Kolorowka.com - krem BB do cery normalnej i suchej. Ale jak go zrobić? Tutorial krok po kroku
Temat mineralnych kremów BB robionych własnoręcznie przewija się w Waszych wiadomościach od ho, ho, ho! Korciło mnie, ale nigdy nie podjęłam się ogarnięcia receptury na taki kosmetyk, mając po prostu za mało możliwości i rozumku aby stworzyć prawdziwy krem BB a nie wkurzającą maziaję, nad którą znajomi z politowania pokiwają głową a potem przeleży 10 lat w szufladzie nieużywana. Tymczasem Pani Patrycja z Kolorówki ogarnęła temat i w sklepie dostępny jest krem BB (w postaci zestawu surowców, rzecz jasna) dla cery normalnej i suchej.
Jest kilka rzeczy, o których powinniście wiedzieć, aby zrozumieć dlaczego jest to wielkie i bezprecedensowe wydarzenie w świecie kosmetyków robionych samodzielnie. Otóż kremy BB, jakie znamy, to napakowane chemią pasty z porażającą ilością dwutlenku tytanu, które robią robotę nie dlatego, że mają super skład i wyciągi roślinne, i ślimaki - bo tego w składzie zwykle jest tyle, że ledwo, ledwo wystaje nad konserwanty. Robią, co mają robić, bo producenci surowców kosmetycznych naprawdę posunęli sprawy do przodu na przestrzeni ostatnich 10 lat i w tej chwili możemy dostać niemal w każdej sytuacji dokładnie taki surowiec, jaki sobie wymarzyliśmy. W dodatku, często dostajemy nie jeden surowiec, żeby się z nim pieprzyć w labo i zastanawiać jak go użyć, ale cały kompleks, już gotową mieszaninę 5-8-984375934785938475 surowców, dobranych tak aby taki technolog musiał jedynie wykonać wysiłek dodania odpowiedniej ilości pigmentów, na ten przykład. Dodatkowo, zazwyczaj próbki takich gotowych mieszanin przychodzą już z kilkoma przykładowymi recepturami, w jakich można ich użyć, z całą dokumentacją opracowaną tak, aby marketing skrócić do copy-paste. Rozumiecie?
Pani Patrycja wykonała całą robotę sama - tj. sama ślęczała nad takim doborem pojedynczych surowców, żeby to się:
- trzymało kupy
- robiło robotę
- wyglądało jak prawdziwy krem bb
- było łatwe do wykonania w domu (brak sprzętu, np. homogenizatora jest czasami jak brak kończyn... wszystkich)
- i jeszcze, żeby miało w zupełności naturalny skład!
Ten krem BB powstał w zupełności od podstaw, od pierwszej myśli, bo nie było od kogo ściągnąć, co jest kolejną, standardową praktyką w firmach.
Wybaczcie mój ton i przydługawy wstęp. Pewne sprawy trzeba po prostu wyłożyć na ławę i ustawiać we właściwej perspektywie. Dobra, to co? Jedziemy z tymi białymi proszkami :)
Do zestawu dołączona jest - jak zawsze - bardzo szczegółowa instrukcja wykonania kremu, wraz z pełnym składem i opisem wszystkich surowców. Wiem jednak, że tutorial obrazkowy przemawia bardziej, więc przygotowałam taki dla Was.
Wykonanie jest równie proste jak zrobienie kremu czy podkładu mineralnego - jeśli więc potraficie z grubsza oszacować koloryt swojej cery oraz rozpuścić wosk w kąpieli wodnej, to poradzicie sobie bez problemu. Jest kilka haczyków, na które zwrócę uwagę i wyjaśnię o co chodzi. Do wykonania tego kremu potrzebna będzie jedynie zlewka (lub jakikolwiek czysty, wyparzony pojemnik, który można włożyć do gorącej wody) o pojemności 100 ml oraz bagietka.
Proponuję zacząć od przygotowania najpierw odpowiedniego koloru dla siebie, ponieważ z tym zwykle jest sporo zabawy i może się okazać, że dzień się skończył, światła nie ma, a emulsja czeka na dodanie pigmentów, z którymi dalej się bawicie w najlepsze.
Do zestawu są dołączone dwie czyste torebki strunowe. Wsypujemy do niej prawie cały Extender oraz odrobinę wybranych pigmentów. Ja zaczynałam od tlenku pastelowego oraz cynamonowego.
HACZYK: spójrzcie na ilości pigmentów na moich zdjęciach - tak, pracujemy na takich odrobinach. Pigmenty zwykle ujawniają swoją prawdziwą moc dopiero na skórze, a dodatkowo w emulsji jeszcze ciemnieją. Proszek, który wymieszacie zawsze będzie się wydawał zbyt jasny! Natomiast po dodaniu do kremu może się okazać, że kolor jest nawet znacznie ciemniejszy - stąd ta odrobina Extendera w zapasie do ratowania sytuacji.
Ugniatamy i rozcieramy proszki cierpliwie i długo - im dłużej, tym lepiej. Pigmenty niestety są upierdliwe i jeśli nie zostaną dobrze roztarte, potem na skórze mogą pojawiać się smugi koloru.
Okazało się, jak się zresztą spodziewałam, że oba tlenki dały w moim przypadku kolor zbyt ciepły, pomarańczowy. W takiej sytuacji ratujemy się dodając odrobinę błękitu ultramarynowego i znowu rozcieramy. Kolor znacznie się ochłodzi, ale nie przyciemni.
Sprawdzamy kolor na skórze - jeśli jest ok, mamy to gotowe. Jeśli nie jest ok, oglądamy ten tutorial: Jak zmienić kolor podkładu?
Następnym krokiem jest wykonanie emulsji. Wlewamy wodę demineralizowaną do zlewki, dodajemy bazę samoemulgującą i wstawiamy zlewkę do gorącej kąpieli wodnej. Polecam naprawdę wrzątek, a najlepiej byłoby trzymać zlewkę w garnku z lekko gotującą się wodą na gazie. Mieszamy cierpliwie aż wszystkie kulki się rozpuszczą w wodzie i voila! Emulsja jest gotowa. Kocham tę bazę.
Zlewkę z emulsją wyciągamy z kąpieli wodnej i lekko studzimy. Do wciąż ciepłej dodajemy oleje: abisyński i jojoba, mieszamy bagietką.
HACZYK: robiliście kiedyś domowy majonez? Podstawowym pro-tipem w jego przypadku było dodawanie oleju do żółtek bardzo cieniutką strużką i przerywanie gdy tylko coś niedobrego zaczynało się dziać. Tak samo jest tutaj: jeśli luniemy od razu całą buteleczkę oleju, emulsja się zwarzy - ale nawet i to jest do uratowania, po prostu trzeba mieszać, mieszać, mieszać...
Gdy emulsja jest już piękna, gładka i całkowicie wystudzona, dodajemy kolejno żel hialuronowy, pantenol, karagenian, Aqua Touch, kolagen z elastyną i konserwant (jeśli chcemy konserwować nasz kosmetyk). Po każdym dodatku cierpliwie mieszamy, nie wszystko naraz!
Do gotowej emulsji dodajemy przygotowaną wcześniej mieszaninę Extendera z pigmentami i mieszamy.
HACZYK: ja dodałam najpierw część swojej mieszanki, asekurując się na wypadek gdyby jednak wyszła dla mnie zbyt ciemna. Wyszła zbyt ciemna. Resztę Extendera z pigmentami wsadzamy w takiej sytuacji do młynka, dodajemy dwutlenek tytanu lub czysty Extender, jeśli go sobie zostawiliśmy, mielimy i dodajemy do emulsji.
Na koniec dodajemy mikrosfery silikonowe i Velvet Spheres, mieszamy. Gdy emulsja jest jednorodna (nie ma grudek, smug, itp.), nasz krem jest gotowy! Przekładamy go do opakowania airless dołączonego do zestawu i zaczynamy zabawę w swatchowanie :)
U góry po lewej stronie widzicie porcję kremu, jaką daje jedno naciśnięcie pompki. Jest to dużo, ale na szczęście kontrolowany nacisk na pompkę daje odpowiednio mniej kosmetyku.
Test tatuażu musi być :) Krem ma krycie bardzo przyzwoite - niektóre korektory nie zakrywają mojego tatuażu w takim stopniu. Zwykle też na twarzy nie spotyka się AŻ TAKICH przebarwień. Jeśli więc nie macie tatuażu na twarzy, ten krem ujednolici koloryt skóry w bardzo zadowalający sposób. Osiągnięcie właściwego koloru będzie tylko Waszą zasługą. Ale za to jaka to satysfakcja! Naprawdę warto się troszkę pomęczyć i poświęcić doborowi pigmentów i korekcjom koloru więcej czasu. Spójrzcie na moje swatche - naprawdę, jakkolwiek blade nie jesteście: DA SIĘ.
Jeśli chodzi o konsystencję, krem ten jest specyficzny. Daje fenomenalny, tak bardzo lubiany przeze mnie, efekt rozświetlenia, co przy tym stopniu krycia jest bardzo pożądane. Ale w moim odczuciu nie nadaje się do rozcierania na skórze, tak jak to zwykle, na szybciora, robimy. Należy go wklepywać małymi porcjami, co wymaga odrobiny skupienia, czasu i precyzji. Nie wyklucza to zresztą budowania większego krycia na skórze, ale jeśli jesteście fankami szpachli - przystopujcie. Przy większych ilościach krem lubi się ujawniać na skórze, "wypudrzać" :) Możliwe, że ten efekt jest widoczny tylko u mnie, ponieważ dodałam niemałą ilość dwutlenku tytanu aby rozjaśnić mieszankę. Niewykluczone, że bez tej ekstra dawki surowca proszkowego, krem będzie zachowywał się idealnie nawet nałożony szpachlą.
Bardzo lubię efekt, jaki daje na skórze - dobrze kryje, jest niewykrywalny, ale daje to mega rozświetlenie, przez co rano z blado-sinej zjawy przeistaczam się w kogoś nawet, kurde, ładnego. Dodatkowo, krem ten jest po prostu kolejnym kosmetykiem pielęgnującym dla skóry, bo ma taki skład, że ho, ho! Serio, olej abisyński pełen kwasu erukowego, karagenian dostarczający skórze minerały, do tego silnie nawilżający Aqua Touch i jeszcze kolagen z elastyną, jakby komuś było mało. A czy wspominałam, że nawet baza samoemulgująca ma niezłe właściwości pielęgnacyjne na poziomie kremów z takiego, nie przymierzając, Norela? Wynika to stąd, że baza ta tworzy lamelarne emulsje podobne do lipidów w naskórku, co zwiększa biodostępność składników aktywnych zawartych w produkcie. Naprawdę czuć, że skóra jest przyjemniejsza po nim.
Kupić go można TUTAJ, kosztuje niecałe 45 zł za 50 gramów.
Pozdrawiam ciepło
Arsenic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz