Co by tu sobie kupić z nowej kolekcji Magical Fairy Tale...?


"Chodzę codziennie do Biedronki i stoję przed szafą Bell patrząc na nową kolekcję Magical Fairy Tale i... odchodzę z pustymi rękoma. Nie wiem co kupić, bo Arsenic jeszcze tych kosmetyków nie opisała na blogu." - jesteście najlepsi!!!!111 :D :D :D
Przybywam zatem z odsieczą, zobaczmy czym nas Bell kusi tym razem.


Trafiłam na bardzo słoneczny dzień gdy fotografowałam nową kolekcję kosmetyków Bell. A że niemal cała błyszczy się, lśni i mieni, wróciłam więc z balkonu do ciemnego pokoju prawie ślepa, błądząc wśród powidoków. :)

Jak część z Was zauważyła komentując tę kolekcję, jest ona bardzo "młodzieżowa" i niewątpliwie ten wszechobecny błysk ma w tym swój spory udział. Ja również podzielam tę opinię, przyznać muszę, że czuję już lekkie przytłoczenie nadmiarem błyskotek w mojej kosmetyczce. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo chętnie używam niektórych kosmetyków - także z poprzednich kolekcji - do rozświetlania makijażu. Dobrym przykładem jest tutaj ten brokatowy eyeliner z kolekcji BON BON, który fenomenalnie podnosi poziom zwykłego, codziennego makijażu. Jego moc opiera się jednak na oszczędności w użyciu. Jedna kropla tej błyskotki sprawia, że moje zwykłe, czarne smoky wygląda jak... no, jak pół miliona dolarów. :)

Kolekcja Magical Fairy Tale nie bierze jeńców i błyszczy się tu niemal wszystko, ale warto zwrócić uwagę na kilka cacuszek. Zobaczmy jednak całą, każdy kosmetyk po kolei.

Trójwarstwowy błyszczyk do ust


Występuje w dwóch kolorach: Butterfly Kiss oraz Butterfly Touch. W opakowaniu dostajemy trzy błyszczyki o różnych wykończeniach i formule, które miesza się ze sobą aplikatorem aby uzyskać efekt dość transparentny, różowawy i drobinkowy.
To fajny gadżet i jestem pewna, że znajdzie swoje fanki. W praktyce, po zmieszaniu wszystkich warstw ze sobą i zaaplikowaniu na usta, dostajemy bardzo komfortowy efekt. Usta są nawilżone, kolor jest nienachalny a formuła kosmetyku nie klei się jakoś wyjątkowo wrednie. To przyjemne, transparentne błyszczyki dające lekki kolorek. Lubię takie mieć w kieszeniach wszystkich kurtek, torebek i żakietów, oraz pod ręką przy biurku, więc pewnie je zużyję.



Kolory po zmieszaniu prezentują się na ustach dość podobnie i odpowiadają mi, bo nie są nadmiernie ciepłe ani brokatowe. Wydaje mi się też, że formuła kosmetyku lekko wygładza usta... No, ale to będą w stanie docenić użytkowniczki młodzieżowe już tylko duchem. :D

Istotna uwaga (przynajmniej dla mnie): błyszczyki pachną przyjemnie, ale bardzo delikatnie! Nie powodują wzmożonej pracy ślinianek, nie drażnią też falami intensywnego, kosmetycznego zapachu docierającego do nosa co chwilę. 

Magical Lip Volume


Istny szatan w tej kolekcji. Lśni łagodnie, wygląda niewinnie, a po nałożeniu na usta przywołuje wspomnienia stosowania wasabi jako pomadki... nieważne. 
"Marzysz o zmysłowych, optycznie powiększonych ustach? Użyj delikatnie szczypiącego błyszczyka Magical Lip Volume, dzięki któremu będą one wyglądały na pełniejsze i bardziej wygładzone. "
Błyszczyk zawiera w składzie mentol, choć w moich subiektywnych odczuciach były to siarka, napalm i tłuczone szkło. Nie wytrzymałam, musiałam zmyć. Przykro mi. O ile moje usta pozostają zupełnie obojętne na działanie kapsaicyny, tak najwyraźniej mentol (a przynajmniej w stężeniu użytym tutaj) im nie leży. Dajcie znać, czy u Was też to tak zadziałało, czy ja trochę histeryzuję.


A błyszczyk, sam w sobie, fajny jest. Transparentna baza, w której zatopione są różowe, fioletowe i srebrne drobinki. Mam nadzieję, że nigdy się nie pomylę i nie zaaplikuję go sobie na powieki, tak jak to miało miejsce w przypadku Jingle Bling Lip Topper, który mi się pomylił z cieniem w kremie Galaxy Shadow. Cóż, opakowania takie same, pośpiech, kolor podobny, no i Ola cały dzień paradowała z Jingle Bling Lip Topper na powiekach, udając, że tak właśnie ma być. Miałam cyknąć Wam selfie, ale już zlitowałam się nad sobą.

Kochana ekipo Bell! Proszę, zmieńcie opakowania swoich cieni w kremie tak, żeby były różne od opakowań Waszych błyszczyków. Chętnie używam obu rodzajów tych kosmetyków, ale przygoda z mentolem na powiekach mi się śni teraz po nocach. ;)

Lakier do paznokci Fairy Nails


Występuje w trzech kolorach: 

  1. 001 Fairy Dust
  2. 002 Magic Lake
  3. 003 Twikle, twinkle...

Przyznaję uczciwie, że jeszcze nie miałam okazji ich choćby sobie maznąć na jednym paznokciu, dlatego pozostawię Was jedynie ze zdjęciem. A opisy bardziej szczegółowe pewnie pojawią się na moim Instagramie, jeśli coś mnie w nich urzeknie. 
Jeśli jednak mnie przeczucie nie myli, ten pierwszy lakier - Fairy Dust - będzie u mnie funkcjonował jako top przy wszystkich (trzech, Ola, nie oszukuj się!) kolorach w manicure. Wygląda mi on na taki właśnie transparentny topper ze srebrnymi, niedużymi błyskotkami. W sam raz na czerń! I na fuksję. Oraz na czerwień. :D

Magical Sweet Lips, Fairy Kisses Lipstick & Butterfly Effect Lipstick


To było oczywiste, że moje łapy powędrują w Biedronce w pierwszej kolejności ku tej fioletowej pomadce - Fairy Kisses Lipstick. Nie jest fioletowa na skórze, lecz zmienia kolor na delikatny, przyjazny róż. Do tego kremowa formuła, wygodny sztyft i mamy gotowy przepis na wygodnego "codzienniaczka". 

Butterfly Effect Lipstick również daje taflę jasnego różu na ustach, ale w połączeniu z dość widocznymi drobinami. Mam wrażenie, że trochę rozjaśnia moje usta i ten efekt nie do końca mi pasuje. Mam wobec niej plany, gdy skończy mi się moja pomadka ochronna z dodatkiem Color Blend Mysterious Mauve. :)


Trzecia pomadka, o nazwie Magical Sweet Lips, to klasyczna, kremowa konsystencja we wciąż modnym odcieniu beżu. Nie moje klimaty, więc nawet jej nie ruszałam - ale zaglądajcie na moje stories na Instagramie. Czasami warto! 

All Over Glow - potrójny rozświetlacz do twarzy


Jestem wierną fanką rozświetlaczy (i matowych pomadek!) Bell, ale tym razem te wielkie cząsteczki mnie pokonały. I pewnie mój głos będzie jednym z niewielu krytycznych, sądząc po tych wszystkich chromowanych twarzach na mieście... A zresztą, ja nawet tego produktu nie krytykuję, bo pewnie nie raz użyję go jako rozświetlającego cienia do powiek, albo jako pudru do ciała latem. Czemu by nie!
Jednak jako rozświetlacz do twarzy, moim zdaniem, daje zbyt nachalny efekt. 



Nie chodzi zresztą tylko o wielkość drobin, ale także o kolorystykę.  Wróciliśmy do czasów, gdy podstawowym pytaniem było: "rozświetlacz żółty czy różowy?" A tymczasem, w wielu przypadkach najlepiej sprawdzają się te neutralne, beżowe odcienie, zbliżone do koloru skóry i dające subtelny, minimalny efekt rozświetlenia. 


Kolory w tym trio ułożone są klasycznie - w dość szerokie pasy, do których łatwo jest się dobrać pędzlem. Do wyboru mamy trzy odcienie: jasny róż ze sporymi, srebrzystymi drobinami, klasyczne złoto i ciemniejsze złoto, które na skórze okazuje się być również różem, lecz nieco ciemniejszym niż to pierwsze. 
Muszę koniecznie spróbować, czy ten pas sprawdzi się u mnie jako satynowy róż do polików. Strasznie lubię Illuminating Rouge z Bell Hypoallergenic, w którym już dobijam do dna. Daje on świetny, satynowy efekt na skórze i jednym kosmetykiem można "załatwić" kwestię różu i rozświetlacza w makijażu. Sprawdźcie reckę u Kuny Domowej: KLIK!

Fairy Dust Eye Pigment


Sypkie pigmenty w słoiczkach z tej kolekcji występują w dwóch odcieniach:

  1. 001 Peachy - Pink Bling
  2. 002 Starlight Bling

Widzę motyw przewodni patrząc na kolorystykę tej kolekcji. Pigmenty również się z niego nie wyłamują - ten pierwszy to srebrzysty róż, zaś drugi to klasyczne złoto. Oba mają niezwykle intensywny blask i znajduję dla nich zastosowanie raczej w cięższych makijażach. Wiecie - do zrobionych perfekcyjnie brwi, do matowych, może lekko powiększonych ust i do rzęs sięgających nieba. 
Myślę sobie, że takie rozświetlenie na środku powieki w towarzystwie mocnego makijażu oka będzie tym dopełnieniem. 


...a jednocześnie Peachy - Pink Bling bardzo mi się kojarzy z niektórymi pigmentami z Kolorowki, które fantastycznie sprawdzają się w dziennym makijażu, nałożone hojnie na całą powiekę. Do tego tylko wytuszowane rzęsy, transparentny błyszczyk na usta, ładna, młoda cera, uśmiech - i gotowe! Taki róż pięknie "odmładza" niebiesko- i szarookie "osiemnastki". :)

Magic Wand Eye Concealer


Wraz z tymi korektorami przechodzimy do konkretów. Powiem krótko: jeśli kończy Wam się płynny korektor pod oczy i rozglądacie się za czymś nowym, to Bell umie w korektory. Mają płynną, lekką konsystencję, porządne krycie i udane kolory. 
Pierwsze maźnięcie wprost z opakowania:


Owszem, korektory trochę ciemnieją po czasie, ale nie tak bardzo, aby nawet dość jasne kolorystyki nie mogły ich z powodzeniem nosić. U mnie oba odcienie są nieco zbyt żółte, jednak odnoszę wrażenie - patrząc teraz na te zdjęcia - że w rzeczywistości prezentowało się to nieco lepiej. Może to zabójcze słońce wpłynęło nieco na kolorystykę zdjęć. 


Po lewej odcień 001 Ivory, zaś poniżej, po prawej - 002 Vanilla. Na zdjęciu powyżej są już roztarte i nieco ciemniejsze. Nie ciemnieją bardziej. U mnie 001 Ivory zdał egzamin w makijażu, głównie pewnie dlatego, że nie używam korektorów pod oczy w takich ilościach jak na załączonym obrazku, lecz bardzo oszczędnie, nie chcąc obciążać nadmiernie skóry. Nie ma takiej potrzeby, bo - jak widać - niewielka ilość tego korektora wystarczyła, żeby ukryć cieniowanie w tatuażu.
A to oznacza bardzo dobre krycie sińców pod oczami i zaczerwienionych powiek.

Ważna uwaga dla użytkowniczek: zadbajcie o porządny demakijaż podczas używania tych korektorów. Polecam dwuetapowe oczyszczanie - najpierw płyn micelarny na waciku, przyłożyć, przytrzymać, zetrzeć; a następnie normalne, uczciwe mycie skóry mydłem. Korektory są tak trwałe i tak się świetnie trzymają skóry, że samo mycie nie spłukało wszystkiego z mojej skóry. Zwróćcie na to uwagę, bo nie ma nic gorszego, niż syf makijażowy nadbudowywany się na skórze latami.

Eye Bright Pencil


Bogowie tylko wiedzą, ile czasu szukałam (bezskutecznie! Aż dałam sobie spokój!) idealnej, cielistej kredki na linię wodną, która jednocześnie: 
  • miałaby normalną cenę, 
  • dobrą konsystencję,
  • nie wymagałaby temperowania, 
  • nie była za ciemna (!!!),
  • nie uczulała mnie.
Dramat. To nie są duże wymagania, ale gdy znalazłam kredkę w dobrej cenie, zwykle była za ciemna i zbyt twarda. Nigdy nie trafiłam na taką, która spełniałaby wszystkie te moje życzenia, i w końcu stwierdziłam, że mogę bez tego kosmetyku żyć.

Ta kredka ma to wszystko i bardzo się ucieszyłam zobaczywszy ją w kolekcji. Jest idealnie miękka, ma dobry odcień cielistego beżu, a do tego jest wykręcana i nie uczula mnie. 
Da się? Można? :)

Fairy Doll Mascara - intensywnie pogrubiający tusz do rzęs


Nie będę ściemniać - jestem w trakcie dawania mu szansy. Wiem, że tusze do rzęs lubią pokazywać pełnię swoich możliwości po jakimś czasie, gdy lekko zgęstnieją. I dlatego właśnie za jakiś czas dopiero opowiem Wam, czy warto wydać tych kilkanaście złotych na nową mascarę z Bell. Zerknijcie czasem na mój Instagram, bo pewnie tam w pierwszej kolejności opublikuję mini-opinię, być może w parze z nieudolnym selfie. 
Póki co - szczoteczka wygląda obiecująco i nie zaobserwowałam sklejania rzęs, na które narzekały panie w komentarzach na FB marki Bell. Jedynym mankamentem jest długość rączki szczoteczki, czy może raczej - Jej Krótkość. 
Jednak rozmiar ma znaczenie - ale tym razem nie o szerokość się rozchodzi. ;)

Pozdrawiam,
Arsenic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger