konturowania załamania powieki. Lekko połyskuje ale nienachalnie.
Idzie w parze z tym matowym lakierem do paznokci Wibo.
Swój wielki comeback przeżywa u mnie również Soft Mauve, który noszę na ustach w błyszczyku wg tego przepisu: KLIK!
Jakoś ten listopad stoi pod znakiem kolorów spokojnych i mało inwazyjnych, ale "robiących robotę", i to bardzo!
7. Indygo
Mowa o tej roślinie, wysuszonej i sproszkowanej, którą farbuje się włosy. Uwielbiam, nie oddam, nie zamienię na żadną inną farbę.
Pisałam o tym sposobie farbowania włosów już kilkakrotnie: KLIK i KLIK! i z każdym kolejnym farbowaniem przekonuję się, że lepiej być nie może i nie będzie.
Pisałam o tym sposobie farbowania włosów już kilkakrotnie: KLIK i KLIK! i z każdym kolejnym farbowaniem przekonuję się, że lepiej być nie może i nie będzie.
Nie dość, że kolor wychodzi idealnie, kropka w kropkę taki jak mój naturalny, to jeszcze włosy są naprawdę wypielęgnowane - grubsze, jędrniejsze, błyszczące, mocne.
Farbuję co kilka tygodni, średnio co pięć, i każde farbowanie traktuję jak SPA dla moich włosów i skóry głowy dodając do zielonej papki również żel hialuronowy, olejki eteryczne, tudzież pantenol czy inne witaminy.
Jestem zachwycona efektami.
Acha, notka dla blondynek: jeśli pragniecie przeistoczyć się nagle w tajemnicze brunetki za pomocą indygo, upewnijcie się, że najpierw użyłyście zwykłej rudej lub brązowej henny a dopiero na to nałożyłyście indygo.
Sprawdzone na brodzie pewnego blondasa - wyszła zielona. Ale może spał za krótko. Nie pytajcie o szczegóły.
Ściskam i pozdrawiam
Arsenic
Nieźle z tą brodą blondasa która przeistoczyła się w zieloną :) A z ulubieńców niestety nic nie znam choć właśnie słucham zaproponowany przez Ciebie utwór i mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńLakier wibo, nie miyo ;)
OdpowiedzUsuńAaaaa bloger spał gdy to pisał ;) Dzięki!
OdpowiedzUsuńhahaha a właśnie ta broda śpiocha najciekawsza:P
OdpowiedzUsuńTak, lawendę mam w pamięci, by wyszukać pitną tutaj.. Najbardziej mi chyba się spodobał jednak rozświetlacz cielist, chętnie mu się przyjżę :)
pozdrawiam ciepło
:)
Boże jak bym chciałam mieć takie piękne grube włosy... :(
OdpowiedzUsuńTa lawenda by mi się przydała bo te szare dni mnie dobijają. Piękne włosy.
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać, że whisper of angels mam i używam prawie codziennie. ;)
OdpowiedzUsuńPięęękne włosy!
OdpowiedzUsuńSkłamałabym twierdząc, że ich stan to wyłącznie zasługa Indygo i pielęgnacji ogólnie - geny robią swoje, w rodzinie każda ma takie włosy. Niemniej, pielęgnacja bardzo pomaga, zwłaszcza te zioła.
OdpowiedzUsuńSprawdź też pozostałe, mają przeróżne odcienie - chłodniejsze, cieplejsze, przeróżniaste, dla każdego coś dobrego :)
OdpowiedzUsuńjuż kiedyś im się blisko przyglądałam, powpadały do koszyka, ale jakoś nam kurcze zawsze ie podrodze było... Przy okazji naprawdęchętnie się znowu przypatrzę:)
OdpowiedzUsuńOhoho ten pędzelek mnie zaintrygował! z pigmentami wszelakimi zawsze jest niezły bałagan :x pewnie faktycznie kosztuje miliony monet, ale oblukam ... Może jednak nie miliony a tylko tysiące :x
OdpowiedzUsuńZ ciekawości puściłam sobie tego Thy Worshippera i pozytywne zaskoczenie - to jest muzyka, a nie nasuwanie bez sensu w pudła i charczenie, co zazwyczaj kojarzę z metalem :P
OdpowiedzUsuńAcz z klimatami ezoterycznymi i neopogańskimi mam wśród rodziny i znajomych, delikatnie mówiąc, niebezpieczne doświadczenia (m.in. jedno dorobienie się schizofrenii), więc podziękuję. Mam sporą szansę też być na to _zbyt_ podatna.
Charczenie też lubię... czasami ;)
OdpowiedzUsuńNa szczęście chłopaki na płycie śpiewają o wietrze i żniwach, nie o duchach ;P Znalazłabym bardziej niebezpieczne treści choćby u Taylor Swift (you got me, you found me... now I'm lying on the cold hard ground oh, oh, trouble, trouble, trouble... wtf?) :P
Ten kolor jest taki naprawdę, mieszam Indygo z innymi ziołami aby uzyskać bardziej naturalny dla mnie efekt. Nie chciałam kruczej, granatowej czerni:
OdpowiedzUsuńhttp://arsenicmakeup.blogspot.com/2014/09/indygo-farbowanie-n-te-udoskonalone.html
No, powiedzmy...
OdpowiedzUsuń"Obłęd w oczach twych zagości
miłość z serca zniknie
Me słowa przynoszą
śmierć
Przyjdź na diabła grób"
Nie będę się sprzeczać :P
Uzupełniaj braki litu i witaminy B3, trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńTo było do mnie, czy do autora tekstu? Bo ja tylko zacytowałam...
OdpowiedzUsuńAle w sumie, to podobno lit dobrze robi na długowieczność, B3 na włosy, a kciuki są świetne na wszystko i zawsze, więc dzięki :)