Roller Lash Mascara od Benefit - bez żalu oddałam koleżance
Na początku tego roku swoją premierę miała nowa mascara
marki Benefit – Roller Lash Mascara. Pisałam Wam o tym tutaj: KLIK! przy okazji pokazując całe wydarzenie.
Przyszedł czas powiedzieć, dlaczego oddałam swój egzemplarz
tego tuszu mojej koleżance.
Cóż, najprościej rzecz ujmując, ten tusz nie jest stworzony
dla moich rzęs. Chodzi o rodzaj włosia – rzadki, cienki, krótki i słaby, a nie
o jakieś górnolotne wyznania czy pożegnania. Mam rzęsy dość liche, nie ma więc
za bardzo czego unosić ani podkręcać. Owszem, da się to zrobić zalotką i widzę
też, że formuła tego tuszu może faktycznie te rzęsy na duchu podnosić – no, ale
nie moje.
A poza tym - no kurde, moje rzęsy, choć słabe, to jednak są
z natury lekko podkręcone, więc jakby nie patrzeć, no nie jesteśmy dla siebie
stworzeni, ja i Roller Lash.
Dodatkowo, nie polubiłam się jednak ze szczoteczką. Ja lubię
drobne, wąskie, mało cudaczne – ta też niby taka jest, ale z jednej strony ma
te silikonowe „ząbki” nieco dłuższe, a dodatkowo jest wygięta w lekki łuk. To
już nadmiar awangardy dla mnie. Regularnie dziubałam się w oko tymi ząbkami,
bez problemu też przychodziło mi malowanie sobie nimi całej powieki – a rzęsy
jak były liche, tak zostały.
Opakowanie może się podobać. Na pewno zwraca uwagę kształt
skuwki stylizowanej na coś na wzór wałka do włosów. Podejrzewam, że taka
stylistyka idąca w parze z wiadomymi cenami, może przejść jedynie w Beneficie. W
innym przypadku odkaszlnięte dyskretnie „tandeta” poszłoby w blogowy świat.
Co innego u mojej koleżanki – u niej podkręca rzęsy bardzo
ładnie i faktycznie ten skręt się trzyma. Jest z tego tuszu zadowolona, bo u
niej z kolei zachodzi zjawisko odwrotne niż u mnie – rzęsy ma ładne, gęste i
długie, ale wiecznie sterczące na sztorc. Dlatego też u niej ta lekka, dość
wodnista formuła nie obciąża rzęs, ale ładnie je podtrzymuje.
Muszę się z tym pogodzić i żyć dalej.
Na zdjęciach widzicie jej "przed i po" - różnica jest oczywiście wzmocniona faktem, że jej naturalne rzęsy są po prostu jasne. Każdy tusz u niej daje więc znacznie większy efekt niż np. u mnie.
Nawiasem mówiąc, strach nam coś dawać. Pierwszym pytaniem koleżanki było: "A masz tekturkę do tego?". Potem już tylko słyszałam, jak pod nosem mruczała: "Aaale prosty skład, o ty dziadu, zaraz cię podrobię" :D
Na zdjęciach widzicie jej "przed i po" - różnica jest oczywiście wzmocniona faktem, że jej naturalne rzęsy są po prostu jasne. Każdy tusz u niej daje więc znacznie większy efekt niż np. u mnie.
Nawiasem mówiąc, strach nam coś dawać. Pierwszym pytaniem koleżanki było: "A masz tekturkę do tego?". Potem już tylko słyszałam, jak pod nosem mruczała: "Aaale prosty skład, o ty dziadu, zaraz cię podrobię" :D
Zdaje się, że nawet wszystkie potrzebne surowce mamy w laboratorium. Zastanowił nas tylko dodatek innych barwników, wskazujący na to, że być może istnieją inne wersje kolorystyczne tego tuszu - wiecie coś na ten temat?
Miałyście, używałyście?
Arsenic
nie miałam i mieć nie będę :) żebym miała wydać na tusz więcej niż 30zł, to hmmm nie wiem, co by mi musiało do łba strzelić- np jakaś moja ulubiona blogerka musiałaby powiedzieć, że ten tusz odmienił jej życie :D
OdpowiedzUsuńMoje rzęsy też są liche. Krótkie i niezbyt podkręcone. Ale zalotka i staranne tuszowanie tuszem z lovely, golden rose, lub 2000calories z MF mi wystarcza :)
Fajnie widzieć, że rzeczywiście podkręca, że to nie marketingowe gadanie.
OdpowiedzUsuńSama nie jestem zainteresowana, ja szukam tuszu, który się nie będzie osypywał z rzęs długich, podkręconych i bardzo miękkich. Na razie prowadzi MaxFactor.