Rok bez alkoholu



Mój mężczyzna wróciwszy z basenu opowiedział mi anegdotkę. Otóż podobno basen był w tych pierwszych dniach nowego roku 2013 zatłoczony wyjątkowo. Spytał się więc jednego gościa z obsługi o co chodzi? Skąd takie tłumy, na co ratownik machnął ręką lekceważąco i rzekł: "Iiii tam, panie! Postanowienia noworoczne. W przyszłym tygodniu będzie luźniej". :)



Tak, mamy teraz czas, w którym chętnie opowiadamy o swoich postanowieniach noworocznych. Swoją drogą, termin ten zaczyna zmieniać swoje pierwotne, oczywiste znaczenie. Coraz częściej wymawia się "postanowienie noworoczne" z przekąsem, wkrótce każdy będzie ten związek frazeologiczny kojarzył wyłącznie jako synonim słomianego zapału i widowiskowej porażki silnej woli.

Na blogach i Facebooku aż roi się od zgrabnie ułożonych list postanowień, zatem i ja nie będę outsiderką i opowiem o swoim postanowieniu noworocznym, tym bardziej że jest ku temu akurat okazja. 

Jest to mianowicie postanowienie zeszłoroczne. Dokładnie rok temu bowiem postanowiłam sobie, że przestaję pić alkohol. Od myśli do czynu przeszłam natychmiast, bo ja zwykle nie czekam z działaniem. Myśl spodobała mi się na tyle, że analizowanie sytuacji zostawiłam na później. 



Ktoś się może zapytać - o co chodzi? W czym jest cała trudność? Czy mam może problem z alkoholem, że aż takie postanowienia sobie muszę stawiać?
Tak, takie pytania również się w ciągu roku pojawiały, tak samo jak i inne - czy jestem w ciąży? Czy może chora nie daj Boże? 

Z alkoholem problemu nie mam... i jednocześnie mam, taki typowy, nasz, polski problem. Któregoś dnia się zorientowałam, że wróciwszy wieczorem do domu wraz z Mężczyzną niemalże co wieczór coś pijemy. W niewielkich ilościach, zwykle lampkę wina czy szklaneczkę whisky - ale prawie codziennie coś jest, pite kompletnie bezmyślnie, nie celebrując chwili, nie zastanawiając się nad smakiem. Czy to jest alkoholizm? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale wiem że niestety większość moich znajomych ma podobnie. Cóż, nie obracam się w towarzystwie meneli, lecz normalnych, wykształconych ludzi ze swoimi pasjami...
Co więcej, zrozumiałam też, że żadne spotkanie ze znajomymi nie odbywa się bez alkoholu. Zwykle spotkanie z przyjaciółmi wygląda tak, że idziemy do głośnego i śmierdzącego fajami klubu, w którym siedzimy i w milczeniu pijemy piwo, ponieważ jest tak głośno, że nie da się rozmawiać. 



Zmęczyło mnie to cholernie i zauważyłam też pewne podobieństwo do innego mojego nałogu, który chętniej nazywamy po imieniu bo wydaje się nam, że jest mniej szkodliwy niż picie alkoholu. W identyczny sposób w 2005 roku rzuciłam palenie papierosów, z dnia na dzień po tym jak uzmysłowiłam sobie, że nie czerpię z tego już żadnej przyjemności, a wręcz przeciwnie - więzi mnie to i często nawet nie wiem, że palę ponieważ robię to już mechanicznie.
Ja chyba nie nadaję się na niewolnika :)
Ale wracając do tematu alkoholu - no więc? Czy Wy też pijecie co wieczór lampeczkę wina lub jedno piwko do obiadu i nie widzicie w tym nic złego? 

Wróciwszy do domu ze swoim nowym postanowieniem noworocznym, od razu pochwaliłam się Mężczyźnie, że taka jestem harda i tupiąc nóżką wyjawiłam mu swój sekret. A on z miejsca: "To ja też!". Dopiero później do niego dotarło jaki cyrograf właśnie podpisał, ale że jest rzadkim okazem człowieka honoru, nie wycofał się. 
Pamiętam, że mieliśmy wtedy butelkę Johnnie Walkera na wykończeniu i zastanawialiśmy się, co się z tą resztką przez rok podzieje. Czy wyparuje?
Butelka stoi dalej na swoim miejscu, lekko przykurzona, ale poziom alkoholu w niej się nie zmienił. Nie wypiliśmy w tym roku ani kropli alkoholu. Zjedliśmy go trochę w cukierkach ;)

Dokładnie dziś mija rok i powiem Wam, że gdyby nie znajomi i rodzina, mogłabym w ogóle zapomnieć, że na świecie istnieje alkohol.
Przypominali nam skrupulatnie o naszym postanowieniu i gdy w połowie roku mniej-więcej stało się jasne, iż nie jestem jednak w ciąży, zaczęły się podejrzenia o problem poważniejszy niż jakieś tam fanaberie noworoczne.
A tymczasem to ja zaczęłam dostrzegać problemy z alkoholem, jakie ma tak naprawdę nasze społeczeństwo. Sorry, ale nie istnieje w Polsce impreza bez alkoholu, chyba że w klinice leczenia uzależnień, ale i w to nie do końca wierzę ;) 
Tragedią jest to, że każdy wie iż alkohol jest trucizną i zabija, a mimo to piją nawet mając cukrzycę. Zastanawiają się wtedy tylko co ma mniej cukru - piwo czy wódka?



Bardzo zaczęło mnie męczyć towarzystwo pijanych ludzi. Nie rozumiem dokładnie dlaczego, bo mimo iż jestem dość powściągliwa i mało wylewna, to mimo wszystko jestem też całkiem towarzyską osobą i lubię ludzi. Jednak w towarzystwie pijanych zaczęłam wreszcie dostrzegać jak nikły jest sens takich spotkań i takiej zabawy. Ani nie można sobie fajnie porozmawiać, ani nie jest przyjemnie następnego dnia... Zero sensu. A Wy co myślicie na ten temat? Umiecie się bawić bez alkoholu gdy wszyscy dookoła piją? Ja chyba nie umiem i nie chcę przede wszystkim. 
Chyba też zawiodłam się po prostu troszeczkę, bo naprawdę żadna impreza nie odbyła się bez alkoholu. Ani jedna. Mój Mężczyzna był moim jedynym towarzyszem w tej wędrówce. 
Gdzieś, z tyłu głowy tkwi myśl, że ważniejsze od samego spotkania się, interakcji i inspirującego stymulowania swoich neuronów wzajemnie jest czynność picia alkoholu usprawiedliwiona tym, że się nie robi tego w samotności. 




Parę dni później - po postanowieniu noworocznym -  dorobiliśmy sobie do niego filozofię, żeby krótko i sensownie odpowiadać na pytania znajomych i rodziny, zamiast udzielać takich odpowiedzi, z jaką właśnie się Wam tu rozpisuję. Odpowiadaliśmy, że pragniemy rozrywki na wyższym levelu i chcemy hardkorowo przeżyć wszystkie ważniejsze imprezy w roku bez alkoholu. A więc: urodziny, imieniny, święta, Woodstock, chrzciny, Sylwestra, koncerty a jak się uda to i wesela, a także wszelkie imprezy bez powodu. 
I tak nam nikt nie uwierzył, mam wrażenie że pomysł wyrzucenia alkoholu z jadłospisu był równie kosmiczny co np. pomysł komunikowania się od dziś ze światem wyłącznie mową wiązaną.

Widzę same pozytywy tej decyzji. Przede wszystkim, zaimponował mi mój kochany towarzysz życia. Nie oczekiwałam od niego takiej decyzji, szczerze mnie zdziwił tym, że tak ochoczo się przyłączył. I po całym roku bez alkoholu jestem mu za tę decyzję bardzo wdzięczna. Fajnie jest coś zrobić razem.

Po drugie, na szybciora podsumowałam ile dni w roku nie cierpiałam z powodu dolegliwości dnia następnego. Dużo, w cholerę dużo. To były te dodatkowe, gratisowe dni w roku, podczas których mogłam zrobić coś sensownego aby pchnąć ten wózek do przodu. Tyle się narzeka, że wiecznie brak nam czasu, czasu! czasu! A tak łatwo przychodzi nam marnowanie tych 24 godzin po prostu na zdychanie.

To, że spojrzałam trzeźwiej i ostrzej oceniam niektóre sytuacje chyba też jest pozytywem. Zawsze wyznawałam zasadę, że lepiej wiedzieć, niż być wesołą pierdołą, nawet jeśli jest to związane z przykrymi wnioskami, niewesołymi przemyśleniami i niechęcią do uśmiechania się w niektórych sytuacjach.

Jestem zdrowsza i czuję to wyraźnie. Moja odporność wymiata. Teraz wokół mnie chorują wszyscy, szaleje u nas jakiś paskudny wirus i grypa ścina dosłownie wszystkich po kolei. Ja jestem jedyną osobą, która nie choruje mimo wybiegania do sklepu po bułki z mokrymi włosami, mimo braku dbałości o unikanie chorych osób nie znających tego tricku z zakrywaniem ust w trakcie kichania. Zawsze miałam wysoką odporność, ale teraz to jest mistrzostwo. 



Dodatkowo, co może być ważne dla osób dbających o kalorie, na złość wszystkim odchudzającym się - jem codziennie coś słodkiego. Albo prawie codziennie, bo przyznam że mi  słodycze też już zbrzydły gdy dałam sobie na nie pełne przyzwolenie.
Od kiedy obcięłam dodatkowe kalorie z alkoholu mogę sobie na to pozwolić, bo jedno piwo 0,5 l ma prawie 200 kcal. A przecież w knajpie wieczorem nie pije się jednego, prawda? :)
Kostka czekolady, a nawet dwie mają tych kilokalorii ledwie 60.... 
Przestałam się więc katować myślą, że nie wolno mi zjeść tego batona czy tamtego ciastka, albo wymyślanie skazanych z góry na porażkę postanowień, że słodycze jem tylko w niedzielę itp. I wcale nie rzuciłam się na czekoladę jakoś szczególnie drapieżnie z tego powodu. Założenie było takie, że zamieniam kalorie alkoholowe na te ze słodyczy, a w efekcie wyszło na to, że obcięłam dodatkowe kalorie bo słodyczy jem zbyt mało aby nadrobić straty energetyczne z alkoholu, którego nie piję ;)



Nie przytyłam w tym roku, a co więcej - nabrałam energii do tego, aby zacząć ćwiczyć i robię to. Kac mi w tym już nie przeszkadza. 

Największym plusem chyba jednak było to, że z czasem po prostu przestałam chodzić do pubów. Jeśli znajomi mają chęć się ze mną spotkać - spotykamy się u nas, albo u nich. Dzięki temu nie muszę siedzieć w zadymionej piwnicy. Może i jestem zgredem, ale do diabła, szlag mnie trafia gdy muszę przekrzykiwać hałas i mi głos po prostu wysiada w tej siekierze. Jeszcze bardziej mnie wkurza to, że po powrocie moje świeżo umyte włosy śmierdzą na kilometr. Do tego stopnia, że o 3 nad ranem nie położę się spać w czystej, pachnącej pościeli z takimi śmierdzielami, które będą mi śmierdzieć całą noc i obudzą mnie swoim zapachem rano. 

Zawsze ciężko odchorowuję takie wyjścia, przez kilka następnych dni mam problemy z gardłem i wokalem.
A wiecie, że zapach dymu papierosowego trzyma się nawet aparatu fotograficznego? Nie mówię o torbie, lecz o samym aparacie. Przytykam Ci ja któregoś dnia twarz do aparatu zerkając przez wizjer na coś ciekawego, co pragnę uwiecznić i uderza we mnie SYF krakowskich piwnic. To jest jakiś obłęd.

Na koncerty znajomych chodzę nadal, choć już nie z taką częstotliwością... Ale nie mogę sobie tego odmówić. Lubię ich. Posłuchajcie, jak grają :)



Dla ludzi z prawdziwą pasją mogę trochę potem pośmierdzieć, trudno. 

Plusów odcięcia alkoholu jest dużo więcej, jak choćby finanse. Ale wiadomo, że to tak nie działa - nieprawdziwe są te wszystkie jakże medialne teksty propagandowe podsuwające wizje wybudowania willi z basenem w zamian za nałóg jeden czy drugi. Pieniądze zawsze się rozpłyną. Pewnie miałam więcej grosza na inne, równie "ważne" pierdoły, których istnienia się po prostu nie odczuwa.

Cóż, moje postanowienie noworoczne z roku 2012 było też testem na silną wolę, bo przecież łatwo jest złamać słowo i dorobić do tego jakąś historyjkę, a potem zapomnieć i znów bić się w piersi na początku kolejnego roku. 
Zatęskniłam za tamtym przejawem silnej woli z 2005 roku, kiedy to z momentu na moment, nawet nie z dnia na dzień, rzuciłam palenie i wytrwałam. Byłam ciekawa, czy z moim charakterem nadal jest wszystko w porządku, no i się przekonałam że owszem, jest i chyba nawet jeszcze stwardniał bo mimo zakończenia abstynencji nie mam zamiaru tego dzisiaj uczcić toastem.
Nie tęsknię za alkoholem w ogóle, przez cały rok zdarzyło się raz, że w ogóle pomyślałam o alkoholu innym niż izopropylowy do czyszczenia pędzli. 

A już na pewno odrzuca mnie myśl o piciu jakichś podłych szczyn litrami w pubie.


Ciekawa jestem jak Wy się odnosicie do picia alkoholu i do mojej teorii o zbiorowym alkoholizmie naszego kraju? ;)
Co lubicie pić najbardziej? (zawoalowane - "co polecacie" ha ha)
Dałybyście radę przeżyć trzydniowy Przystanek Woodstock bez łyczka alkoholu? Bez innych używek?


Trzymajcie się ciepło
Arsenic

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger