DIY: zróbmy sobie płyn do płukania ust... albo nie, kupmy gotowy od Sylveco ;)
Jejku no, ja naprawdę przepraszam za tę stronniczość. Nigdy nie rozumiałam jak można *kochać* jakąś markę kosmetyczną - używać, lubić, szanować, tak, to rozumiem. Ale być wariatem takim, że się pociąć za jakiś produkt można dać? Że się broni danej marki jak własnego biznesu? Umówmy się po prostu, że Arsenic nie ma już prawa głosu w sprawie Sylveco, bo to sensu nie ma - wiadomo, że będę chwalić i polecać. No ale człowiekowi ręce opadają.
Chciałam zrobić płyn do płukania ust, po tym jak mi łzy, smarki, ślinę i trochę potu wycisnął jeden taki sklepowy koszmarek alkoholowy do płukania ust - no ja wymiękam, używacie tego? Nawet nie patrzę w skład, wolę nie wiedzieć. Ale siedząc kiedyś na kibelku, patrząc na butelkę tego wściekle niebieskiego płynu (kryptonit?) wymyśliłam, że przecież można sobie zrobić taki płyn. Mocny napar z mięty, rumianku, podsypać alantoiną, dodać odrobinkę, ociupinkę coco glucoside, oczywiście zakonserwować, bo ja nie wierzę w niekonserwowane specyfiki mające styczność z błonami śluzowymi; do tego można by dodać parę kropli olejku eterycznego z mięty pieprzowej... albo z lawendy, ja lubię lawendę, połączyć z olejkiem rumiankowym, dodać jeszcze ociupinkę gliceryny, dosłodzić stewią i gotowe.
Przyjemny, łagodny, skuteczny, odświeżający płyn do płukania jamy ustnej.
Tak.
A potem jadę na IV SoB nad morze i co dostaję w prezencie od Sylveco? No, do trzech razy sztuka ;)
No i wiecie, patrzę zaciekawiona w skład i pacam się w czoło. Oczywiście, że goździki, oczywiście, że szałwia - kochane Sylveco wie po prostu lepiej.
Jaki jest ten ich ziołowy płyn do płukania jamy ustnej? Niebieski, zupełnie jak te sklepowe koszmarki... ale tylko z zewnątrz, bo butelka jest niebieska, dzięki czemu produkt ten wpisuje się w pewną konwencję. Sam płyn jest żółtawy, przejrzysty... jak napar z mięty.
W smaku jest bardzo przyjemny, łagodny, jak... lekko osłodzony napar z mięty. Zapomnijcie o ostro-ziołowych nalewkach, to jest zupełnie inna bajka. Świeżość zostaje na długo, ale nie boli :)
Może pieni się trochę za mocno, jak na mój gust, ja bym pewnie tego detergentu dała troszkę mniej bo nie lubię mieć buzi pełnej piany, ale i tak te sklepowe płyny pienią się znacznie mocniej, aż mi szczęki łamie.
A dodatkowo, jest to świeżość prawdziwie miętowa, przyjemna, łagodna - nie wiem czy rozumiecie o co mi chodzi, te płyny do płukania dostępne w drogeriach zostawiają bardzo odstręczającą, chemiczną, toi-toi-jową "świeżość", po której boję się podejść do Mężczyzny po buziaka, czy napić się łyka herbaty (bo spłynie i wypali mi dziury w brzuchu!). No średnio jest to przyjemne, przyznaję, że zmuszałam się do używania tego typu środków. Raz na tydzień, albo i rzadziej.
W tym przypadku sama podchodzę do umywalki (zabrzmiało tak, jakby w innym przypadku siłą mnie ciągnięto...) po kilka razy dziennie, żeby przepłukać usta. Cudownie.
Bardzo, bardzo polecam spróbować, zwłaszcza jeśli - tak jak ja - nienawidzicie tego uczucia palenia, wręcz bólu podczas płukania ust klasycznymi płynami, nie znosicie ich smaku i najchętniej wymylibyście tymi płynami kibelek (hmm... dałyby radę, przypuszczam!) - ten płyn poprawi Wam humor i może się okazać strzałem w dziesiątkę.
Z informacji praktycznych:
Do kupienia jest TUTAJ, kosztuje 18 zł za 500 ml.
Pozdrawiam, uśmiecham się szeroko i miętowo
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz