Jeszcze więcej zapachów w olejku - marka El Nabil: Oud Royal i Flower of Dubai
Nie zastanawiałam się długo, gdy się zorientowałam, że olejek Khaliji mi się skończył. Odpaliłam internety, wyszukałam najlepszą ofertę i od razu kliknęłam całą flaszkę, a żeby nie czuła się samotna w drodze do mnie, dobrałam jej dwóch towarzyszy marki, której wcześniej nie znałam - El Nabil, nie mylić z Nabeel...
O marce wiem wielkie nic - kupowałam w ciemno, wiedząc już mniej-więcej czego mogę oczekiwać po arabskich perfumach w olejku. Tymczasem, zajrzawszy na ich stronę, odkopawszy się spod tych wszystkich animowanych luksusów, dowiaduję się, że mają swoje laboratoria we Francji i - co mnie ujęło - sami wytwarzają niektóre esencje zapachowe z surowców z całego świata.
O ile dzisiaj patrząc na to zamówienie jestem w stanie siebie zrozumieć w kwestii zapachu mającego w nazwie "Oud", tak nie do końca łapię o co mi chodziło gdy wrzucałam do koszyka perfumy o nazwie "Flower of Dubai".
Bo jest to kwiatek dziwny, trochę próbujący być ostrym, a w gruncie rzeczy i tak wszyscy wiemy, że jest to jaśmin. W dodatku - jak dla mnie - w nieodpowiednim towarzystwie.
Z jaśminem mam bardzo skomplikowaną relację. Generalnie - no, luuubię, lubię. Z bergamotą uwielbiam nawet, ale tutaj...
Opisywany jest przez producenta jako zielony i świeży z nutą kwiatową na liściastym tle. Nie, nie jest w niczym podobny do Khaliji i trochę szkoda, bo gdyby więcej tej dzikiej zieloności w nim było... gdyby tego poszycia pod stopami a nie tak od razu gałęzią jaśminu w twarz.
Niemniej, zapach przyjemnie się rozwija i trwa - jasnozielony, troszkę mniej kwiatowy z czasem. Idea połączenia zapachu świeżej trawy i liści z jaśminem jest piękna, ale chyba powinna pozostać ideą. Pięknym wyobrażeniem o zielonej soczystości lekko podduszonej i osłodzonej żywymi, miodnymi, białymi kwiatami.
A tak - jest miło, ale to trochę tak jak z ekranizacjami powieści. Bohater w moich wyobrażeniach był przystojniejszy niż ten aktor. Ale spalić w kominku go się da i nawet dobrze to wnętrzu robi, nie narzekam więc.
Co innego kolega Oud Royal, opisywany przez twórców jako po prostu zapach agaru doprawiony różą i piżmem. Tego ostatniego na szczęście jest nie za wiele, różę czuć, ale bez wysiłku można dać się zahipnotyzować przede wszystkim oudowi w wersji lekkiej, łatwostrawnej, przyjemnie wpasowującej się w moją potrzebę noszenia zapachów drzewnych, ale nie smolistych.
Bardzo mi ten zapach przypomina ten od Rasasi - Mukhallat Oudh Al Mubakhar. Też jest to przede wszystkim wdzięcznie podany, lekki oud, choć o nieco innym charakterze. Rasasi jest świeższe, jest bogatsze o kilka nut i fantastycznie uzupełnia się zastosowane globalnie z Oud Royal tylko na nadgarstkach i za uszami. Razem dają kombo oudowo-różane w niemęczącej, rześkiej odsłonie. A im bliżej, tym słodziej, milej, intymniej, bardziej hipnotyzująco. Bardzo lubię to połączenie, od jakiegoś czasu katuję je codziennie.
Flakoniki są maleńkie - mieszczą 5 ml olejku, ale ujęły mnie kształtem i dopracowaniem. Wszak równie dobrze mogłyby to być jakieś fiolki z plastiku, a nie szkło. W dodatku z ładnie - choć ocierającą się trochę o kicz - zdobioną zakrętką. Ale oni tam w Dubaju chyba tak już po prostu mają.
Niestety, roll-ony są bardzo drobne i dozują bardzo, bardzo mało olejku, przez co nieraz lepiej jest po prostu je wyjąć i zaaplikować sobie perfumy wprost z palca. Ale to jest drobiazg, zadowolona jestem z tego zakupu.
Bo jest to kwiatek dziwny, trochę próbujący być ostrym, a w gruncie rzeczy i tak wszyscy wiemy, że jest to jaśmin. W dodatku - jak dla mnie - w nieodpowiednim towarzystwie.
Z jaśminem mam bardzo skomplikowaną relację. Generalnie - no, luuubię, lubię. Z bergamotą uwielbiam nawet, ale tutaj...
Opisywany jest przez producenta jako zielony i świeży z nutą kwiatową na liściastym tle. Nie, nie jest w niczym podobny do Khaliji i trochę szkoda, bo gdyby więcej tej dzikiej zieloności w nim było... gdyby tego poszycia pod stopami a nie tak od razu gałęzią jaśminu w twarz.
Niemniej, zapach przyjemnie się rozwija i trwa - jasnozielony, troszkę mniej kwiatowy z czasem. Idea połączenia zapachu świeżej trawy i liści z jaśminem jest piękna, ale chyba powinna pozostać ideą. Pięknym wyobrażeniem o zielonej soczystości lekko podduszonej i osłodzonej żywymi, miodnymi, białymi kwiatami.
A tak - jest miło, ale to trochę tak jak z ekranizacjami powieści. Bohater w moich wyobrażeniach był przystojniejszy niż ten aktor. Ale spalić w kominku go się da i nawet dobrze to wnętrzu robi, nie narzekam więc.
Co innego kolega Oud Royal, opisywany przez twórców jako po prostu zapach agaru doprawiony różą i piżmem. Tego ostatniego na szczęście jest nie za wiele, różę czuć, ale bez wysiłku można dać się zahipnotyzować przede wszystkim oudowi w wersji lekkiej, łatwostrawnej, przyjemnie wpasowującej się w moją potrzebę noszenia zapachów drzewnych, ale nie smolistych.
Bardzo mi ten zapach przypomina ten od Rasasi - Mukhallat Oudh Al Mubakhar. Też jest to przede wszystkim wdzięcznie podany, lekki oud, choć o nieco innym charakterze. Rasasi jest świeższe, jest bogatsze o kilka nut i fantastycznie uzupełnia się zastosowane globalnie z Oud Royal tylko na nadgarstkach i za uszami. Razem dają kombo oudowo-różane w niemęczącej, rześkiej odsłonie. A im bliżej, tym słodziej, milej, intymniej, bardziej hipnotyzująco. Bardzo lubię to połączenie, od jakiegoś czasu katuję je codziennie.
Flakoniki są maleńkie - mieszczą 5 ml olejku, ale ujęły mnie kształtem i dopracowaniem. Wszak równie dobrze mogłyby to być jakieś fiolki z plastiku, a nie szkło. W dodatku z ładnie - choć ocierającą się trochę o kicz - zdobioną zakrętką. Ale oni tam w Dubaju chyba tak już po prostu mają.
Niestety, roll-ony są bardzo drobne i dozują bardzo, bardzo mało olejku, przez co nieraz lepiej jest po prostu je wyjąć i zaaplikować sobie perfumy wprost z palca. Ale to jest drobiazg, zadowolona jestem z tego zakupu.
I tak patrzę na pozostałe zapachy El Nabil, i tak ostrzę zębiska na nie... Większe flaszki wyglądają bardzo zachęcająco (Black Mango!), a tych mniejszych wybór jest tak ogromny, że pewnie nieprędko wszystkie trafią do Polski.
El Nabil dostać można w kilku sklepach w internecie, ja swoje dostałam w sklepie Skarby Afryki za niecałe 18 zł.
Ten Black Mango, no. Przeżyję bez niego, ale no. Ale co to za życie.
Trzymajcie się
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz