Rok bez alkoholu



Mój mężczyzna wróciwszy z basenu opowiedział mi anegdotkę. Otóż podobno basen był w tych pierwszych dniach nowego roku 2013 zatłoczony wyjątkowo. Spytał się więc jednego gościa z obsługi o co chodzi? Skąd takie tłumy, na co ratownik machnął ręką lekceważąco i rzekł: "Iiii tam, panie! Postanowienia noworoczne. W przyszłym tygodniu będzie luźniej". :)



Tak, mamy teraz czas, w którym chętnie opowiadamy o swoich postanowieniach noworocznych. Swoją drogą, termin ten zaczyna zmieniać swoje pierwotne, oczywiste znaczenie. Coraz częściej wymawia się "postanowienie noworoczne" z przekąsem, wkrótce każdy będzie ten związek frazeologiczny kojarzył wyłącznie jako synonim słomianego zapału i widowiskowej porażki silnej woli.

Na blogach i Facebooku aż roi się od zgrabnie ułożonych list postanowień, zatem i ja nie będę outsiderką i opowiem o swoim postanowieniu noworocznym, tym bardziej że jest ku temu akurat okazja. 

Jest to mianowicie postanowienie zeszłoroczne. Dokładnie rok temu bowiem postanowiłam sobie, że przestaję pić alkohol. Od myśli do czynu przeszłam natychmiast, bo ja zwykle nie czekam z działaniem. Myśl spodobała mi się na tyle, że analizowanie sytuacji zostawiłam na później. 



Ktoś się może zapytać - o co chodzi? W czym jest cała trudność? Czy mam może problem z alkoholem, że aż takie postanowienia sobie muszę stawiać?
Tak, takie pytania również się w ciągu roku pojawiały, tak samo jak i inne - czy jestem w ciąży? Czy może chora nie daj Boże? 

Z alkoholem problemu nie mam... i jednocześnie mam, taki typowy, nasz, polski problem. Któregoś dnia się zorientowałam, że wróciwszy wieczorem do domu wraz z Mężczyzną niemalże co wieczór coś pijemy. W niewielkich ilościach, zwykle lampkę wina czy szklaneczkę whisky - ale prawie codziennie coś jest, pite kompletnie bezmyślnie, nie celebrując chwili, nie zastanawiając się nad smakiem. Czy to jest alkoholizm? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale wiem że niestety większość moich znajomych ma podobnie. Cóż, nie obracam się w towarzystwie meneli, lecz normalnych, wykształconych ludzi ze swoimi pasjami...
Co więcej, zrozumiałam też, że żadne spotkanie ze znajomymi nie odbywa się bez alkoholu. Zwykle spotkanie z przyjaciółmi wygląda tak, że idziemy do głośnego i śmierdzącego fajami klubu, w którym siedzimy i w milczeniu pijemy piwo, ponieważ jest tak głośno, że nie da się rozmawiać. 



Zmęczyło mnie to cholernie i zauważyłam też pewne podobieństwo do innego mojego nałogu, który chętniej nazywamy po imieniu bo wydaje się nam, że jest mniej szkodliwy niż picie alkoholu. W identyczny sposób w 2005 roku rzuciłam palenie papierosów, z dnia na dzień po tym jak uzmysłowiłam sobie, że nie czerpię z tego już żadnej przyjemności, a wręcz przeciwnie - więzi mnie to i często nawet nie wiem, że palę ponieważ robię to już mechanicznie.
Ja chyba nie nadaję się na niewolnika :)
Ale wracając do tematu alkoholu - no więc? Czy Wy też pijecie co wieczór lampeczkę wina lub jedno piwko do obiadu i nie widzicie w tym nic złego? 

Wróciwszy do domu ze swoim nowym postanowieniem noworocznym, od razu pochwaliłam się Mężczyźnie, że taka jestem harda i tupiąc nóżką wyjawiłam mu swój sekret. A on z miejsca: "To ja też!". Dopiero później do niego dotarło jaki cyrograf właśnie podpisał, ale że jest rzadkim okazem człowieka honoru, nie wycofał się. 
Pamiętam, że mieliśmy wtedy butelkę Johnnie Walkera na wykończeniu i zastanawialiśmy się, co się z tą resztką przez rok podzieje. Czy wyparuje?
Butelka stoi dalej na swoim miejscu, lekko przykurzona, ale poziom alkoholu w niej się nie zmienił. Nie wypiliśmy w tym roku ani kropli alkoholu. Zjedliśmy go trochę w cukierkach ;)

Dokładnie dziś mija rok i powiem Wam, że gdyby nie znajomi i rodzina, mogłabym w ogóle zapomnieć, że na świecie istnieje alkohol.
Przypominali nam skrupulatnie o naszym postanowieniu i gdy w połowie roku mniej-więcej stało się jasne, iż nie jestem jednak w ciąży, zaczęły się podejrzenia o problem poważniejszy niż jakieś tam fanaberie noworoczne.
A tymczasem to ja zaczęłam dostrzegać problemy z alkoholem, jakie ma tak naprawdę nasze społeczeństwo. Sorry, ale nie istnieje w Polsce impreza bez alkoholu, chyba że w klinice leczenia uzależnień, ale i w to nie do końca wierzę ;) 
Tragedią jest to, że każdy wie iż alkohol jest trucizną i zabija, a mimo to piją nawet mając cukrzycę. Zastanawiają się wtedy tylko co ma mniej cukru - piwo czy wódka?



Bardzo zaczęło mnie męczyć towarzystwo pijanych ludzi. Nie rozumiem dokładnie dlaczego, bo mimo iż jestem dość powściągliwa i mało wylewna, to mimo wszystko jestem też całkiem towarzyską osobą i lubię ludzi. Jednak w towarzystwie pijanych zaczęłam wreszcie dostrzegać jak nikły jest sens takich spotkań i takiej zabawy. Ani nie można sobie fajnie porozmawiać, ani nie jest przyjemnie następnego dnia... Zero sensu. A Wy co myślicie na ten temat? Umiecie się bawić bez alkoholu gdy wszyscy dookoła piją? Ja chyba nie umiem i nie chcę przede wszystkim. 
Chyba też zawiodłam się po prostu troszeczkę, bo naprawdę żadna impreza nie odbyła się bez alkoholu. Ani jedna. Mój Mężczyzna był moim jedynym towarzyszem w tej wędrówce. 
Gdzieś, z tyłu głowy tkwi myśl, że ważniejsze od samego spotkania się, interakcji i inspirującego stymulowania swoich neuronów wzajemnie jest czynność picia alkoholu usprawiedliwiona tym, że się nie robi tego w samotności. 




Parę dni później - po postanowieniu noworocznym -  dorobiliśmy sobie do niego filozofię, żeby krótko i sensownie odpowiadać na pytania znajomych i rodziny, zamiast udzielać takich odpowiedzi, z jaką właśnie się Wam tu rozpisuję. Odpowiadaliśmy, że pragniemy rozrywki na wyższym levelu i chcemy hardkorowo przeżyć wszystkie ważniejsze imprezy w roku bez alkoholu. A więc: urodziny, imieniny, święta, Woodstock, chrzciny, Sylwestra, koncerty a jak się uda to i wesela, a także wszelkie imprezy bez powodu. 
I tak nam nikt nie uwierzył, mam wrażenie że pomysł wyrzucenia alkoholu z jadłospisu był równie kosmiczny co np. pomysł komunikowania się od dziś ze światem wyłącznie mową wiązaną.

Widzę same pozytywy tej decyzji. Przede wszystkim, zaimponował mi mój kochany towarzysz życia. Nie oczekiwałam od niego takiej decyzji, szczerze mnie zdziwił tym, że tak ochoczo się przyłączył. I po całym roku bez alkoholu jestem mu za tę decyzję bardzo wdzięczna. Fajnie jest coś zrobić razem.

Po drugie, na szybciora podsumowałam ile dni w roku nie cierpiałam z powodu dolegliwości dnia następnego. Dużo, w cholerę dużo. To były te dodatkowe, gratisowe dni w roku, podczas których mogłam zrobić coś sensownego aby pchnąć ten wózek do przodu. Tyle się narzeka, że wiecznie brak nam czasu, czasu! czasu! A tak łatwo przychodzi nam marnowanie tych 24 godzin po prostu na zdychanie.

To, że spojrzałam trzeźwiej i ostrzej oceniam niektóre sytuacje chyba też jest pozytywem. Zawsze wyznawałam zasadę, że lepiej wiedzieć, niż być wesołą pierdołą, nawet jeśli jest to związane z przykrymi wnioskami, niewesołymi przemyśleniami i niechęcią do uśmiechania się w niektórych sytuacjach.

Jestem zdrowsza i czuję to wyraźnie. Moja odporność wymiata. Teraz wokół mnie chorują wszyscy, szaleje u nas jakiś paskudny wirus i grypa ścina dosłownie wszystkich po kolei. Ja jestem jedyną osobą, która nie choruje mimo wybiegania do sklepu po bułki z mokrymi włosami, mimo braku dbałości o unikanie chorych osób nie znających tego tricku z zakrywaniem ust w trakcie kichania. Zawsze miałam wysoką odporność, ale teraz to jest mistrzostwo. 



Dodatkowo, co może być ważne dla osób dbających o kalorie, na złość wszystkim odchudzającym się - jem codziennie coś słodkiego. Albo prawie codziennie, bo przyznam że mi  słodycze też już zbrzydły gdy dałam sobie na nie pełne przyzwolenie.
Od kiedy obcięłam dodatkowe kalorie z alkoholu mogę sobie na to pozwolić, bo jedno piwo 0,5 l ma prawie 200 kcal. A przecież w knajpie wieczorem nie pije się jednego, prawda? :)
Kostka czekolady, a nawet dwie mają tych kilokalorii ledwie 60.... 
Przestałam się więc katować myślą, że nie wolno mi zjeść tego batona czy tamtego ciastka, albo wymyślanie skazanych z góry na porażkę postanowień, że słodycze jem tylko w niedzielę itp. I wcale nie rzuciłam się na czekoladę jakoś szczególnie drapieżnie z tego powodu. Założenie było takie, że zamieniam kalorie alkoholowe na te ze słodyczy, a w efekcie wyszło na to, że obcięłam dodatkowe kalorie bo słodyczy jem zbyt mało aby nadrobić straty energetyczne z alkoholu, którego nie piję ;)



Nie przytyłam w tym roku, a co więcej - nabrałam energii do tego, aby zacząć ćwiczyć i robię to. Kac mi w tym już nie przeszkadza. 

Największym plusem chyba jednak było to, że z czasem po prostu przestałam chodzić do pubów. Jeśli znajomi mają chęć się ze mną spotkać - spotykamy się u nas, albo u nich. Dzięki temu nie muszę siedzieć w zadymionej piwnicy. Może i jestem zgredem, ale do diabła, szlag mnie trafia gdy muszę przekrzykiwać hałas i mi głos po prostu wysiada w tej siekierze. Jeszcze bardziej mnie wkurza to, że po powrocie moje świeżo umyte włosy śmierdzą na kilometr. Do tego stopnia, że o 3 nad ranem nie położę się spać w czystej, pachnącej pościeli z takimi śmierdzielami, które będą mi śmierdzieć całą noc i obudzą mnie swoim zapachem rano. 

Zawsze ciężko odchorowuję takie wyjścia, przez kilka następnych dni mam problemy z gardłem i wokalem.
A wiecie, że zapach dymu papierosowego trzyma się nawet aparatu fotograficznego? Nie mówię o torbie, lecz o samym aparacie. Przytykam Ci ja któregoś dnia twarz do aparatu zerkając przez wizjer na coś ciekawego, co pragnę uwiecznić i uderza we mnie SYF krakowskich piwnic. To jest jakiś obłęd.

Na koncerty znajomych chodzę nadal, choć już nie z taką częstotliwością... Ale nie mogę sobie tego odmówić. Lubię ich. Posłuchajcie, jak grają :)



Dla ludzi z prawdziwą pasją mogę trochę potem pośmierdzieć, trudno. 

Plusów odcięcia alkoholu jest dużo więcej, jak choćby finanse. Ale wiadomo, że to tak nie działa - nieprawdziwe są te wszystkie jakże medialne teksty propagandowe podsuwające wizje wybudowania willi z basenem w zamian za nałóg jeden czy drugi. Pieniądze zawsze się rozpłyną. Pewnie miałam więcej grosza na inne, równie "ważne" pierdoły, których istnienia się po prostu nie odczuwa.

Cóż, moje postanowienie noworoczne z roku 2012 było też testem na silną wolę, bo przecież łatwo jest złamać słowo i dorobić do tego jakąś historyjkę, a potem zapomnieć i znów bić się w piersi na początku kolejnego roku. 
Zatęskniłam za tamtym przejawem silnej woli z 2005 roku, kiedy to z momentu na moment, nawet nie z dnia na dzień, rzuciłam palenie i wytrwałam. Byłam ciekawa, czy z moim charakterem nadal jest wszystko w porządku, no i się przekonałam że owszem, jest i chyba nawet jeszcze stwardniał bo mimo zakończenia abstynencji nie mam zamiaru tego dzisiaj uczcić toastem.
Nie tęsknię za alkoholem w ogóle, przez cały rok zdarzyło się raz, że w ogóle pomyślałam o alkoholu innym niż izopropylowy do czyszczenia pędzli. 

A już na pewno odrzuca mnie myśl o piciu jakichś podłych szczyn litrami w pubie.


Ciekawa jestem jak Wy się odnosicie do picia alkoholu i do mojej teorii o zbiorowym alkoholizmie naszego kraju? ;)
Co lubicie pić najbardziej? (zawoalowane - "co polecacie" ha ha)
Dałybyście radę przeżyć trzydniowy Przystanek Woodstock bez łyczka alkoholu? Bez innych używek?


Trzymajcie się ciepło
Arsenic

23 komentarze:

  1. Ja lubię raz w tygodniu wypić jedno piwo - zwykle w sobotę i zwykle ze swoim chłopakiem. Na imprezy nie chodzę, bo nie lubię tego całego zgiełku, a jeśli już gdzieś wyjdę, to wystarczają mi 2 piwa. Ale to zdarza się rzadziej niż raz w miesiącu. Ale raczej nie dołączam się do Twojego postanowienia. Nie mam żadnych nałogów, więc raczej mogę sobie pozwolić na takie ilości alkoholu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok, temat mi bardzo bliski, więc czas na mnie.

    Decyzję o rzuceniu alkoholu podjęłam w lipcu. Skacowana, wróciłam z treningu & dosłownie umierałam. Zaczęłam analizy. Doszlam do wniosku, że gdziekolwiek w moim życiu zaczynał się problem, tam sięgałam po alkohol. Butelka whiskey leżała zawsze pod łóżkiem. Czułam, że jeszcze moment, a będzie z tego problem.

    Rzuciłam z dnia na dzień. Na początku to miało być 'sto dni bez alkoholu'. Sto dni minęło...a ja nadal nie miałam potrzeby sięgnięcia po %. Sięgnęłam w grudniu 2012 po grzane wino & mocno cierpiałam, bo stosunkowo niewielka ilość alkoholu pozamiatała mną dosłownie. Byłam trochę zła na siebie, ale po raz kolejny powtórzyłam sobie, że nic nie dzieje się bez przyczyny & ten jednorazowy wyskok był ostatecznym potwierdzeniem, że nie potrzebuję, a wręcz nie powinnam pić. Dosłownie poczułam, jak moja odporność rozpada się na kawałki.

    W drugiej połowie 2012 spotkało mnie mnóstwo przykrych rzeczy, małych & większych tragedii, plus złamane serce & inne bzdury. Moją największą dumą jest, że wytrwałam w całym tym gównie bez wspomagaczy wysokoprocentowych. Obawiam się, że gdybym w pewnym bardzo konkretnym momencie życia sięgnęła po alkohol....to nie pisałabym teraz tego posta.

    W międzyczasie zdążyłam zaliczyć wesele na trzeźwo (nie polecam), kilka imprez, kilkadziesiąt spotkań. Nabrałam całkowicie świeżego spojrzenia na ludzi & ich zachowanie. Nasłuchałam się wiele krytyki na temat mojego postanowienia, kilka osób uznało moje niepijące towarzystwo za nieciekawe - pozbyłam się ich więc ze swojego życia.

    Pod koniec 2012 wtłoczyłam w życie także uwolnienie od cukru & glutenu. Idzie mi perfekcyjnie. Czuję się zdrowa, jak nigdy wcześniej. Pozostają tylko fajki. Ale to też w swoim czasie :-)

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem z Ciebie bardzo dumna! Odwaliłaś kawał świetnej roboty, tak trzymaj! :)

      Usuń
  3. ja jestem pociążowo niepijąca, i mimo , ze młody już biega po domu, że tak powiem na cycu od dawna nie wisi ;) to dla mnie alko istnieje tylko w czekoladkach :) odzwyczaiłam się i jest mi z tym dobrze. i niestety widze , że ludzie maja ogromny problem z alko. niby lampka wina do obiadu na lepsze trawienie, zimno wiec grzaniec, za goraco to zimny browarek. każde spotkanie z przyjaciólmi jest przy winku/drinku/browarku. zawsze jest okazja, bo brak okazji to tez okazja. smutna prawda ,ale to zbiorowy alkoholizm i nie tylko w polsce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, skąd ja to znam... Wieczorkiem do filmu lampka wina albo jakaś dobra nalewka... No a skoro wino już otwarte to może druga lampka? I tak się kręci, prawie co wieczór. Gratulację, że Ci się udało wytrwać rok i potrafiłaś się przeciwstawić tej naszej polskiej manii popijania zawsze i wszędzie. My postanowiliśmy zlikwidować wieczorne sesje drinkowania dla przyjemności i mocno się ograniczać na imprezach. Zastanawiam się czasami, czy to jeszcze jest "dla przyjemności" czy to już raczej "z konieczności" i właśnie dlatego najwyższa pora z tym skończyć!

    OdpowiedzUsuń
  5. ja odzwyczaiłam się od alkoholu na diecie ponad 2 lata temu. wcześniej, brzydko mówiąc, ciągle "waliłam w gaz", weekend bez narąbania się ze znajomymi był weekendem straconym. przez 2 miesiące nie tknęłam alkoholu. potem były moje urodziny i wylądowałam na kiblu w klubie, rzygając jak kot i nie kontaktując. to dało do myślenia. nie powiem że nie piłam przez ostatnie dwa lata alkoholu bo zdarzyło mi się być pijaną ale sporadycznie. nie przestałam ale bardzo, bardzo ograniczyłam picie - nawet nie wiesz ile osób się odwróciło ode mnie, stałam się nieciekawa ;) niektórzy mają po prostu dziwne wartości... teraz nie piję od 2 miesięcy bo jestem w ciąży, przypuszczam że jedynie latem, w upalny dzień będzie mi brakowało zimnego piwa ale przeżyję. a po roku nie picia pewnie nawet nie będzie mi się chciało do tego wracać. jakoś przezyłam sylwestra na trzeźwo - krzywda mi się nie stała. gratuluję wytrwałości i tak trzymaj! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny post :)

    ja paliłam dobre ponad 10 lat.
    w pewnej chwili zaczął mi po prostu przeszkadzać smród fajek. te włosy o których napisałaś, śmierdzące ręce, śmierdzące sofy i inne przedmioty w domu, śmierdzące świeżo wyprane ciuchy w szafie. najpierw przestałam palić w domu, potem całkowicie, bo gdy przestało śmierdzieć mieszkanie, zaczęłam czuć jak śmierdzę ja. było mi wstyd jak miałam wejść do tramwaju czy sklepu taka cuchnąca. i pewnego dnia po prostu otworzyłam rano oczy i wiedziałam, że to już, że od dziś nie palę. :)
    w moim bliskim, codziennym otoczeniu już wiele osób rzuciło. zostało jeszcze kilku delikwentów, których chciałabym przekonać żeby przestali siebie i innych osmradzać, ale prawda jest taka, że nikogo się nie zmusi. myślę, że do tego trzeba dojrzeć. nie ważne czy ma się 20 czy 60 lat. bo da się przestać w każdym wieku.

    a jeśli chodzi o popijanie na imprezach czy w domu, to porzuciliśmy to z moim R. gdy zaczęliśmy ćwiczyć i poczuliśmy jak bardzo alko zmniejsza wydolność organizmu. jak śmierdzi ciało, pot, po wypiciu chociażby jednego piwa.
    a zapijania smutków nigdy nie rozumiałam. przecież alkohol jeszcze potęguje to uczucie. czy tylko mnie się tak wydaje?

    fajne jest życie bez używek. wolne i pachnące. :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Piję średnio dwa-trzy razy w miesiącu jedno-dwa piwa domowej roboty. Zdrowo, smacznie, żadnych problemów ze zdrowiem po tym nie mam :) Ale masz dużo racji... wokół siebie dostrzegam wiele osób, dla których weekend bez suto zakrapianej imprezki jest weekendem straconym.

    Jestem trochę nadwrażliwa w tym temacie, bo niestety u mnie w rodzinie były z tym problemy. Przez to nigdy nie zdarza mi się przesadzać z alkoholem

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać, że Twój post bardzo mnie zainspirował i dał do myślenia. Ostatnio zdarzyło mi się pofolgować sobie na imprezie z alkoholem i powiedziałam kilka rzeczy, których żałuję. Od tamtego czasu podchodzę inaczej do alkoholu. Nie pozwolę sobie już więcej doprowadzić się do takiego stanu, a nawet zastanawiam się z całkowitej rezygnacji z procentów.
    Kiedyś zdarzyło mi się zaliczenie kilku imprez całkowicie bezalkoholowo i bawiłam się równie dobrze, jak nie lepiej. A zachowanie ludzi pijanych było wręcz szokujące.
    Gratuluję bardzo tego, że wytrwałaś i oby Twój post zmotywował jak najwięcej osób :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo mądry wpis, który pewnie da wielu do myślenia. Sama piję bardzo sporadycznie. Lampka lub dwie na miesiąc lub rzadziej. Palić mi się też odechciało. Wolę życie bez nałogów.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam jednym tchem czując dumę z Was obojga, to bardzo ważna umiejętność dostrzec problem zanim się ujawni poprzez tragedię. Wtedy widzą go wszyscy i nawet nie zdają sobie sprawy z tego jak blisko są sami od takiej samej tragedii. Zazwyczaj krytykują czując zadowolenie że są lepsi. Pamiętam jak rzucałyśmy palenie z twojej inicjatywy. Nie bardzo na początku traktowałam to serio, chociaż zgodnie z postanowieniami - nie paliłam. Wstydziłabym się. Teraz jestem Ci wdzięczna.Zwłaszcza kiedy widzę kobiety w moim wieku lub starsze z papierosem. Jesteś wielka.

    OdpowiedzUsuń
  11. ja też praktycznie nie piję alkoholu, tzn. od czasu do czasu (może raz na parę miesięcy) wypiję pól piwa jeśli mam ochotę, ale nie pamiętam już kiedy ostatnio byłam pijana :) przeżyłam festiwale, wesela i sylwestra bez kropli alkoholu i bawiłam się świetnie! niestety ludzie tego nie rozumieją i zawsze ktoś próbuje mnie namówić ('ze mną sie nie napijesz?' hahah), nawet moi rodzice...:p poza tym rzadko chodzę na imprezy, gdzie wszyscy są pijani, bo po prostu zaczęło mnie to drażnić. niestety alkohol ogłupia KAŻDEGO i zwykle czuję się w takim towarzystwie zażenowana. coś za coś :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Alkohol to potrzebny jest, do robienia różnych mikstur :)
    Wiele razy to ja w swym życiu kaca nie miałam, ale te kilka pozwoliła wyciągnąć dość konkretny wniosek, nie opłaca się zadżumiać bo się potem długo dochodzi do siebie... poza tym ja lubię mieć kontrolę, nad sobą także :)
    BRAWO dla WAS :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja nie przepadam za alkoholem. Czasem napiję się winka albo piwa smakowego ale w bardzo małej ilości. Alkohol mi nie smakuje i dobrze, bo to puste kalorie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Podziwiam Twoje samozaparcie, ja jestem słaba.
    Jestem nałogowym palaczem od wieeeelu lat, odkąd zaszłam w ciążę nie palę, acz przyznam, że potwornie mnie do tego ciągnie. Lubię palić.
    Co do alkoholu, nigdy nie byłam jego wielbicielką, nie upijam się na umór, zdarza mi się napić lampki wina, lubię słodkie alkohole, likiery, ale np. wódka na czysto mi nie wchodzi. Lubię Krwawą Mary, nie trawię Whisky, którą mój mężczyzna kupuje z dość dużą częstotliwością, choć alkohol pija raz na ruski rok. Lubi mieć :) Alkohol nie jest mi potrzebny do dobrej zabawy, ale lubię napić się piwa z sokiem podczas spotkania z przyjaciółmi. Oczywiście nie ma mowy o piciu teraz, gdy karmię piersią. Gdy przejdziemy na mleko modyfikowane, na pewno nie będę rezygnować z piwka w knajpie. To drobne przyjemności, nie robię tego codziennie, więc nie widzę powodu, by z tego rezygnować. Jeśli chodzi o towarzystwo pijanych osób - nienawidzę tego, włącza mi się agresor. Jak byłam w ciąży, poszliśmy na koncert Crippled Black Phoenix, nie mogłam czerpać przyjemności z muzyki, bo naprana laska darła się wniebogłosy. I nie było to darcie do muzyki. Bełkotała coś niezrozumiale, nikt jej nie mógł uciszyć. Wstyd. A najgorsze jest to, że ostatnio coraz częściej widzę jak faceci prowadzą baby naprute jak meserszmit. Nie wyobrażam sobie siebie w takim stanie teraz. Zdarzało mi się w młodości, jak byłam nastolatką, był etap buntu itd. Ale dziś, gdy trzydziestka na karku nie mieści mi się to w głowie. A najczęściej właśnie takie kobiety widuję w stanie przerażającego upodlenia alkoholowego.

    Co do zespołu Twoich przyjaciół - ich muzyka kojarzy mi się z Opiate toola :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie mam problemu z alkoholem - wydaje mi się, że po prostu jestem w stanie uczyć się na błędach innych ludzi;) Oprócz tego nigdy mnie do niego nie ciągnęło, chociaż większość znajomych lubi sobie popić. Gratuluję wytrwania!

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo ciekawy post i bardzo pouczający.
    Ja prawie w ogóle nie piję alkoholu. Od kiedy? Od zawsze. Ewentualnie kilka, słownie kilka łyczków wina z 3 razy w roku... Nie mam potrzeby picia alkoholu, zawsze irytowało mnie namawianie na alkohol i nigdy nikt mnie nie namówił kiedy nie chciałam. Nie podoba mi się rytuał "obowiązkowego" stawiania alkoholu na stole jak jest spotkanie w gronie dorosłych. Nie podobają mi się głupie, powtarzalne i nieśmieszne żarty, jak przypadkiem dziecko wyciągnie rączkę w stronę jakiegoś trunku tatusia albo wujka: "Oooo, wie co dobre! haha" Znacie to, prawda? No ileż można. Nie, to nie jest dobre. Alkohol jest niebezpieczny. Do alkoholu lepiej odnosić się nawet z przesadną rezerwą niż z nonszalancją. Ja nie jestem osobą o silnej woli. Myślę, że jestem uzależniona np. od słodyczy. I Bogu dziękuję, że w smutny dzień, stojąc w sklepie przez ścianą zawaloną rożnymi butelkami nie czuję nic, żadnych emocji, żadnego pragnienia.
    Ludzie nie doceniają działania alkoholu, czują się panami siebie, a tak naprawdę nikt nie chce zostać alkoholikiem, a jednak na tę nieuleczalną, dożywotnią chorobę zapadają całe rzesze i cierpią potem ich rodziny. kulturalni, wykształceni, z pasjami - a jakże. Nie tylko menel. A menele niekoniecznie zawsze nimi byli, prawda? Zresztą po co im ten alkohol? Nigdy nie ciągnęło mnie sztuczne poprawianie humoru, fałsz w tym widzę i tyle. Wolę klarowne sytuacje. Bo smakuje... naprawdę piwsko czy wódzia tak smakuje? Tak bardzo bardzo? Paniom winko smakuje. Lepiej nich uważają.
    W moim gronie wielu ludzi nie potrzebuje alko do imprezowania. Na mnóstwie imprez nie było go wcale. Ja nigdy nie podaję u siebie. Na naszym weselu, mimo udziału uczestników o tradycyjnym poglądzie na zabawę weselną nie było wódki, był tylko barek z jakimiś likierami i jakoś wszyscy dobrze się bawili. Można. W rodzinie miałam przypadek alkoholizmu.

    OdpowiedzUsuń
  17. A ja pijam wino, jedno ulubione... jak mi się przypomni.... czyli raz w miesiącu może...i jedną butelkę mamy na 3 razy, więc nie jest źle.
    Na imprezach zazwyczaj nie piję, po alkoholu puchną mi nogi.
    Na weselach też nie piję, lubię się dobrze bawić z moim niepijącym mężem.
    Lubię martini z wodą i cytrynką, lubię rum z colą... ale pijam tak sporadycznie (rzadziej niż raz na rok), że nie mam z tym problemu.
    Tak naprawdę raz w życiu, jakieś pół roku temu strułam się alkoholem, miałam kaca giganta i powtórki z rozrywki nie potrzebuję.
    A ponieważ problem jest - w mojej bliskiej rodzinie, to i dziecko moje na żywym przykładzie widzi, że alkohol szkodzi i pogadanki umoralniające są czasem - mam nadzieję, że wyrośnie na świadomego i mądrego człowieka, który wie, że alkohol do szczęścia potrzebny nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie lubie powszechnej tendencji dorabiania ideologii do niemalze wszystkich podjetych czynnosci i decyzji. Nie pije, poniewaz zwyczajnie nie lubie, a ci, ktorzy pija, robia to, bo lubia. Li i jedynie. Jesli nagle przerywasz odwieczny nawyk, to z konkretnego powodu, tak jak mialo to miejsce u Ciebie. Zauwaz, ze osoby - zabawnie to ujmujac - czynne w piciu nie sa w stanie pojac, dlaczego ktos nagle zupelnie rezygnuje z alkoholu lub tez, co gorsza, nie pil i pic nie zamierza. Wielokrotnie spotkalam sie z przesmiewczymi przytykami od osob, ktore zarzekaly sie, ze wspolne wypady niczym sie nie roznia, kiedy ja nie pije, a oni owszem. Dziwaczna dolegliowsc pijacych, ktorych boli fakt, ze ktos przy ich stole nie odczuwa potrzeby saczenia procentow. Ba, niektorzy sa gotowi kielicha dzielic, byle sie jednoczyc w procentowym odurzeniu. I ta barwna ideologia, o ktorej wspomnialam: a to, ze spotkanie z przyjaciolmi, spontan, radosc chwili, podnioslosc okazji etc. Rzadko zdarza sie, ze ktos zwyczajnie przyzna, ze pic lubi i bez tego wspolne spotkanie nie ma sensu, tylko dorobi do tego opowiednia gadke. Byly czasy, ze za glowe sie lapalam, jak ludzie moga pic wodke, ktora nie rozni sie w zapachu i konsystencji od zmywacza do paznokci. Dzis zwyczajnie sie ciesze ze zdrowia, ktore i tak w dzisiejszych czasach jest kruche, nawet jesli nie katujesz ciala uzywkami. Przepraszam za brak polskich znakow, zycze udanego tygodnia, pozdrowionka. Kasia x

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiesz co, z tym zbiorowym alkoholizmem... coś w tym jest. Bo zawsze jest jakaś okazja, a jak nie ma okazji to też jest dobra okazja... Przykre, ale prawdziwe myślenie wielu ludzi.

    Ja to od zawsze mało piję. Dobija mnie fakt, że gdy mówię, że do 18 roku życia nie tknęłam alkoholu (nie licząc ewentualnych czekoladek z likierem) to nikt mi nie wierzy... czy to na prawdę takie niezwykłe? A mnie na prawdę nigdy nie ciągnęło do wódki czy browarka... Tak samo jak do papierosów, których też nigdy nawet nie próbowałam palić i nadal nie zamierzam.
    Teraz czasem jedno czy dwa piwa wypiję, ewentualnie jakiś drink. Prawdę mówiąc to nigdy nie miałam kaca, jedynie czasem budzę się wymiętolona po całonocnych baletach w klubie - wtedy to z ledwością wstaję bo tak mnie nogi bolą :P

    OdpowiedzUsuń
  20. Palenie rzuciłam w dość podobny sposób. Pewnego dnia po prostu zdałam sobie sprawę, że wcale tego nie potrzebuję, nie odczuwam w trakcie palenia żadnej przyjemności, czy rozładowania stresu, i w ogóle nie mam pojęcia czemu i po co to robię. Więc z dnia na dzień rzuciłam bez najmniejszych problemów.

    Z alkoholem sprawa ma się trochę inaczej. Nie lubię wódki, drinków, ani żadnych słodkich alkoholi (więc nalewki i tym podobne odpadają). Ale z drugiej strony lubię smak piwa. Najbardziej podchodzą mi różne ciemne, za to pszenicznego nie, bo akurat ten rodzaj zwyczajnie mi nie smakuje. I lubię testować różne gatunki i sprawdzać ich smak, ale to też nie codziennie. Może raz na dwa, trzy tygodnie stanę przed półką z piwami i wybiorę 1-2 do testów. Zdarza mi się też sprawdzać blogi o piwach żeby zobaczyć, co warto kupić. Prawie jak z kosmetykami. :D I mówiąc, że lubię piwo nie mam wcale na myśli żadnych typowo barowych warek, tyskich etc. bo mają się tak do piwa jak wyrób czekoladopodobny do czekolady. Ale już nie będę włazić tu w szczegóły procesów technologicznych przy produkcji. ;)
    Wino zdarza mi się pić dosłownie raz, dwa na rok. Ale tylko białe i wytrawne.
    Poza tym nie uważam, że powinno się tak kompletnie demonizować alkohol. To oczywiste, że picie go w dużych ilościach i bardzo często jest szkodliwe, ale na przykład udowodniono, że w naprawdę małych ilościach alkohol potrafi zwiększyć aktywność mózgu (...ale wystarczy go trochę więcej, żeby ta aktywność spadła na łeb na szyję grubo poniżej stanu normalnego), czy zmniejsza ryzyko chorób serca. No, na coś się przydają wykłady z fizjologii czasem. :)
    Ogólnie uważam, że jeśli ktoś naprawdę lubi jakiś alkohol i pije go raz na jakiś czas dla smaku (a nie jak to bywa na imprezach- co by sponiewierało, dla odwagi i poprawienia nastroju etc.) to nie ma w tym naprawdę nic złego.

    OdpowiedzUsuń
  21. Zgadzam się z Tobą co do tego, że większość osób nie potrafi się bawić bez alkoholu :(
    Ja od kilku lat nie piję, bo kiedyś dość poważnie jedną imprezę z alko odchorowałam i mi przeszła ochota ;) poza tym nie lubię smaku alkoholu, jedynie jak jakieś bardzo słodkie drinki smakujące jak oranżada, ale i to bardzo sporadycznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Mi rok mija w maju i również dopiero wtedy zobaczyłam jaki wielki ludzie mają problem, jak nie potrafią się bawić, dopóki sobie nie chlapną! Dla mnie to konsekwencja zdrowego trybu życia zwyczajnie. :) Gratulacje! :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger