Swati - nowa marka indygo i olejów do włosów
Włosy farbuję mniej lub bardziej regularnie od jakiegoś czasu i do tego celu zawsze używałam albo indygo kupionego na wagę w Mazidłach, albo po prostu Khadi. Swati to dla mnie kompletna nowość, tym chętniej więc jej spróbowałam.
Mam zarówno Indygo jak i olej Maha Bhringraj, który skusił mnie obiecaną ecliptą. Ziółko to kupuję niekiedy w suchej postaci i robię sobie paskudnie wyglądające maseczki na włosy lub dodaję do indygo podczas farbowania. W składzie tego oleju znajdziemy jednak więcej dobroci:
Jest i amla, jest także miodla indyjska czy wąkrotka azjatycka, jak i garść innych ekstraktów ziołowych, nieco mniej u nas rozreklamwanych. Dzięki nim, olej ma wzmacniać nam cebulki włosów, przez co ma ograniczać ich wypadanie.
Osobom, którym jednak włosy wypadają garściami przypominam, że żaden kosmetyk nie pomoże, jeśli problem leży wewnątrz organizmu. Jeśli jest hardkorowo, marsz do lekarza a nie do sklepu po cuda, bo najlepsze cuda nic nie zdziałają, jeśli hormony robią swoje.
Podobno ma moc również zapobiegania przedwczesnemu siwieniu - liczyłam na to mocno zanim jeszcze zaczęłam farbować włosy i stosowałam regularnie maski z eclipty, ale obawiam się, że nic takiego się nie wydarzyło.
Być może ziółko to faktycznie działa na jaśniejsze włosy - przyciemniając je lekko, u mnie poza fantastycznym odżywieniem i wygładzeniem, efektu przyciemnienia nie było.
Co ciekawe, olej ten ma również pomagać przy bólu głowy. Ciężko jest mi to zweryfikować, dawno mnie już głowa nie bolała, ale kto wie? Może i pomaga.
A poza tym - jak to olej - bardzo ładnie wygładza i "karmi" włosy przed myciem, dzięki czemu po umyciu są jędrniejsze i "bardziejsze" :)
Bazuje na oleju sezamowym, zawiera także kokosowy i słonecznikowy. Jest klarowny, ciemnobrązowy i pachnie przyjemnie, nie odrzuca. Wydajność - standardowa dla tego typu produktów.
Lubię go, to dobry towar i - w moim odczuciu - dobrze, że pojawiają się alternatywy dla Khadi i Orientany.
Indygo od Swati przychodzi w bardzo poręcznej i ładnej puszce, którą można potem wykorzystać np. do przechowywania ziół czy osobistych szpargałów. Jest jednak jeden z nią problem - bardzo ciężko jest ją otworzyć. Ja się siłowałam długo, aż w końcu dałam ją Mężczyźnie do otworzenia... i on również się męczył z jej otwarciem, ale w końcu się udało.
Puszka po brzegi wypełniona jest woreczkiem z Indygo, dostajemy również czepek i rękawiczki do kompletu. Nawiasem mówiąc, jeśli korci Was zapytać mnie, czy farbowałam się kiedyś bez rękawiczek i co się wydarzyło - no, jasne, że tak a wydarzyło się to, że miałam niebieskie dłonie przez tydzień ;) Generalnie, nie polecam.
Wracając - puszka jest trochę za mała na tę ilość produktu, przez co piekielnie ciężko jest ją otworzyć i chyba nie można uniknąć lekkiego rozsypania Indygo. To jednak jedyna niedogodność.
Cenowo, Khadi wychodzi najdrożej - za 100 gramów płacimy ok. 32 złote, podczas gdy Swati daje nam 50 gramów więcej i kosztuje ok.28 zł. Jest to bardzo zbliżona cena do indygo na wagę z Mazideł, gdzie za 100 gramów płacimy niecałe 18 zł.
Indygo od Swati "obsługuje się" dokładnie tak samo jak każde inne Indygo - rozrabiamy w letniej wodzie na gładką masę o konsystencji śmietany, bez grudek, i jedziemy z koksem. Ostatnio moim ulubionym sposobem farbowania jest wyłożenie wanny rozciętym, dużym (no, tak ze 120 l już daje radę i świetnie trzyma się lekko mokrej wanny) workiem na śmieci, nad którym następnie pochylam się z mokrymi włosami i swoją zieloną papkę pracowicie wmasowuję w skórę głowy, a resztę rozciągam na całej długości.
Dlaczego tak? Odpuściłam sobie dzielenie włosów na sekcje, bo jest to przerost formy nad treścią. Producent w tym przypadku sugeruje podzielenie włosów na 4 sekcje - gwarantuję, że posiadaczki takich włosów jak moje wyjdą z takiego farbowania w ciapki. Jeśli macie długie, a dodatkowo gęste włosy, po prostu wmasujcie papkę w skórę głowy - tak dokładnie, jak się da, a resztę rozciągnijcie na całej długości włosów.
Chcąc pofarbować się bardzo dokładnie, włosek po włosku, 150 gramów tego zielonego szczęścia w zupełności wystarczy do zbudowania sobie kopca termitów na głowie. Ja tym razem zużyłam całość, bo zależało mi na dokładnym pofarbowaniu, ale zwykle wystarcza mi ok. połowa tej ilości, żeby tylko przykryć siwe na skroniach.
Jakość tego Indygo jest dokładnie taka sama jak tego z Khadi czy Mazideł - zrobił, co miał zrobić, kolor jest taki, do jakiego przywykłam, ot, po prostu kolejna alternatywa dla znanych już marek.
Na zdjęciu powyżej - świeżo po farbowaniu, więc charakterystyczny puch jeszcze się trzyma, ale za 2-3 dni wszystko się ładnie wygładzi olejem. Skręt jest wynikiem spania w koczku :) Podoba mi się ten efekt, ale cóż, po umyciu i rozczesaniu włosów mam druty, mniej lub bardziej spuszone.
Oba produkty dostać można w drogerii Oudh&Musk:
Swati Indygo
Olej Maha Bhringraj
Pozdrawiam serdecznie
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz