Leśna wiedźma na balkonie

Skradała się, droczyła, doprowadzała nas do szału rozmyślając się w ostatniej chwili, wreszcie jak przylazła, jak się rozlała, rozbestwiła to ciężko doprawdy zanucić "a w Krakowie... na Brackiej pada deszcz" i nie sfałszować. Bo pizga złem, a nie pada. 

Z niepokojem patrzę na mój skrawek ogrodu na balkonie, szczególnie na pomidorki, którym dopiero się zielone główki zawiązały. Czy aby piorun kulisty nie postanowi w nie walnąć? Właśnie w moje pomidory, o średnicy 2 cm?







Kto w ogóle w centrum miasta uprawia pomidory na balkonie? Nie wiem, wariatka jakaś. Ale rozpływają się w ustach... a do tego bazylia własnej produkcji, no bajer.


To była jej ostatnia szansa, bazylii znaczy się. Na wzejście. Siałam ją kilka razy, aż w końcu mówię: "Basta!" Wzejdziesz, cholero, albo wyrzekam się pesto! I nie wiem co zadziałało, może upały sycylijskie, może to walnięcie pięścią w stół, wzeszła i jest. 
Czekam niecierpliwie aż podrośnie, a potem ją zetnę, posiekam, zmielę, zjem.


Cierpliwości mam też dużo do awokado, które bywa przezywane "advokatem" przez wiecznie spragnionego studenta. Wyhodowałam je z pestki dwa lata temu, miało już ponad metr wysokości i piękne, skórzaste, ciemnozielone liście. Któregoś tygodnia postanowił umrzeć i usechł kompletnie mimo moich starań i zabiegów.


Odbił, ale tak jakoś bez przekonania. Cóż, ratować go będę bo marzy mi się piękne drzewko. Może niekoniecznie wysokości 20 metrów, bo podobno do tylu dorastają... Wiecie może jak się z nimi obchodzić? Na tę pietruszkę nie patrzcie podejrzliwie, ma już nakaz eksmisji i poszukam też lepszego lokum dla naszego advokata.






Tam w tej doniczce obok też coś wyrosło i nawet pachnie znajomo... Kojarzę to z pizzą, więc pewnie oregano, lebiodka czyli. Był jeszcze gdzieś tymianek, ale może szlag go trafił, może gołębi nie lubi buszujących po balkonie.


Współlokator kiedyś poczuł się mamą dla tych śmierdzących, obsranych, latających szczurów.


Przygarnął jaja złożone w naprędce skleconym gnieździe pod niechcianymi krzesłami na naszym balkonie, dbał, chuchał, osłaniał piersią. Szlag go trafił na trzeci dzień po wykluciu, gdy słodziaczki ozdobiły pół balkonu, darły się jakby potrzebowały egzorcysty i generalnie nasz balkon stał się pośmiewiskiem całej dzielni. A on, naiwny, głównym bohaterem tej bajki.




Gołąbki szybko nauczyły sie latać i pewnie teraz, upasione porządnie jak tuczniki, wyżerają turystom kebaby na Rynku. 
A niech im będzie. Kebaby akurat nadają się do spożycia wyłącznie przez gołębie i szczury. 



Po prawej mam Wieżę Wariacką, po lewej, w oddali czasem widać góry, gdy smog wawelski łaskawie podniesie swój tłusty, bury, opasły brzuch. Te góry są za Szkieletorem, musicie mi uwierzyć na słowo.
Wieczorami widać pięknie księżyc.
 Takie widoki, panie, to w krajach zachodnich luksus. 
Często piję tu herbatę albo jem śniadanie i myślę sobie o różnych sprawach. 




A gdy wrócę po weekendzie, to zasieję jeszcze rzeżuchę, bo lubię pikantną do twarożku sobie dodać. 


















Do zobaczenia za kilka dni!


Arsenic

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger