Nowy zapach w olejku: Nabeel Nasaem
Uwielbiam poznawać nowe zapachy, zawsze traktuję to jak poznawanie nowej osoby z unikatowym zestawem cech i charakterem – i czasem się zaprzyjaźnimy od razu, a niekiedy, cóż, nie bardzo.
Nowa marka perfum arabskich, które trafiły w moje ręce to Nabeel,
marka, która istnieje od 1969 roku. Ich produkty można dostać w naszym pięknym
kraju w perfumerii Oudh&Musk: KLIK!
No i jak zwykle, zapachy wybierałam kompletnie w ciemno,
podpierając się jedynie opisami nut zapachowych. W przypadku perfum w olejku
zwykle się to udawało, dlatego i tym razem poszłam na taki układ. Wiem, że u
mnie połączenie bergamotki i jaśminu – w jakimkolwiek sosie zapachowym –
przeważnie daje radę. Dlatego też zwróciłam uwagę na Nasaem: KLIK!
Zresztą, nie tylko dlatego zwrócił moją uwagę. Połączenie
ananasa, śliwki, irysa i szafranu jest dość… jakby to ująć? Frywolne jak na
standardy arabskie. A przynajmniej jak na zapachy arabskie, które znałam do tej
pory.
Ale znów, jak to zwykle w zapachach arabskich bywa, jest to
ananas i śliwka bardzo mało europejska – można więc zapomnieć o skojarzeniu
typowo świeżym, owocowym, a już na pewno tropikalnym. Ananas dodaje zapachowi
odrobiny słonecznej, soczystej lekkości, którą śliwka uzupełnia swoim miodowym
aromatem.
Nie ukrywam, skusił mnie też ten irys. Od razu stanął mi przed oczami (nosem?) Shalimar, który mnie zaczarował.. ale tutaj nawet ten irys nie dominuje, działa sobie w tle bardzo dyskretnie.
No i niezastąpione połączenie specyficznej,
gorzkawo-cytrusowej bergamotki z odurzającym jaśminem – połączenie, które mnie
uwodzi zawsze i wszędzie, choć jeśli mnie ktoś zapyta to ja za jaśminem solo
nie przepadam.
Dalej w zapachu jest już klasycznie – mamy więc tutaj różę,
królową zapachów wschodnich, zatopioną w „miodzie” paczulowo-sandałowym.
Porównałabym ten zapach do mojej ukochanej Rashy, choć
Nasaem jest od niej zdecydowanie lżejszy, przyjaźniejszy, może bardziej
słoneczny? W perfumerii widnieje w dziale unisex… no i może faktycznie takim jest, choć
podejrzewam, że na mężczyźnie ów kwiatowo-drzewny zapach prezentowałby się
kompletnie inaczej.
Od razu uprzedzam – zapach nie jest typowo męski w naszym,
europejskim stylu. Nie odrzuca, nie „pachnie dziadem” (Kornelia,
pozdrawiam!:D). On nie jest po prostu jednoznacznie słodko-kobiecy.
Nasaem jest bardzo przytulaśny, bliskoskórny. Nosząc go nie
powiewam licznymi welonami aromatu, nie ciągnie się za mną aż do przydeptania,
nie. Trzeba być blisko mnie aby go poczuć i ma tę magiczną, charakterystyczną
dla zapachów w olejku cechę, iż w zasadzie wydaje się, że to, w jaki sposób
pachnę dzięki nim, to nie jest kwestia perfum, ale po prostu… mój zapach.
Mojego ciała, mojego żelu pod prysznic, moich ubrań i otoczenia. Uwielbiam to.
W roll-onie tradycyjnie już mamy 6ml olejku, który jest
niezwykle ciężko zużyć do końca. Wiem, co mówię – mnie się jeszcze nie udało
zużyć żadnego ze swoich zapachów, poza tymi mniejszymi Hanah i Rasha, które
miałam o połowę mniejsze i stosowałam namiętnie.
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz