Rasasi Rasha - "piękny Arabie z mych snów"
Rasha przewija się tutaj na blogu i w wiadomościach czy na Facebooku co jakiś czas. Ona jest, towarzyszy mi, część z Was kojarzy tę nazwę bezpośrednio ze mną, a ja sama wracam do niej często i zawsze ze zmrużonymi ze szczęścia oczami... a tymczasem zapach ten nie ma nawet porządnej recenzji na blogu. Zupełnie, jakbym nigdy nie zużyła całej próbki i nie obwąchiwała jej pustki łapczywie pragnąc sobie przypomnieć jak to mi z nią przyjemnie było. A było, oj było. Z okazji przytulenia pełnej flaszki więc zapraszam na mój subiektywny opis zapachu od Rasasi.
Bo pełne flaszki arabskich perfum prezentują się lepiej na zdjęciach niż odlewki :P :P :P
Te z Was jednak, które miały te odleweczki po 1 czy 2 ml wiedzą, że nieraz wystarczają one na dłuuugie, długie miesiące dość intensywnego używania. To naprawdę całkowicie wystarczy aby wyrobić sobie opinię o zapachu, dotrzeć się z nim, a nawet przywyknąć i znudzić się aby potem wrócić z wielkimi emocjami.
Nuty głowy: liść czarnej porzeczki, łodygi porzeczki i owoce tropikalne;
nuty serca: kardamon i jaśmin wielkolistny;
nuty bazy: drzewo sandałowe, ambra i mleko
Rasha to zapach mocny i prawdziwy, dla wielu tylko "na wieczór". Nie nazwałabym jej ani lekką, ani złocistą, ani bursztynową, jest drzewno-skórzana, z sokiem owocowym skapującym z tej skóry. U mnie z czasem wyraźnie kardamonowa. Kompozycja jest nieziemsko klarowna ale to ciemny zapach. I pulsuje.
I od razu czuję potrzebę wytłumaczenia dwóch rzeczy: po pierwsze, owoce tropikalne. Zapomnijcie o nich. Chyba, że mowa o takich owocach tropikalnych, których resztki plączą się i uwierają w... plecy łącząc się z zapachem rozgrzanej skóry.
Po drugie: jaśmin. Ten mój "to skomplikowane" jaśmin. On tam jest, niewątpliwie, gdzieś między kardamonem a tymi łodyżkami porzeczek i samymi porzeczkami rozgniecionymi nie wiadomo kiedy... Schowany pojawia się nagle, na chwilę, jak smagnięcie i znika zostawiając pręgę i nas w ciasnym, oświetlonym świecami otoczeniu gorących, miękkich zapachów drewna, skóry, przypraw i rozgniecionych owoców.
Widzicie to? Złożone w pędzie kwiatki zostawiające za sobą smugę pyłku? Czujecie te zapachy - potu, sfatygowanych kwiatów, rozgrzanej skóry...? Taki jest jaśmin w Rashy.
I nie wracajmy więcej do Pani Walewskiej zapiętej pod szyję.
Flaszka sama w sobie jest piękna. Brałabym dla samego opakowania, a jednocześnie gdzieś pod skórą czuję, że europejska estetyka, wydelikacona, wciśnięta w minimalizm i oduczona trawienia nadmiaru, może mieć z tym zdobieniem lekki problem. Flaszka nie jest plastikowa - oplata ją fikuśnie uformowana siateczka z metalu ze szklanymi oczkami kwiatów. Obłędnie podoba mi się kształt korka, nawiązujący w oczywisty sposób do moich skojarzeń z zapachem - skrytym, nieoczywistym, niespiesznie i nie do końca odsłaniającym to i owo.
W przeciwieństwie do odlewek, które można kupić w perfumeriach internetowych, pełna wersja nie ma roll-ona. I to jest zarówno plusem, jak i minusem. Roll-ony są wygodne, w tej wersji np. aplikowanie zapachu za uszami oznacza rozcieranie go tam za pomocą nadgarstków.
Łatwo jest też z zapachem przesadzić i ujawnić przez to jego zupełnie inną naturę niż ta, do której się przywykło.
Nie po raz pierwszy to podkreślam - arabskie perfumy w olejku mają szaloną moc rażenia zapachem i wystarczy maźnięcie tu, kropelka tam, aby pachniało do rana. Niekiedy żałuję, że nie ma moich ulubieńców, jak Ghroob czy Rasha właśnie, w wersji alkoholowej z atomizerem aby móc je zastosować globalnie... te olejki są bardzo intymne, czarują zapachem z bliska i nie zostawiają ogonów. Choć, oczywiście, da się z nimi przesadzić.
Miałam tak z Twin Flowers - dopóki miałam próbkę, dozowałam jak sknera po pół kropelki i było pięknie. Gdy dorwałam flaszkę, pojechałam po całości i... po miłości, straszny żelaziak z niego wyszedł, odpychający, zimny i zły jak T-1000. Obawiam się, że z Rashą może być podobnie, w większej ilości ten jaśmin będzie nie do zniesienia, na razie dozuję oszczędnie. Choć korci okrutnie, żeby wylać pół flaszki na siebie, na płaszcze, na chustki, na pościel i resztą posmarować chleb.
Jakiś czas temu niechcący wylała mi się mała porcja Rashy, chcąc ją ratować wtarłam tę odrobinę we włosy, wiedząc że i tak niebawem będę je myła, więc w razie draki nikt by niczego się nie domyślił ;) Efekt był taki, że wieczorem, po całym dniu noszenia zapachu na włosach, zasnęłam na nich utulona i ukojona jak starą, ukochaną bajką. W ciągu dnia często czułam fale znajomego zapachu, nie wiem jednak czy otoczenie również je wyczuwało. Miałam wrażenie, że pachnę intensywnie, nikt nie zemdlał jednakowoż.
Rashę polecam osobom już obeznanym z arabskimi perfumami. Na pierwszy rzut może okazać się zbyt mocnym doświadczeniem, jakkolwiek by jej baza przyjemną i miękką nie była - otwarcie i intensywność przemian w czasie mogą być zabójcze dla osób nieprzyzwyczajonych do aż takiej mocy. Ale... myślę sobie, że warto powąchać choćby próbkę tego zapachu, dobrze jest jej dać szansę aby przekonać się, że Orient nie tylko babciną różą stoi.
Pozdrawiam
Arsenic
Rashę polecam osobom już obeznanym z arabskimi perfumami. Na pierwszy rzut może okazać się zbyt mocnym doświadczeniem, jakkolwiek by jej baza przyjemną i miękką nie była - otwarcie i intensywność przemian w czasie mogą być zabójcze dla osób nieprzyzwyczajonych do aż takiej mocy. Ale... myślę sobie, że warto powąchać choćby próbkę tego zapachu, dobrze jest jej dać szansę aby przekonać się, że Orient nie tylko babciną różą stoi.
Pozdrawiam
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz