OMG! Classic City Girl - nowe zapachy od Oudh&Musk
Po doświadczeniach z perfumami arabskimi, których nazw nie jestem w stanie wymówić bez zająknięcia, i które to doświadczenia wielce miłymi dla mnie były, postanowiłam - przekornie - dać szansę tym arabskim zapachom, które nazwane zostały po "naszemu".
Jest to rzadką okazją aby - na pewnej wąskiej płaszczyźnie rzecz jasna - doświadczyć tego, jak ONI nas postrzegają i próbują rozumieć. :)
Te "europejskie" zapachy od arabskich producentów są uroczo nieporadne, niezgrabne i nietrafione. Już dawno, opisując Bloom, dostrzegłam kompletnie inny "kod koloru" - zapach opakowany w bogato zdobione, błyszczące pudełko w barwach soczystej pomarańczy zmieszanej kontrastowo z zielenią... pachnie spokojnie, wręcz delikatnie jak biel, może beż czy szarość.
Po tym spostrzeżeniu doszło jeszcze wiele innych w związku z ich zapachami "europejskimi", a zawsze kończyło się na kompletnym zaskoczeniu, trudno jest więc polegać na pierwszym wrażeniu wizualnym, trudno opierać się na tym, co obiecuje nazwa. Pewną informację nieść mogą jedynie nuty zapachowe - ale i tutaj zaskoczenie interpretacją jest niemal pewne.
W sklepie Oudh&Musk wybrać można bardzo wiele zapachów, w tym dość rzadko spotykane marki Nabeel (nie mylić z El Nabil, które wrzuciłam niedawno na FB!). To dobra marka, robią bardzo ciekawe zapachy, więc kontynuuję podróż przez ich opowieść. I tak się złożyło, że wybierając wśród nazw europejskich tych perfum udało się ułożyć z nich opowieść o klasycznej dziewczynie z miasta z efektem OMG :) Jakie są te zapachy? Czy ich nazwy i kolory opakowań odpowiadają temu, co się w nich dzieje? No, nie za bardzo.
Nabeel OMG! - przed tym zapachem opierałam się najdłużej, bo ja ani "ołmajgad", ani tęczowo-dyskotekowa nie jestem. A tu się okazuje, że trzeba absolutnie każdemu dawać szansę. Uważajcie, lada moment polubię te wszystkie "Romance" i "Habibi" historie ;)
Gdy wreszcie zerknęłam w jego nuty, zrobiło się bardzo swojsko, bardzo obiecująco - jaśmin z bergamotką na otwarciu to znany mi duet, który zawsze mnie czaruje. Znam go z Bent Al Ezz Hanah, znamy go z Bottegi, rozbrzmiewa bardzo spokojnie, szaro-beżowo, buduje delikatny dystans i świetnie sprawdza się na okazje wielce formalne.
OMG!, w przeciwieństwie do wymienionych wyżej zapachów, skręca z czasem w rejony zielone, chłodne i dzikie za sprawą wetiweru i aldehydów - ale wszystko razem gra bardzo spójnie dając zapach spokojny. Podkreślam tę jego cechę, bo kolorystyka opakowania wraz z samą nazwą sugerują coś zupełnie innego. Nic z tych rzeczy. Żadnej dyskoteki, żadnego taniego zapaszku dla nastolatek. On jest jak niespieszny spacer po ciepłym, wczesnojesiennym lesie o poranku. Z zapachem suchych liści i jakichś kwiatów w tle. Nie każdy lubi między ciepłymi liśćmi czuć bagienne kałuże i chłód gryzący po kostkach, ale... no, taki jest urok lasu :)
Co ciekawe, Pani Kamili z Oudh&Musk kojarzy się ten zapach z... kremem Nivea i odrobiną zielonych nut :)
Al-Rehab Classic - mieszanka kwiatów z wanilią, opisywana jako zapach intensywny i trwały,dla mnie pachnie jak wyobrażenie o świeżo wypranej burce :) Tak jak my kojarzymy miękkie zapachy "bawełniane" ze świeżo wypraną pościelą, czystymi, białymi majteczkami, tak ten zapach to czystość i świeżość po arabsku. Jest miękko, mało inwazyjnie i świeżo, ale jak dla mnie trochę bez charakteru. Przyjemnie się ten zapach pali natomiast w kominku - lubię tak pachnące wnętrza a wbrew opisowi i oczekiwaniom zapach ten ani nie jest bardzo intensywny, ani zbyt "arabski". Ociepla wnętrze i daje znać odwiedzającym, że tutaj mieszka kobieta, która dba o dobre nastroje. Uwaga! Wystarczy kropla, zapewniam.
I znów - wbrew oczekiwaniom to wcale nie jest klasyczny zapach arabski, jakiego można by się spodziewać. Chociaż, tak sobie myślę, że to może akurat moje wypaczenie - trzymając w dłoni produkt arabskiej marki, który jakiś brodacz postanowił nazwać "klasycznym", oczekuję drugiego Ghroob albo przynajmniej Rashy - zapachu rzeczywiście mocnego, choć niezwykle spójnego, osłodzonego lekko kwiatami. Tutaj jest bezpiecznie, miło i fajnie, ale nudnawo. Ale jeśli chcecie poczuć świeżość po arabsku - to jest ten zapach. Kombinuję jakby tu go dodać do prania. Gdy wykombinuję to dam znać :)
Nabeel City Girl - z czym Wam się kojarzy styl tego opakowania? Kokieteryjna babeczka w zwiewnej sukience z odkrytymi ramionami, rozpuszczonymi włosami i czerwoną pomadką. Dla mnie - nowoczesny pin-up w niewymuszonej nonszalancji, czyli - przekładając na język zapachu: trochę klasyki z niezbyt poważną miną, z zaskakującymi nutami psującymi figlarnie schemat.
A tymczasem dostajemy dość ograną kompozycję kwiatowo-aldehydową, która Pani Kamili z Oudh&Musk osobiście kojarzy się z Angel Muglera, ale bez jednej drażniącej nuty, która bardzo jej przeszkadza i z odrobiną więcej słodyczy. Nie znam Angel, ale doskonale znam tę drażniącą nutę w Alien, której nie dostrzegam w lustrzanym Twin Flower od Al-Haramain, więc doskonale wiem o czym Pani Kamila mówi. Arabskie zapachy są komponowane z jedną, główną i najważniejszą myślą: aby dobrze grały i dobrze się nosiły. I tak jest, niezależnie od tego, czy dany zapach lubimy czy nie, dlatego tak łatwo jest z nimi polubić nuty, których do tej pory nie dało się strawić.
Przeczytałam komentarz do City Girl w sklepie Oudh&Musk:
Alicja
14 października 2015
Seksowny, ciężki, tajemniczy...myślę, że te trzy epitety idealnie oddają charakter tego zapachu. Polecam niezależnie od wieku. Jest to jednak bardzo ciężki kaliber orientalny:) Aaa i co ważne, zanim powąchamy dajmy mu przynajmniej 2 minuty na połączenie się z PH skóry inaczej tego spotkania można nie przeżyć :D
W moim odczuciu to jest nieporozumienie, albo opinia osoby, dla której jest to jeden z pierwszych "arabów" w stajni. Nie jest ani ciężki, ani zabójczy. Słodk...awy, upojny - tak. Ale rozwija się ciekawie i nie poddusza.
Wspomniałam wcześniej o marce El Nabil, z którą zaczynam przygodę - wrzuciłam Wam na fb to zdjęcie:
Są to maleństwa po 5 ml w uroczych, kwadratowych buteleczkach o wielkiej mocy. Oud Royal pachnie niemal identycznie jak Mukhallat Oudh Al Mubakhar od Rasasi, o którym tutaj więcej pisałam. Tyle, że ten jest w olejku. Różnice pomiędzy tymi dwoma zapachami są bardzo, bardzo subtelne - w obu przypadkach mamy do czynienia po prostu z bardzo rześkim, świeżym oudem, jasnozielonym i optymistycznym, leciusieńko korzennym.
Flower of Dubai natomiast jest dla mnie wciąż zapachem-zagadką. Niby kwiatowy, ale jakiś taki zimny, nieprzytulaśny. No, dam mu szansę i zobaczymy co zwojuje :)
Trzymajcie się ciepło
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz